Ałbena Grabowska, autorka znana bywalcom bibliotek i klientom księgarni z sagi Stulecie Winnych powróciła na półki księgarskie trylogią Alicja w krainie czasów.
Redakcja: Jest pani laureatką nagrody „Pióra” przyznanej przez czytelniczki podczas Festiwalu Literatury Kobiet. Jak w związku z tym traktuje Pani określenie „literatura kobieca”? Jak etykietkę, zaszufladkowanie, czy też słowo-klucz, które pozwala czytelniczce zorientować się, czy dana lektura jest czymś, po co chciałaby sięgnąć?
Ałbena Grabowska: Jest to raczej etykietka, przypina się ją nam autorkom, a my z nią bezskutecznie walczymy. Samo określenie jest pejoratywne, sugeruje, że literatura, którą reprezentujemy jest lekka, łatwa i przyjemna i ulatuje z umysłu z chwilą kiedy przeczytamy ostatnie zdanie. Wiem oczywiście, że są książki źle zredagowane, zawierające prościutką fabułkę, płytkie postaci, nawet błędy merytoryczne. Powieści, które przedstawiają świat w sposób czarno-biały, a bohaterki jako karykatury kobiet. To jednak jest margines, ale psuje nam opinię.
Większość z nas, autorek pisze nie tylko dla kobiet. Naszymi odbiorcami są czytelnicy, którzy czytają polskie powieści współczesne lub te z historią w tle. Zapewniam, że piszemy wartościowe pozycje, podejmujemy trudne tematy, piszemy o bohaterkach wnikliwie analizując ich psychikę.
A dlaczego literaturę określamy mianem „kobieca”? W Polsce zakupem książek raczej zajmują się kobiety. One także częściej sięgają po powieści, szczególnie sagi, epickie opowieści o rodzinie. Mężczyźni raczej wybierają biografie albo coś z kręgu literatury non fiction. Może dlatego notki na ostatniej stronie, „polecajki” czy blurby pisane są raczej z myślą o kobietach. Wydawnictwa mają nadzieję, że kobieta sięgnie to daną pozycję, ale też, że przekaże ją swojemu partnerowi, ojcu czy bratu. Wiem, że tak często się dzieje.
Czy książka traktująca o kobietach może mieć trudności z tym, by zostać zauważona przez krytyków, a jej autorka – przez media?
Wartościowe książki często nie docierają do potencjalnych czytelniczek. Myślę, że to wynika z mnogości pozycji na naszym rynku i konieczności ich promowania. Od sposobu promocji i nakładów, jakie wydawnictwo zechce ponieść często zależy powodzenie danej pozycji. Obserwuję rynek od czasu, kiedy sama zaczęłam być jego częścią. Krzykliwa reklama, notatki na okładce przekonujące, że mamy do czynienia z arcydziełem, nowym objawieniem w literaturze, tytuły jakimi określa się autora. To męczy i nie sprzyja selekcji pozycji, które naprawdę są wartościowe. Krytycy często nie sięgają po pozycje natrętnie promowane, zwłaszcza, kiedy mogą przeczytać, że autorka jest nową Danielle Steel czy Nora Roberts.
Poza tym krytyka w Polsce zanika zastępowana przez blogosferę. To dobrze i źle jednocześnie. Krytyk, który szuka powieści rozrachunkowej może nie być zadowolony, kiedy dostanie do ręki sprawnie napisane czytadło. Bloger to z małymi wyjątkami amator, który lubi czytać, ma większe lub mniejsze rozeznanie w literaturze jako takiej. Pisze najczęściej opinie, które mylnie nazywa recenzjami a w nich można przeczytać głównie, że dana pozycja się podoba albo nie podoba, bo „każdy ma prawo mieć swoje zdanie”. Dodatkowo to przeświadczenie, że wszystkie książki kobietach są właściwie takie same, zmieniają się jedynie imiona bohaterek. To powoduje chaos na rynku. Media nie szukają dobrej literatury. Wydawnictwa zwykle są związane z czasopismami, mają swoje strony lub reklamy sponsorowane. Te same książki są polecane przez wszystkie miesięczniki, a pozycje niesponsorowane, wydawane przez niszowe wydawnictwa muszą sobie radzić bez wsparcia.
Często jest Pani pytana o swój styl pracy, o to, jak godzi Pani życie zawodowe związane z medycyną i pisanie książek. Ponieważ jednak często odpowiadała Pani na to pytanie, zadam nieco inne, aczkolwiek nadal związane ze stylem Pani pracy: czy zdarza się, że wyobraźnia Pani nie „niesie”, staje Pani w miejscu i nie wie Pani, w którą stronę powinna rozwijać się akcja powieści?
To mi się nie zdarza. Jeśli danego dnia napiszę mniej, to tylko z powodu braku czasu. Osobiście nie znam takiego pojęcia jak wena. Piszę wtedy, kiedy mam czas. Chciałabym go oczywiście mieć więcej. Mam jednak inny problem niż nośność mojej historii. Piszę i raz mi się wydaje, że tworzę arcydzieło, przebłysk geniuszu, poszczególne zdania wydają mi się trafne, celne, pomysły świetne, zwroty akcji genialne. Innym razem mam wrażenie, że banał goni banał, postaci są papierowe, pomysły wtórne, a fabuła nikogo nie zainteresuje. Takie „męki twórcze” J .
Co jest najprzyjemniejsze w pisaniu książki?
Najprzyjemniej pisze się pierwsze pięćdziesiąt stron. Zwykle mam początek bardzo dobrze przemyślany, bohaterowie „stoją” w moim umyśle i czekają aż przeleję ich losy na papier. Podobnie dobrze czyta mi się całą książkę po jej zakończeniu i dopracowuje szczegóły.
Co jest najtrudniejsze w pisaniu książki?
Najtrudniej jest mi napisać fabułę od 50 strony do 150. To najważniejsze strony powieści, przynajmniej w moim przypadku. Od tego zależy w którą stronę „pójdzie” książka i to, czy czytelnik podąży za bohaterem, czy też nie będzie ciekawy jego losów. Mam ogromne poczucie odpowiedzialności za własną historię, dlatego ta część książki powstaje najwolniej.
Od czego zależy i czym tak w ogóle jest według Pani sukces w literaturze w chwili obecnej?
Moim zdaniem sukces zależy od promocji i szczęścia. Kiedyś powiedziałabym, że wystarczy nośna historia i lekkie pióro, ale dziś już tak nie jest. Dla mnie sukcesem jest powiększające się grono czytelników, setki tysięcy sprzedanych egzemplarzy, wiele wypożyczeń w bibliotekach, przekłady oraz ekranizacje. Rozpoznawalność autora jest akurat w Polsce kwestią wtórną. Nasi autorzy, nawet ci bestsellerowi, rzadko są celebrytami.
Czemu każda z Pani książek reprezentuje nieco odmienną stylistykę, czemu po napisaniu powieści stricte współczesnej zdecydowała się Pani osadzić dwie kolejne – sagę „Stulecie Winnych” i trylogię „Alicja w krainie czasów” w poprzednich wiekach?
Czułam, że jestem gotowa aby napisać historię epicką, że uniosę rozmach, który tego typu literatura ze sobą niesie. To jest ogromnie trudne, ponieważ nie tylko wymaga analizowania historii, dokumentów, sprawdzania, weryfikowania, ale także stworzenia świata z całym spektrum bohaterów, którzy muszą odnaleźć się w tym świecie na poziomie języka, obyczajowości.
W „Stuleciu” śledzimy losy jednej rodziny, która z tomu na tom powiększa się i zmienia. Dochodzą nowi bohaterowie, odchodzą starzy. W „Alicji” jest inaczej. Bohaterka kroczy przez czas właściwie samodzielnie, inni bohaterowie, których poznaje na swojej drodze życia w pewnym momencie odchodzą od niej, umierają, znikają, bądź ona ich opuszcza. To wymagało zupełnie innego rodzaju narracji. W ”Stuleciu” użyłam zabiegu wychodzenia w przyszłość. Wprowadzałam bohatera i informowałam czytelnika, co się z nim stanie za kilka lat. W „Alicji” jest zupełnie inaczej. Tu nie ma wszechwiedzącego narratora. Jeśli Alicja nie zna czyichś losów, my też ich nie poznamy.
Pisze Pani głównie o kobietach. Na ile obdarza je Pani cechami swoimi, bądź zaobserwowanymi u znanych sobie osób? Na ile jest Pani Alicją z „Alicji w krainie czasów”, bądź Anną Winną ze „Stulecia Winnych”?
Nie jestem Anią Winną. To zupełnie inna kobieta niż ja, pod każdym względem. Wymyśliłam tę bohaterkę, że tak to ujmę „od stóp do głów”. Inaczej ma się sprawa z Alicją Księgopolską, vel Aliną Charme. Tu tropy prowadzą wyraźnie do mojej osoby i jest to efekt zamierzony. Mamy podobne wykształcenie, system wartości. Mogłabym być Alicją, a ona mogłaby być mną. Gdybym tylko tak jak ona się nie starzała…
W odniesieniu do najnowszej, dopiero co zakończonej wydaniem trzeciego tomu trylogii: czy nawiązanie tytułem do książki Carrolla „Alicja w krainie czarów” było celowe? To przecież książka, której podstawowym czytelnikiem jest młodzież – nawet jeżeli nie wszystkie niuanse odczytuje?
Teoretycznie odbiorcą jest młodzież, ale książkę chętnie czytają dorośli. Sama sięgnęłam po nią dwa razy, w dzieciństwie, kiedy niewiele zrozumiałam i jako osoba dorosła. Moja Alicja nie podróżuje w podświadomości, ale przez czas.
Można zaryzykować twierdzenie, że moja bohaterka także wpada do króliczej nory i wyskakuje z niej w 1880 roku, jako owoc zakazanego związku niepiśmiennej służącej oraz hrabiego. W bajkowy wręcz sposób zostaje obdarzona niezwykłym umysłem i ciałem, które się praktycznie nie starzeje. Jej losy są miejscami zupełnie nieprawdopodobne, a życie niezwykłe. Sama bohaterka ma świadomość, że mało kto uwierzyłby w prawdziwość jej opowieści.
Napisała Pani jedną książkę z nurtu non fiction, której drugie wydanie wkrótce się ukaże. To Pani debiut jako pisarki, bardzo udany zresztą. Czemu zatem po takim pięknym początku skierowała Pani swoje pióro (a w zasadzie klawiaturę) w stronę fikcji?
Przyznam się do tego, że osobiście najbardziej cenię powieść. Noc fiction to literatura po którą sięgam znacznie rzadziej. „Orfeusz” wziął się stąd, że chciałam spisać historie rodzinne, żeby moje dzieci miały świadomość swoich korzeni. Ja pamiętam, że jestem pół-Bułgarką, mówię po bułgarsku, każde wakacje w dzieciństwie spędzałam właśnie tam przesiąkając opowieściami babci i jej koleżanek. Moje dzieci już nie. „Orfeusz” miał być początkowo wydany jedynie dla mojej rodziny. Potem, kiedy ukazał się drukiem, podobnie, nie miałam w planach pisania innych książek. Zupełnie przypadkowo stało się inaczej. Piszę tylko takie książki, które „widzę”. Tak się składa, że są to już tylko powieści.
Co zatem będzie następne – literatura faktu czy kolejna powieść?
Sądzę, że powieść. ;-). Na pocieszenie jednak powiem, że do wątku bułgarskiego zamierzam wrócić w swoich kolejnych powieściach i będzie on bardziej rozbudowany niż w „Alicji”. Poza tym nadal będę dbała o różnorodność gatunkową. Przyzwyczaiłam czytelników do tego, że każda moja książka jest inna i obiecuję, że nadal tak będzie.
Dziękujemy za rozmowę
Pułapka czasu, czy królicza nora?
Ałbena Grabowska, autorka znana bywalcom bibliotek i klientom księgarni z sagi Stulecie Winnych powróciła na półki księgarskie trylogią Alicja w krainie czasów.
Tym razem, wykorzystując niesłychanie plastyczną twarz autorki i jej unikalną urodę, zaprosiliśmy ją do sesji okładkowej. Dlatego to ona, jako Alicja spogląda na czytelników z każdego tomu. A – jak autorka, A – jak Ałbena, A – jak Alicja.
Sięgając po nową trylogię Ałbeny Grabowskiej wyruszamy w magiczną, pełną emocji podróż w czasie…
Ałbena Grabowska w „Alicji w krainie czasów” zachowuje się jak doświadczony alchemik – łączy style i różne typy narracji.
Dla zaciekawionych, czy tytułowe nawiązanie do „Alicji w krainie czarów” jest celowe – potwierdzamy. A moment wpadnięcia do króliczy nory to przyjście Alicji na świat. Alicja bowiem rusza wówczas w podróż. Nie w podświadomości, jak jej imienniczka, ale w czasie.
Tom pierwszy, zarazem początek trylogii, to klasyczna powieść XIX wieczna, ze spokojną narracją, wolno rozwijającą się akcją. Alicja, przychodzi na świat jako nieślubne dziecko hrabiego Księgopolskiego i niepiśmiennej służącej. Prosta dziewczyna przed jej narodzinami postanawia zapewnić jej specjalną opiekę i prosi o pomoc popularną w ubiegłych wiekach szeptuchę. Córka trafia do dworu jako dziecko hrabiego. Magiczne zaklęcia zapewniły jej dobrobyt, nie sprawiły jednak, że będzie przez przybranych rodziców kochana…
II tom to powieść awanturnicza i książka drogi z jej wszystkimi elementami, bardzo szybką akcją i narracją, w której bieżące wydarzenia są przeplatane opowieściami samej Alicji i osób, które „przekazują jej” swoje historie.
Alicja trafia do Wiednia, gdzie w szpitalu dla nerwowo chorych uczy się jeżyka niemieckiego po to, aby walczyć o swoją wolność. Spotyka Zygmunta Freuda, jest jedną z jego pierwszych pacjentek, które „leczy przez rozmowę”. To Freud przekona ją, że powinna studiować medycynę.
W tomie II po raz pierwszy mamy możliwość zmierzyć się z wynikami czarów matki Alicji. Alicja praktycznie się nie starzeje. Czas bardzo wolno odciska na niej swoje piętno.
Tom III to klasyczny thriller szpiegowski ze wszystkimi charakterystycznymi elementami gatunku: sensacją, zagadką, bardzo efektowną akcją, trzymający w napięciu.