Ryczeć mi się chce! Przysięgam. W głowie mi się nie mieści! Jakim trzeba być człowiekiem, by postąpić tak, jak poznańscy urzędnicy. Ja wiem, że system bezduszny, że przepisy i tak dalej. Ale żesz ku*wa na miłość boską znam wielu urzędników, którzy myślą, jak pomóc, a nie jak odebrać szansę na godne życie.
No dobra, może od początku. Pamiętacie Asię? Tę Asię, która w Poznaniu zorganizowała zbiórkę pieniędzy dla swojej ciężko chorej mamy? Ich wspólne życie to raczej długie miesiące spędzone w szpitalu, a nie na popołudniowych spacerach i zabawach. Mamie Asi niezbędna jest rehabilitacja. Wiadomo, że na tę z NFZ czeka się tygodniami, jeśli nie latami. Mama Asi nie ma tyle czasu, potrzebuje pomocy tu i teraz, a środki socjalne jakie otrzymuje z racji swojej choroby są niewystarczające. Dziewczynka więc, aby pomóc mamie, postanowiła zorganizować kiermasz na swoim osiedlu. Przygotowała wszystkie dla niej zbędne rzeczy – swoje ubrania, książki, zabawki, by móc wyprzedać je na kiermaszu i w ten sposób zebrać pieniądze na leczenie swojej mamy. To co się stało po wywieszeniu przez Asię ogłoszenia o kiermaszu, przeszło jej najśmielsze oczekiwania. Sprawa rozniosła się w mediach, zebrali się ludzie dobrej woli, którzy chcieli pomóc Asi i jej mamie. Ostatecznie na leczenie i rehabilitację zebrano UWAGA 101 tysięcy złotych. Po prostu serce rośnie! Jak wiele jest ludzi chcących pomagać! Jak niesamowite jest to, że potrafimy się zebrać tak po prostu, aby wesprzeć przecież obcą dla nas osobę!
I chociaż nie powinno mnie to dziwić, bo przecież niemal każdego roku Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy bije rekordy zbiórek. Każdy pomimo burz i zawirowań politycznych wokół samej Fundacji wrzuca do puszek to co ma najcenniejsze – i nie mówię o pieniądzach, ale o kawałku dobrego serca. WOŚP te pieniądze przekuwa na sprzęt szpitalny, na pomoc najbardziej potrzebującym.
Asia zebrane pieniądze chciała przeznaczyć dla swojej mamy, najdroższej i najważniejszej dla niej osoby. Tyle tylko, że poznańscy urzędnicy uznali zebrane podczas kiermaszu pieniądze za dochód mamy Joasi i cofnęli jej prawo do wszelkich świadczeń z tytułu jej choroby i niepełnosprawności… Mi się to BARDZO PRZEPRASZAM, ale ku*wa nie mieści w głowie! Najpierw nikt nie robić kompletnie nic, by pomóc Asi i jej mamie, a później się okazuje, że to nic – to i tak było błogosławieństwem, bo można zrobić coś więcej niż nic i odebrać środki do życia!
Czy ktoś może mi to wyjaśnić? Ja wiem, że teraz każdy urzędnik zasłoni się przepisami, ale przecież każdy z nas jest człowiekiem! Jak można być tak bezdusznym, by w ogóle wpaść na taki pomysł! Jak można złożyć podpis pod pismem odbierającym środki do życia kobiecie, której OŚMIOLETNIA córka potrafiła zorganizować pomoc, a nie państwo, które przecież dba o każdego obywatela. Nie każcie mi tam dzwonić i pytać, czy z racji „dochodu” odebrano na przykład też 500 plus, bo rodzina przekroczyła próg dochodowy na jedno dziecko, a jak widać dziecko potrafi sobie pomóc bez jałmużny!
No i ryczę. Ze wściekłości, z bezsilności, z tego, że nie mamy na to wpływu, a przecież wystarczyło jednemu urzędnikowi z drugim zadzwonić, powiedzieć: „Pani kochana, tak bardzo się cieszymy, ale żeby nie odbierać Pani świadczeń podpowiadamy, że…”. To żadne przestępstwo! Mama Joasi nie zabiera pieniędzy państwu, nie jest złodzieje, po prostu jej córka trafiła do dobrych serc setek, jeśli nie tysięcy ludzi! Nie mogłabym spać na miejscu urzędników, naprawdę… Nie byłabym w stanie spojrzeć sobie w oczy. Żeby chociaż odmówić zajmowania się tą sprawą, zgłosić, powiedzieć jakie to nieludzkie…
Myślę teraz o pani Hani od bułek. Znacie sytuację? Otóż zwykły człowiek, przedsiębiorca z Olsztyna szedł sobie ulicą i postanowił kupić bułki od pani, która sprzedawała je przy ulicy. Jedną bułkę – za złotówkę. W czasie, kiedy tam stał straż miejsca wlepiała pani babci mandat w wysokości 200 złotych za nielegalny handel bułkami… Pan Konrad – ten od bułki – wrócił do Warszawy i znalazł panią babcię – Anię. Zaprosił ją na kawę i ciasto. Okazało się, ze kobieta jest po trepanacji czaski, miała guza mózgu, nie ma środków do życia, bo nie przysługuje jej renta, więc sprzedaje te bułki, jej dzienny dochód to kilkadziesiąt złotych… Pan Konrad postanowił jej pomóc, spontanicznie zorganizował zbiórkę dla „pani babci od bułek” i media znów obiegła wieść o człowieku z wielkim sercem. Dla pani Ani zebrano już około 200 tysięcy złotych, na spłatę jej długów potrzeba jeszcze sto tysięcy. Na pewno się uda, nie mam co do tego wątpliwości! Ale nasuwa mi się pytanie – co dalej? Kiedy znajdzie się ktoś, kto położy łapę na tych pieniądzach, kto odbierze daną pani Ani nadzieję na dobre i godziwe życie?
Pewnie większości z wam od razu przypomina się historia piekarza, który chleb rozdawał charytatywnie, a w wyniku działań urzędniczych był zmuszony zamknąć działalność… Takich historii na nieszczęście tych wszystkich ludzi można mnożyć.
Jedno mnie zastanawia – czy jest granica między systemem, prawem a ludzkim zrozumieniem i empatią. Przecież jesteśmy ludźmi, a nie maszynami wykonującymi zapisane na kartkach papieru zadania! A może się mylę?
Nie ma i nigdy nie będzie we mnie zgody na takie działania. Tyle mogę zrobić. I dołożyć się do kolejnej zbiórki organizowanej dla mamy Asi!