Coraz trudniej o miłość, coraz trudniej o bliskość. Chwytamy się różnych, nie do końca tradycyjnych możliwości, by poznać kogoś, z kim łatwiej byłoby iść ramię w ramię przez życie. Ale jeszcze chętniej „podglądamy” tych, którzy mają w sobie odwagę, by miłości szukać… w obecności telewizyjnych kamer. Zapraszamy Was na rozmowę z Martą Manowską, prowadzącą programu „Rolnik szuka żony”.
Anna Frydrychewicz: Co się z nami stało, że sami nie potrafimy już znaleźć miłości, partnera?
Marta Manowska: Mamy teraz takie czasy, nie tylko na wsi, w mieście też. W miastach żyjemy szybkim życiem, mamy jakieś ambicje, marzenia, zobowiązania. Jeśli jest rodzina, to jest ich jeszcze więcej. Praca, 24 godziny na dobę. Ci samotni, którzy chcą coś osiągnąć, tak naprawdę też nie mają czasu, albo takiego momentu, żeby się zatrzymać na dłużej, zmienić środowisko. No, a przecież, najczęściej poznajemy „tego kogoś” wtedy, kiedy trafiamy w inne środowisko… Na wsi jest trochę odwrotna sytuacja. Tam też wszyscy są zajęci, a po całym dniu pracy, wieczorami, im się już po prostu nie chce wychodzić z domu. Jeżeli już wyjdą, to spotykają stale tych samych ludzi. W mieście, mamy nawet statystycznie większą szansę poznać kogoś nowego, innego. Tam jest trudniej, bo jest ograniczona liczba tych osób. No i coraz więcej kobiet wyjeżdża ze wsi do miasta.
Z miasta na wieś też.
Tak, wyjeżdżają, bo chcą spokojniejszego życia. I to jest właśnie to miejsce, ten punkt, w którym dwie strony mogą się spotkać.
Są portale randkowe…
Są portale i są programy, takie jak „Rolnik”. W każdym wypadku trzeba „tylko” wykonać jakiś krok – spróbuję, pokażę siebie, swoje życie, to jak mieszkam, jaką mam rodzinę i może ktoś do mnie napisze?
Rolnicy, którzy zgłaszają się do programu, mają konkretną wizję swojej kandydatki?
Wiesz, każdy z nas ma jakiś swój typ. Mówi się, że podobają nam się ludzie, podobni do nas, nawet wizualnie. Ja wiem, że lubię ludzi, którzy potrafią się zatrzymać, potrafią się cieszyć chwilą, potrafią być dowcipni, w inteligentny sposób. Czuję, kto mi się podoba. I wydaje mi się, że każdy z nas ma to w sobie „sprofilowane”. Z drugiej strony gdy w grę wchodzą uczucia, fascynacja często o tym zapominamy.
Ja zawsze na początku pytam uczestników: jaka ona powinna być, ta twoja wymarzona kobieta, jak ma wyglądać, czy będziesz się kierował przy wyborze bardziej tym co w liście, czy stroną wizualną?.
I mówią Ci, że najważniejsza jest osobowość?
I oni z reguły odpowiadają, że tym co w liście, a potem otwierają kopertę i patrzą na zdjęcie. Bo to zawsze dobrze widzieć człowieka, który do nas pisze. Dlatego to takie ważne, żeby ten list był taką namiastką pierwszego spotkania. To nie jest łatwe, a jednak się udawało.
Widziałaś jak iskrzyło, w tych parach, które się tworzyły?
Widziałam i to nie raz. To jest niesamowite uczucie, ze można w tym uczestniczyć. Zawsze staram się być jak najbardziej taktowna i delikatna. Na etapie spotkań, zaraz po listach, ograniczamy plan do minimum, żeby stworzyć parom intymność. Jest tylko reżyser i operator, jest tajemnica.
Bardzo wiele sytuacji, widzę potem dopiero w programie.
A obecność kamer nie jest krępująca przy tych pierwszych spotkaniach?
O dziwo nie. To jest fenomen, to mnie właściwie zawsze najbardziej zaskakuje, ta otwartość uczestników. Wyobraź sobie, że jestem tu za dwie minuty z kamerą i rozmawiamy o twoich uczuciach. Trudne, prawda?
Bardzo. Nie widać tego w programie.
Zobacz, generalnie nikomu nie jest łatwo mówić o uczuciach. Mężczyznom może przychodzi to jeszcze trudniej. A tak to wszystko tutaj zadziałało, że siłą „Rolnika” jest autentyczność.
To co jest trudniejsze dla uczestników niż rozmowa o uczuciach?
Największy problem mają z tym, jak powiedzieć komuś „nie” . Jak wyeliminować kogoś, kto przejechał tyle kilometrów z wiarą, ufnością? Na szczęście jest w nich jakiś taki rodzaj mądrości, który pozwala tę decyzje przyjąć choć czasem nie jest łatwo – i dla naszych bohaterów powiedzieć „nie” i dla naszych uczestników – to „nie” przyjąć.
Negatywne emocje?…
Zdarzała się czasem większa rozpacz, bo ktoś poczuł się naprawdę źle, poczuł się odrzucony, nie został wybrany. Zabolało, bo chciał iść dalej. Pojawiły się łzy. Jak to w życiu. Gdybyśmy chcieli stworzyć program, który kończy się pięcioma ślubami, zrobilibyśmy castingi, profilowanie. A my po prostu pokazujemy ludzi, do których piszą inni ludzie, a tak naprawdę, czy powstanie z tego czy przyjaźń, czy koleżeństwo to już jest wielki sukces.
Bo to coś zmienia w ich życiu?
Tak, bo powstaje jakiś cień relacji. Jak powiedział jeden z uczestników, Szymon, jak pojawi się przyjaźń, to już jest wartość.
I stereotyp faceta ze wsi też trochę pada. Okazuje się, że ci panowie są naprawdę wrażliwi.
Tak, i delikatni. To prawda, że nam się cały czas jeszcze wieś kojarzy z takim silnym facetem z broną, który wsiada na ciągnik i pracuje cały dzień. A to się bardzo zmieniło. I teraz wieś może być bardzo kusząca jako miejsce do życia. A oni mogą być kuszącymi partnerami. Bo jak sama zauważyłaś, to są ludzie, którzy maja wiele do zaoferowania: wiedzę, wrażliwość, wspaniałe rodziny. W moim odczuciu, wcale nie osaczające, tyko bardziej wspierające. Łączy ich oczywiście wspólny biznes, bo gospodarstwa są dziedziczone. Rodzice zapewniają dzieciom „start”, oni to przejmują, rozwijają. I wszystko się toczy, priorytety są fajnie poustalane. Jeśli jest rodzina, jest ciągłość, życie ma kontynuację.
Do „Rolnika” zgłosiły się również panie. Masz do tego osobisty stosunek?
Ja się z tego cieszę, bo to wypłynęło z ich potrzeby. Wiesz, to nie był nasz pomysł, zrodzony podczas spotkania redakcyjnego. One same podjęły taką decyzję i zaczęły do nas pisać w roli bohaterek, a nie kandydatek zgłaszających się do konkretnego rolnika. Wiec uznaliśmy: dlaczego nie?
Ale obie uczestniczki to dość silne osobowości, za to panowie którzy starają się o ich względy wypadają przy nich dość blado. Dlaczego?
Może pewien profil nie odważył się do nich napisać? Ewidentnie to są bardzo silne kobiety, które żyjąc już od jakiegoś czasu samotnie, jeszcze utwierdziły w sobie tę cechę, czyli stały się jeszcze silniejsze, jeszcze bardziej samowystarczalne. Monika, z tej edycji, była zaskoczona, że jej kandydaci nie wytrzymują jej tempa. Ania – podobnie. Ale choć obie są samowystarczalne, głośno i otwarcie mówią o tym, ze bardzo potrzebują kogoś u swojego boku. Nie chodzi o wyręczanie ich w ich obowiązkach. Widzę, ze Monika czuje się niekomfortowo, kiedy ktoś ją wyręcza. Ale zobacz, można podać ukochanej śniadanie do łóżka, ale potem wstać i iść razem w codzienność. Byle być dla siebie oparciem. Oparcie i bezpieczeństwo – tego potrzebują osoby, które naprawdę chcą budować rodzinę.
Widać w programie tę więź z rodziną, przywiązanie do miejsca, w którym żyją wasi bohaterowie. Na ile decyzja o wzięciu udziału w programie jest ich osobistą decyzja, a na ile presją środowiska?
Presja to może za duże słowo. Może raczej są tam takie rozmowy, jak wszędzie: „O, ty dalej sama…”, „Może już przyszedł czas…”
Łukasz, z tej edycji, ma 31 lat, rzeczywiście jego rodzice mówią, że to najwyższy czas na założenie rodziny, że on tyle jeździł, tyle podróżował, że zapomniał o rodzinie. Monikę do programu zgłosiła siostra. Ale przecież ostateczna decyzja należy do nich samych.
Angażujesz się emocjonalnie w te historie?
Bardzo. Zdarza mi się, że wracam z planu i jeszcze myślę, o tym co tam jest „pod spodem” jakiejś relacji. Wiadomo, że wszystkiego się nie dowiemy. Nie da się tego myślenia tak odłożyć, nie da się w tym nie być. Jestem w takiej naszej bańce, nie wychodzę z niej, dopóki trwają zdjęcia.
I zakręciła ci się łezka wzruszenia albo smutku?
Zdarzyło mi się wzruszyć przy jednym liście. Był bardzo emocjonalnie napisany, a Grzegorz, który był adresatem jeszcze przeczytał go w taki sposób… Po prostu się wzruszyłam. Tak, jak podczas rozmowy ze Zbyszkiem, który opowiadał, jak mu się wszystko odblokowało, kiedy stanął naprzeciwko tej osoby, którą wybrał, jak się poczuł szczęśliwy. Nie da się nie czuć, mając tych ludzi, te historie na wyciągnięcie ręki.
Ale były takie zarzuty, że uczestnicy się znają, że to niemożliwa taka miłość jednak…
Były, ale ja o to nie pytałam. Myślę, że gdyby tak było nie dałoby się tego ukryć, bo uczestnicy żyją w zbyt małych społecznościach, tam wszyscy wszystko wiedzą.
A Ania i Grzegorz?
Tak. Pamiętam sam początek edycji, to co powiedział Grzegorz, że jego wybranka mogłaby pracować z dziećmi. Ja na to – przedszkolanka. A on – „na przykład”. I to potem pada w pierwszym czy drugim liście. Ania okazała się przedszkolanką, dzwony zabiły w tym kościele, w którym oni potem brali ślub. Wszystko zrobiło się takie metafizyczne.
Nierealne to trochę.
Ale tak nam się zdarza w życiu ze mamy jakieś przeczucia, albo niespodziewane spotkania. Ja miewam taką intuicję. Siła tego programu tkwi w tym, ze poznają się w nim osoby, które mogłyby się nie spotkać. Roberta i Agnieszkę dzieliło kilkaset kilometrów. Może zdarza się tak, ze ktoś jest ze Śląska, ktoś z Wielkopolski, a spotykają się a Mazurach i żyją ze sobą cale życie. Ale to są zbiegi okoliczności, może przeznaczenie, może boski plan? Zależy od tego w co, kto wierzy…