W nadchodzącym, świątecznym okresie na listę niewygodnych rozmów, w domach mieszanych katolicką doktryną i duchem nowoczesnego podejścia do Bożego Narodzenia, wchodzą próby nawrócenia niewiernych. Rok w rok zatroskana ciotka, zaraz po niedzielnej mszy pyta: po co wam choinka, skoro za nic macie Boga, a bardziej konserwatywne koleżanki z pracy wręcz histerycznie bronią religijnego tonu wszystkich przygotowań, nadając wam status egoisty, tego od ładnych prezentów i lampek na oknie. Jak więc rozmawiać z trudnym przeciwnikiem i jak tłumaczyć pobudki, kiedy przy białym obrusie dojdzie do niezręcznej ciszy, albo gorzej – niebezpiecznych zgrzytów.
Kiedy przechadzam się z dzieckiem ulicami kolorowych miast, widzę, jak świecą się jej oczy na widok lampek i ozdób na drzewach sąsiadów, brnę w zaparte i oddaję jej szczęście, którego potrzebuje. Nie wyobrażam sobie nie zorganizować wspólnego, wigilijnego posiłku, nie zaśpiewać kolęd czy nie podzielić się opłatkiem w akompaniamencie najszczerszych życzeń nawet z brzemieniem nieochrzczonych potomków, jaki zdaje się noszę w mniemaniu, wcale niemałej, części rodziny.
Zarzuty o ignorancji i hipokryzji są bardzo trudne do odbicia w przypadku niepraktykujących katolików z nieochrzczonymi dziećmi, którzy rok w rok bawią się w święta. Fundamentaliści katoliccy stawiają ich następnie na szafocie i przerzucają na stronę wyjątkowo bezczelnych grzeszników, a starsze pokolenie pociotków i rzesze babć zawiązują wyjątkowo szczelne kółka modlitewne błagając o wybawienie.
Otóż zupełnie niepotrzebnie. Nie chcemy wybawienia. Chcemy jedynie końca pytań „jak to?”, „dlaczego?”, „nie wstyd wam?”.
Po co? Odpowiadam
W zastępach gonitw o byt, kasę i spłacenie czterdziestu kredytów hipotecznych, potrzebnych do normalnego życia, zostawiamy sobie kawałek czasu tylko dla rodziny. Skoro nie zbieramy się tak chętnie przy śniadaniach i weekendowych obiadach, a hasło „Wigilia” nauczyło nas posłuszeństwa na przestrzeni dekad, to korzystamy z tego, jaki ton wyznaczyła tradycja i potulnie gnamy na umówiony czas zobaczyć pierogi, mamę w fartuchu i białej koszuli no i ojca, który wyciąga nowe kapcie kupione specjalnie dla gości. Kto wie, czy to nie ostatnia taka Wigilia, kiedy patrzymy jak je, a później ukradkiem przebiera się za Mikołaja dla dzieci. Jeden uśmiech na jego twarzy i na twarzach wszystkich ważnych nam ludzi jest wart całej zabawy i zaangażowania. Oprócz tego, że Święta Bożego Narodzenia zbudowane zostały na potężnej platformie religijnej, to dla nas, niepraktykujących, a obchodzących święta katolików są najmocniejszym w przekazie przewodnikiem nadrzędnych emocji i potrzeb. Miłości, przywiązania i bliskości. Grzesznikom też się należy „kochać”. Dajcie grzesznikom kochać, co?
Pytacie, jak to wytłumaczymy i jak nam nie wstyd
Nie wstyd, bo jeżeli nie dla siebie, to gramy w te cięte jodły i płatki sztucznego śniegu na szybach mieszkań dla naszych wierzących rodziców lub dzieci, którym nie zależy na przekazie duchowym tak, jak na wyjątkowej atmosferze świątecznego dobrobytu. Tak – ubieram choinkę dla córki, żeby zobaczyć jak rosą jej skrzydła, kiedy wiesza dmuchany, brokatowy balon na czubku drzewa podsadzona przez ojca. Głosicie na ambonach i w oficjalnych przekazach, na czym mamy bazować w okresie świąt, jakimi uczuciami szastać i po co, a dziwicie się ludziom dającym radość sobie i innym, że chcą mimo całej niechęci do instytucji kościoła kontynuować taki przekaz. Kto jest większym hipokrytą?
Choinka symbolem Narodzenia Pana, siano pod obrusem nawiązaniem do żłoba
A dla mnie to, to samo drzewo, które ubierała mama, kiedy nie dosięgałam jeszcze nosem do stołu i zwyczaj, bez którego nie zaczynaliśmy tak ważnej w roku kolacji. To co dla uczestników katolickiego przeżywania ma znaczenie i wartość duchową, dla mnie i dla moich dzieci, jest bardzo wartościową tradycją, która ma przypominać o rodzinnym domu, kiedy założą już własne. Nie patrzcie na nas jak na heretyków, hipokrytów bez szacunku do religii, ale jak na zaangażowanych w wychowanie pełne dobrych bodźców ludzi, sprawdzających się dla swoich małych następców. Zależy nam na sprzedawaniu wspomnień tak, jak nam kiedyś sprzedano. Tradycja. Słowo klucz.
Zanim zmierzycie jeszcze raz góra – dół przygotowania do świąt zdeklarowanych przeciwników kościoła pomyślcie o ich faktycznych powodach. Niech kryteria, którymi się kierują zaświecą i na waszej drodze. Domowa, rodzinna atmosfera, czas razem i zaznaczona potrzeba obecności wśród najważniejszych dla nas ludzi – czy to nie o to w tym wszystkim chodzi? Wesołych świąt, niezależnie od sposobu ich obchodzenia i powodów organizacji. Wesołych. Po prostu.