O Magdzie pisałam kiedyś tekst. Temat: „Jak nasze matki wpływają na nasze życie”. Magda wyrzucała z siebie: „Moja matka jest jak balast, ciężar, niezałatwiona sprawa. Antybohater”. A co w niej podziwiasz? – spytałam. Magda mówiła, że to taki kolorowy ptak jej dzieciństwa, niezależna, stawiająca na swoje potrzeby, inspirująca. „Mam nadzieję, że jak umrze zamkną się wszystkie nasze sprawy, odetchnę”.
Kilka tygodni temu Magda napisała: „Mama nie żyje. Nie czuję ulgi. Jest ból, żal. Nie zdążyłam powiedzieć, że ją kocham”.
Poniżej wspomnienia Magdy. Ku rozwadze? Ku refleksji?
Rok temu
Gotuję kurczaka. Próba codzienności. Dziś niedziela. Nie uciekam do przyjaciółek, które też mają dzieci. Nie zostawiam Werki u niani i nie jadę do knajpy pracować. „Porysujemy może potem, co? ” pytam. Werka kiwa głową. Rzadko ma mnie tylko dla siebie. Ale jest coraz lepiej. Uczę się.
Czasem myślę: „Kim jestem?”. To porządkuje. A tęsknota do stabilności jest we mnie ogromna. Jestem więc kobietą sukcesu, pracuję jako tłumacz. Codziennie odbieram kilka telefonów z dużych wydawnictw, czy firm. Jestem niezależna. To jaśniejsza strona mojego życia. Ciemniejsza: mężczyźni i matka. Jestem córką kobiety, która od lat choruje na stwardnienie rozsiane. Już właściwie nie chodzi. Od lat też matkę utrzymujęe. Płacę za lekarzy. Pielęgniarki, które siedzą z nią po kilkanaście godzin na dobę, panią do sprzątania. Mama całymi dniami czyta, rozwiązuje krzyżówki. Czasem myślę: „Gdzie są ci wszyscy ludzie, którzy tak ją kiedyś kochali?”. Telefon milczy. Może nie jestem lepsza – nie chcę, żeby mieszkała ze mną i Weroniką. To zaburzyłoby poczucie bezpieczeństwa córki.
Nie, to nieprawda. Nienawidzę matki, to przez nią nie wiem, jak wygląda normalna niedziela.
Jak dziewczynka
Moje niedziele sprzed lat. Te najwcześniejsze, gdy jeszcze mieszkamy z ojcem. On kiedyś ze złości drze na sobie sweter. „Chcę normalnego obiadu!”. Ona go przytula: „Ale ja nie umiem gotować takich rzeczy”, mówi. Jak dziewczynka. Ojciec łagodnieje, idziemy na obiad do restauracji. Koleżanki mi zazdroszczą. Nikt nie chodzi wtedy do restauracji.
Ale już popołudniu mama znika – idzie do przyjaciółki. Ojciec się złości, ja płaczę.
Niedziele później, gdy już się wyprowadzamy z domu. Mama na cały dzień zawozi mnie do swojej przyjaciółki. Przyjaciółka ma córkę w moim wieku. U nich jem śniadania, oglądam telewizję, chodzę z nimi do zoo. Wieczorem mama ma po mnie przyjechać, ale zawsze się spóźnia. Siedzę w ładnej łazience u tych goszczących mnie miłych ludzi i płaczę. Też chcę mieć normalny dom. Kotlety schabowe, wycieczki do zoo i kolorowy telewizor.
Mama nosi kwieciste sukienki, kolorowe chusty na głowie, dużo się śmieje. Ale zawsze mam poczucie, że inni interesują ją bardziej niż ja. Jest pedagogiem – uczy w liceum, jej uczniowie przewijają się przez nasz dom.
Na wszystko mi pozwala, nie stawia granic. Mam 15 lat, gdy wracam do domu o trzeciej nad ranem, a ona zachwycona pyta: „Dobrze się bawiłaś?”. Kupuje mi prezenty. Czasem potrafi być bardzo blisko mnie, ale za chwilę znika. Potem, wiele lat później zrozumiem. „Robiła coś dla mnie i kosztowało ją to na tyle dużo, że natychmiast musiała potem zrobić coś dla siebie”.
Tak bardzo chcę być inna od niej, że zawsze wiąże się z poukładanymi chłopakami, najczęściej z tradycyjnych domów. Wściekam się na te tradycję, a zarazem ci chłopacy są moją namiastką normalności. Tyle, że w końcu i tak od nich odchodzę. Za matką powtarzam:„Jestem jak mustang”.
Jak matka
Wiele lat później, gdy Weronika ma rok, idę z nią i mężem do galerii handlowej. Nie mogę wytrzymać dziecięcego jazgotu. „Skoczę połazić po sklepach”, mówię do Michała. Wracam po dwóch godzinach. Na obiedzie zamawiam podwójny kieliszek wina. To Michał zajmuje się biegającą po całym lokalu Werką. „Ty nie lubisz być z własnym dzieckiem!” – stwierdza. Odrzucam tę myśl. Ale przecież wiem, że ma rację. Relacja z Michałem do złudzenia przypomina relację matki z ojcem. Ten związek to pomyłka. Równo poukładane szklanki w barku i niedzielne kino. Jest skrajnie prawicowy, nie lubi Żydów i nie ma pojęcia o historii. Chcę odejść. Tylko, że mamy dziecko. Szamoczemy się ze sobą jeszcze rok. Matka zaczyna chorować, nie chcę kolejnych dramatów. Poza tym zaklinam samą siebie: „Wytrwaj w normalności. Przecież wiesz, jak kończą kolorowe ptaki”.
Ale kłócimy się z Michałem o wszystko. „Jesteś poj**aną wariatką. Kobietą demolką” – mówi on za każdym razem. W końcu idę do kościoła. Modlę się i przepraszam, że nie potrafię utrzymywać fikcji. „To koniec”, mówię wieczorem Michałowi. Słyszę: „zniszczyłaś dom”, „jesteś dziwką”. Zamykam oczy: słyszę co matka, też skończę jak ona. Poczucie winy – z tym muszę się zmierzyć. Chętnie oddaję Michałowi Werkę na trzy, cztery dni w tygodniu – to mój czas. Pracuję, potem piję wino, jeżdżę na rowerze, chodzę po knajpach z facetami poznanymi w internecie. Odżywam.
Dni, gdy jestem z córką są trudne. Mam obsesje stawiania granic. I wiem, że je stawiam, bo jestem egoistką. Też chcę być wolna, jak matka, tylko używam do tego innych narzędzi. Boję się, żeby Werka nie weszła mi na głowę. Zasypia o 20.00, bo mi tak wygodniej. Bawi się w swoim pokoju czasem – bo dzięki temu mam czas dla siebie. Uczę ją angielskiego, jeżdżenia na rolkach, pływania – bo nie wyobrażam sobie tkwienia w stanie „nic”. I za wszystkim stoi lęk, żeby nie miała chaotycznego domu. Panicznie boję się też, że Werka mnie nie kocha. Galeria handlowa. Tutaj umówiłam się z Michałem na odbiór małej. Podjeżdżają. Ona wczepiona w tatę, nie chce do mnie iść. Mam ochotę zapaść się pod ziemię. W oczach Michała widzę triumf.
Wypłakuję się przyjaciółce. Ale ona nie chce dawać mi wsparcia. Brutalnie mówi: „Musisz ją mieć więcej! Ty nie miałaś dokąd uciekać przed swoją niestabilną matką, ona ma ojca. Chcesz, żeby za dziesięć lat powiedziała: odczep się, nigdy cię nie było”. Tupię nogami jak dziecko: „Matka mnie nie kochała tak jak twoja! Co ty wiesz? Jak mam przelewać z pustego w próżne”.
Przyjaciółka mówi jeszcze szczerze: „Nie rozumiem tego, że nie weźmiesz mamy do siebie! Masz ogromne mieszkanie, ona choruje”. Jestem na nią zła, bo jako jedyna nie głaszcze mnie po głowie. „Od 20 roku życia na nią pracuję, wiesz?! Bo ona ma depresję”. „Ale ona kiedyś pracowała na ciebie”, przyjaciółka wzrusza ramionami. Nienawidzę przyjaciółki, nie pomagam matce. Wolę dla niej wynająć opiekunkę. Kolekcjonuję jej winy. I tak miesiącami, latami. Aż ona umiera.
Nigdy nie jesteś przygotowany na śmierć rodzica. Nawet, jeśli myślisz, że jesteś. I ta śmierć zawsze boli, choć myślałeś, że nie ma więzi. A przecież więź jest zawsze. Dlaczego nie widzimy tego wcześniej?
Czasem patrzę na Weronikę i myślę: „Czego nauczyłam ją do tej pory? Jakie będą jej wspomnienia?” Kolorowa matka, która nienawidzi robić kotletów. Zapracowana? Uciekająca do koleżanek?
PS. SMS od Magdy: Żałuję, że nie przebaczyłam mamie, gdy był jeszcze czas. Może napisz o tym? Jesteśmy „przepsychologizowani”, rodziców obwiniamy za wszystko. A potem zostajesz sama i myślisz sobie: „Trzeba było kolekcjonować dobre. A nie złe. Trzeba było tłumaczyć matkę, tak jak wciąż tłumaczysz siebie. Że zmęczona, smutna, pogubiona. Trzeba było rozumieć”.
Róbmy to, dopóki możemy, pal licho, że rodzice nie są idealni. My też nie jesteśmy. Nawet nie wiemy, co wypomną nam dzieci.