Mam znajomą. Matylda to naprawdę bardzo fajna dziewczyna. Inteligenta, otwarta, przebojowa. Z nietuzinkową pasją: skleja i maluje miniaturki szybowców. I ładna jest, ma taką oryginalną, trochę południową urodę: włosy ciemne, lekko kręcone i takie figlarne, piwne oczy. Wiecie co wam jeszcze powiem? Właściwie to ona jest beznadziejna. Prawdziwa czarownica.
– Ty to jesteś taka trochę Baba Jaga – jak zwykle trafionym komplementem podbił serce Matyldy jej pierwszy chłopak, a mój (wstyd się przyznać ) kuzyn – Taka zdecydowana i ten… Nie mam pojęcia jak to się stało, ale te dwa magiczne zdania zadziałały na moją znajomą jak najpiękniejsze wyznanie miłości, usłyszane w jakiejś romantycznej scenerii (na przykład o zachodzie słońca i przy dźwięku kumkającym żab). Parą byli równo rok i nawet zdążyli ze sobą zamieszkać, w jej maleńkiej i urządzonej w ameliowym stylu kawalerce po dziadku Antonim.
– Co się stało?! – spytałam kuzyna, jak już ten tak pięknie rozpoczęty związek rypnął o ziemię i rozpadł się na drobne kawałeczki, co spowodowało lawinę dziwnych plotek wśród bliższych i dalszych znajomych. A przecież nic nie zapowiadało takiej tragedii. – Wiesz jaka to wiedźma jest?! – podsumował bardzo nieelegancko obiekt swych nietrwałych uczuć ON – Coś mi się obiło o uszy – skłamałam bezczelnie, ale kuzyn nie wyczuł ironii. – Ona po prostu tak mnie o… opętała. Nie miałem przestrzeni własnej, rozumiesz? Ani chwili dla siebie. Albo trzeba było się chodzić na te wystawy ciągle, albo jakieś irańskie kino. Zgłupiałem kompletnie, zacząłem do teatru chodzić. Dusiłem się. Co ona ze mnie zrobiła, nawet z chłopakami się nie spotykałem jak z nią byłem.
Pokiwałam współczująco głową. Nie kopie się leżącego. Nie będę mu przypominać jak niecały miesiąc temu bardzo przekonująco rozprawiał nad wyższością jakiegoś irańskiego reżysera nad innym, pakistańskim. Ani jak sam wystawał pod kasą teatru po jakieś wejściówki na modne offowe przedstawienie. Ściemę wyczuwam na kilometr.
– Daj spokój, nie ma o czym rozmawiać – czarownica Matylda wykazała się diabelskim taktem – Ja naprawdę myślałam, że on chce ze mną chodzić na te wystawy i do teatru. Nigdy nic nie mówił. A w zeszły poniedziałek stanął przede mną i zaczął płakać. Że on tak nie wytrzyma, że on chce wrócić do swojego życia i żebym mu oddała jego wolność. I że do widzenia kochanie. No to powiedziałam cześć. Przecież jak kochasz, to dajesz wolność.
– Dobrze, już dobrze Tyldziu kochanie. Idź na ten wasz babski zlot. Miotłę weź, ha ha. No taki żarcik, przecież. Tylko melduj się! I na 22-gą w domu! – mówił drugi chłopak, a właściwie partner Matyldy i planował ślub. Kościelny. Z Matyldą, która Pana Boga widzi w każdym człowieku, zwierzaku i kwiatku, ale niekoniecznie w kościele. Nieważne, że ukochana mówiła mu wprost, że jeżeli już, to ona bardzo chętnie, ale w urzędzie, z lampką szampana wśród przyjaciół. Ale że przecież nie może wbrew sobie, przed ołtarzem. I dlaczego musi być koniecznie ta biała suknia? Ona tak kocha kolory, a biały jest smutny. Ślub to przecież radosny dzień… Dzieci? Oczywiście Kochany, ale proszę, zaczekajmy chwilę, tak krótko się znamy…
No więc skończyło się awanturą. Bo ON woli jednak tradycyjną rodzinę i to już i teraz. A kiedy na uczelni Matyldzie zaproponowano doktorat, a on ledwo obronił tytuł magistra, kazał jej na tej miotle odfrunąć jak najszybciej. Z jego mieszkania i z życia też.
Ostatniego absztyfikanta wiedźma Matylda bezlitośnie i bez serca porzuciła. To nic, że był odrobinę niezrównoważony i lubił zbyt mocno trzymać ją za rękę. To nic, że kilka razy mama Matyldy zaniepokojona pytała o te jej posiniaczone ramiona. Że manipulował, oskarżał o każde niepowodzenie? Och, proszę! W miłości wszystko jest dozwolone. Matylda chyba naprawdę jakiś urok na niego rzuciła, bo czego się nie dotknął, to zepsuł. I w pracy nawet przestali go doceniać odkąd zaczął spotykać się z Matyldą. A przecież sam mówił, że przedtem to on tam był najlepszy. W każdej dziedzinie. Matylda sprowadziła na niego wszystkie możliwe nieszczęścia i odeszła razem ze swoim czarnym kotem. Dlaczego? Nie wiadomo. Takie już te wiedźmy są.
Teraz czarownica Matylda robi sobie przerwę od związków. Ostatnie przeżycia zbyt mocno wyczerpały jej magiczne moce. Więc uczy się nowego języka, skleja swoje szybowce (wcale nie miotłę!) i zmienia pracę na taką, która da jej jeszcze więcej satysfakcji. A znajomi komentują: Coś z nią musi być nie tak, z żadnym facetem nie wyszło…
Bo współczesne czarownice – mądre, ambitne, wolne jak wiatr nadal niewielu zrozumie. Taki zwykły śmiertelnik, to może zatrzyma na chwilę, na moment i spróbuje zamienić w zwykłą dziewczynę. Miotłę zabierze, schowa albo połamie i z lataniem – wysoko, pod chmurami by dogonić marzenia – koniec…
Matyldo, niech twój czarodziej zjawi się jak najszybciej. Dwóm „cudakom” przez życie iść łatwiej…
*Do napisania tego tekstu zainspirowała mnie moja znajoma i wywiad z Wojciechem Eichelbergerem w WO.