To nie jest twoja wina. Chciałabym ci dzisiaj powiedzieć, że to nie jest twoja wina! Podnieś głowę i spójrz w lustro. Przyjrzyj się sobie, bez znaczenia, czy ukrywasz siniaki na twarzy, czy płaczesz właśnie poniżona, słysząc po raz już nie wiesz który, że „jesteś tępa, głupia”, że na nic nie zasługujesz i bez niego jesteś nikim?
Byłam tam. Znam ten strach, który nigdy cię nie opuszcza. Gdy wstajesz rano i robisz kawę, a on uśmiecha się do ciebie, głaska po włosach. A ty kulisz się mimowolnie, a on dziwi się, daje buziaka jak gdyby nigdy nic i wychodzi do pracy.
Ten strach, kiedy on przychodzi z kwiatami, kiedy klęka, a ty nie masz siły wstać z fotela, jesteś tak obolała po tym, jak pobił cię wieczorem.
Ten strach, czy na pewno kubki dobrze poustawiałaś. Sprawdzałaś trzy razy, ale kiedy słyszysz klucz w drzwiach, biegniesz sprawdzić jeszcze raz i nic już nie wiesz.
Ten strach, gdy odbierasz dzieci z przedszkola, i nie umiesz już się z nimi śmiać, bawić się zrelaksowana. Uspokajasz je tylko, by nie biegały, nie były za głośno, żeby nic nie wymyślały na kolację, bo dziś będzie makaron: „Tata robi” dodajesz znacząco wstydząc się tego, ale mając nadzieję, że zrozumieją.
Ten strach, gdy siedzisz na kanapie i czekasz na niego. Boisz się ruszysz, zrobić cokolwiek, by go tylko nie rozdrażnić. Nie wiesz, co to dziś może być – włączony telewizor? A może właśnie wyłączony? A może nie ta lampka się pali? Może kolacja za ciepła albo za zimna. A może ty źle ubrana, nie z taką miną? Starasz się zachowywać swobodnie, choć wiele cię to kosztuje.
„Kim ty ku*wa jesteś?”, usłyszysz. I już będziesz wiedzieć wszystko. Już wiesz, co się wydarzy. Leżysz na podłodze modląc się, żeby już skończył, ale wiesz, że on jeszcze wróci. Chciałabyś umrzeć. Dzieci śpią… Wiedzą, że nie mogą wychodzić z pokoju, kiedy tata się denerwuje. Ma taką ciężką pracę, bywa zmęczony – tłumaczysz im. Ciągnie cię za włosy do łazienki. Zaciskasz zęby do krwi na dłoni, żeby nie krzyczeć, żeby nie zawyć jak zwierzę. Przecież dzieci są tuż za ścianą. Trzyma twoje włosy i każe ci wstać i spojrzeć na siebie. „Zadowolona z siebie, szmato? Kto by cię chciał. Jesteś ku*wą żałosną, nikim więcej”. Puszcza. A ty dziękujesz za te zimne kafle, które łagodzą ból, gdy przykładasz do nich twarz.
Nie wyjdziesz. Będziesz czekać aż on się położy, nie masz pewności, czy to koniec. Po ciemku i po cichu wsuwasz się do waszego łóżka kilka godzin później. Nie masz siły obrócić się na drugi bok. Twoje ciało jest jednym wielkim bólem. Płaczesz… Słuchasz jego spokojnego i równego oddechu, a sama boisz się oddychać.
I wiesz, że on wstanie rano, wyjdzie nim zadzwoni twój budzik. Nie może na ciebie patrzeć w tym stanie. Wróci późno, jak będziesz już spać u dzieci w pokoju. Postawi maść na stłuczenia w łazience. A kolejnego dnia spyta rano, czy chcesz kawę. Nie wie, że ty boisz się odpowiedzi, nie wiesz, która będzie tą właściwą. Kiwasz głową opuszczając wzrok. Delikatnie siadasz na krześle, bo jakikolwiek ruch jeszcze sprawi ci ból. A on zaproponuje wspólne wyjście do kina, może tym razem do teatru, okaże się, że już kupił bilety, że sąsiadka zajmie się dziećmi. Uśmiechasz się delikatnie. I to „kocham cię”, które mówi wychodząc…
Ile razy tam byłaś? Z tą nadzieją, że może to był ostatni raz? Z tą obietnicą, że tak, musicie porozmawiać? Ile razy zakładałaś sukienkę, którą on lubi, żeby wspólnie wyjść i ile razy słyszałaś, że wyglądasz jak dziwka i on nie ma zamiaru nigdzie się z tobą pokazywać?
Ile razy łapałaś za telefon, ale nie dzwoniłaś po policję? Bo co z nim zrobią, co ty bez niego zrobisz, skoro nic nie znaczysz, jesteś nikim bez niego.
Ile razy widziałaś swoją matkę, która udawała, że nie widzi twoich siniaków, która odwracała wzrok, kiedy się przebierałaś, która przyjmowała cię bez słowa z dziećmi, a na drugi dzień mówiła: „Twoje miejsce jest przy mężu”.
Nawet, kiedy myślisz, żeby to przetrwać, nie widzisz rozwiązania. Bo kto mógłby ci pomóc, gdzie się podziejesz z dziećmi, jak dasz sobie radę? Przecież nic nie potrafisz, nic nie umiesz, jesteś nikim, a nawet jak wydaje ci się inaczej, to on ci przypomni, jak jest naprawdę. Bijąc albo gwałcąc albo znęcając się nad tobą psychicznie, uzależniając cię od siebie.
Myślisz, że twoja miłość go zmieni, że on w końcu zrozumie, jak bardzo go kochasz, zobaczy, ile dla ciebie znaczy.
Kobieto doświadczająca przemocy – odpowiedz sobie na jedno pytanie: kto, jeśli kocha – bije i poniża? Kto, jeśli kocha, sprawia ból i krzywdzi? Kto, jeśli kocha, katuje, gwałci i zastrasza?
Czy tak naprawdę wygląda miłość? Czy te dni, kiedy on ucisza własne sumienie, jeśli je w ogóle posiada, warte są tych chwil bólu i cierpienia i tego towarzyszącego ci strachu?
A jeśli cię pewnego dnia zabije? Myślisz czasami o tym? Czy myślisz o tym twierdząc, że nie rozbijesz rodziny dla dobra dzieci? Czy nie mylisz strachu z miłością?
Kochana. Ja tam byłam. Kochałam do utraty tchu, kochałam całą sobą, kochałam każdym siniakiem, każdą pękniętą kością, aż zrozumiałam, że to nigdy się nie skończy! Kiedy leżąc w wannie po tym, jak groził, że mnie utopi i uwierz, na groźbach nie poprzestał, myślałam „chcę umrzeć, nie chcę już tak żyć”. Byłam ofiarą, tak jak ty. Ale to był mój wybór. Ja, ta wanna i on – nagle zrozumiałam, że nie muszę tam być. Że mogę wyjść. Zamknąć drzwi. Zrozumiałam, że chcę żyć. Że to życie jest moim darem. Wzięłam reklamówkę spakowaną, kiedy on zasnął. Szczoteczka do zębów, piżama, majtki i koszulka… Zamknęłam drzwi i… stanęłam w ciemności. Gdzie miałam iść? A dzieci? Tak bardzo chciałam przez chwilę uciec, żyć życiem kogoś zupełnie innego, wyjechać, zapomnieć i nigdy nie wrócić. Ale wróciłam. Nawet nie zauważył, że wyszłam.
Rano spakowałam dzieci i siebie. Znalazłam osoby, które mi pomogły, które wyciągnęły rękę. Nie było łatwo, nadal nie jest. „Co ty mówisz, przecież tak ładnie razem wyglądaliście” – ile razy to usłyszałam… I jak długo myślałam, że zasłużyłam na tamto życie, że z jakiegoś powodu los mnie karał jego ciężką ręką, jego obelgami, krzykami, szarpaniem. Ale Kochana nikt na to nie zasłużył. Słyszysz?! Nie zasłużyłaś w żaden sposób na to, by on się nad tobą znęcał! Nie jesteś niczemu winna! I nie jesteś sama! Takich kobiet, jak ty jest wiele, siedzimy milczące, zawsze lekko z boku, boimy się podnieść wzrok, lekko uchylamy się, gdy on chce nas przytulić czy objąć przy wszystkich, swoje zachowanie tłumaczymy bólem głowy, przemęczeniem. I wiemy, że on ten unik zauważył, już wiemy, że za brak kontroli nad ciałem słono zapłacimy…
Odejdź. Ten raz naprawdę i na zawsze. Odejdź i powiedz głośno, co on ci zrobił, jak traktował. Odjedź, a ja ci obiecuję, że nie zostaniesz bez pomocy! Zobaczysz wyciągnięte w twoją stronę ręce. Jeszcze długo będziesz się bać, ale obiecuję ci na zdrowie moich dzieci – przyjdzie taki dzień, kiedy strach odejdzie, kiedy weźmiesz głęboki oddech i zaczniesz żyć od nowa i poczujesz, jak silna i jak wiele warta jesteś! Zawalcz o siebie. Proszę cię! Błagam. Spakuj się i wyjdź. Zakończ życie w strachu, w przemocy, w poniżeniu i upokorzeniu. Tam, za rogiem, czeka ciebie lepsze. Obiecuję!