Życie kołem się toczy. Od łez wzruszenia przy pierwszym usłyszanym biciu serca na usg, do nadziei, że trud i całokształt włożony za życia w dzieci zwróci się z nawiązką. Odda się nam gdy przyjdzie pora na umieranie. W bilansie zysków i strat, w rachunku sumienia czy wszystko, co było do zrobienia zostało wykonane na najwyższym poziomie, obudzimy się my – młodzi, jako oni – starsi ludzie. Pełni obaw, kto poświęci nam uwagę i miłość, będziemy walczyć o swoją godną obecność w społeczeństwie. Kiedy staniemy się już leciwi, dłonie pomarszczy czas, włosy przykryje szron, nie będziemy chcieli umrzeć za życia. Jakie mamy zatem oczekiwania i wyobrażenie starości teraz, kiedy potrafimy jeszcze sprawnie się podpisać i czy na pewno dobrze odbieramy starość, kiedy nas jeszcze nie dotyczy?
Starsza Pani
Widzę ją na przystanku autobusowym, siedząc na czerwonym świetle w samochodzie. Ma na sobie beżowy płaszczyk, jak trzy czwarte pań w jej wieku i buty. Takie brązowe, skórzane pantofle z plecionki, z których śmieją się nastolatki. Jest tak zgarbiona, że ciężko dostrzec twarz. W dłoni trzyma torebkę na pasku. Torebka podskakuje jak oszalała w nieskoordynowanej ręce. Wiem co to jest. Mój dziadek cierpiał dokładnie na to samo. Zauważam, jak neurologia pomału dopada i moją mamę, przeraża mnie to. Przewiązana na głowie chustka dobrana pod kolor płaszcza jeszcze bardziej rozwala mi serce. Patrzę na przekrój pokoleń kręcący się wokół tej pani, na dziecko w wózku po lewej, jakąś studentkę po prawej i dochodzę do bardzo głębokich przemyśleń, że ona już to wszystko przerabiała. Była i dzieckiem, i nastolatką, może kończyła studia. A teraz stoi, czeka zgarbiona jak złamane drzewo, popychana przez dzieciaki, które zaraz obok wciskają się w drzwi autobusu. Zupełnie bezbronna.
Ta kobieta jest definicją lęku przed starością. Oprócz oczywistych chorób, zmniejszonej sprawności ruchowej, pogorszonego ogólnego stanu zdrowia, słuchu, wzroku, jest zbiorem wszelkich lęków. Kulą, która widzi przyszłość. Stoi przerażona, w drugim ręku ledwo utrzymuje kraciastą torbę na dwóch kołach, wygląda jak pięcioletnia dziewczynka zakleszczona w ciele starca. Przeciągam na niej wzrok, zmienia się światło na zielone, za mną trąbi już zniecierpliwiony kierowca. Muszę odjeżdżać, ale czuję lęk. Chciałabym wyskoczyć z auta, przytulić, podać rękę, odwieść do domu. A co, jeśli jest strasznie samotna? Utożsamiłam się z nią i tą przeszywającą nieporadnością.
Dzwońce. Przychodźcie. Przytulajcie. Pamiętajcie tych kilka ważnych reguł
- Kiedy będę już stara, nie chcę dostać od ludzi biletu na autobus tylko w jedną stronę. Nie chcę iść nie wiadomo gdzie w samotności i nerwowo oglądać się przez ramię, czy nikt mnie nie goni. Nie chce się bać. Potrzeba będzie mi pewności, że kiedy odegram role i rozliczę się z przypisanych przez życie funkcji, dostanę zasłużony spokój i troskę.
- Nie chcę, aby kiedykolwiek myślano, że przyciszone radio z anteną na parapecie w kuchni i tykający zegar nad łóżkiem są spokojem, o który mi na koniec chodziło. Od ciszy będą krzyczały obawy. W samotności spotęguje się smutek. Będę potrzebowała być i bywać. Mówić i wysłuchiwać. Czuć się potrzebna. Zadzwońcie do mnie czasem.
- Dajcie mi zostać starsza panią z niewyobrażalnie wielką potrzeba posiadania rodziny, posiadania dzieci. Po czterdziestce, po pięćdziesiątce, po dwóch rozwodach, nieważne. Dajcie na zawsze wołać do siebie „moje” nawet, kiedy będziecie mieli za sobą własny bagaż doświadczeń i staniecie się jednostkami ściśle autonomicznymi.
- Dzwońcie. Przychodźcie chociażby po to, żeby razem posłuchać tykania, którego tak bardzo nie będę znosiła. Nie będzie mnie bez was. Bez was odejdę w zamknięcie. Zamilknę. Uschnę. Umrę, ale jakbym jeszcze żyła.
- Przytulajcie. Jak wtedy, gdy mieliście po pięć lat. Jak wtedy, kiedy w pokoju gasło światło. Kiedy zegnę się wpół, a na uszy naciągnę chustkę – przypomnijcie jak smakujecie. Przytulcie i odgońcie niepokój, że potrzebna już nigdy nie będę.
- Dajcie wierzyć, że mam jeszcze coś do zrobienia.
- Zjedzcie zrobioną przeze mnie zupę choćby miałaby to być wasza trzecia tego dnia. Obierałam ziemniaki tylko po to, żeby jeszcze popatrzeć na wytrzeszczone w uśmiechu zęby. Ucałujcie pocięte przez czas poliki. Dajcie znać, że smakowało. Po prostu.
- Nie traktujcie zgarbionej staruszki jak imbecyla. Głupka bez poglądów i wiedzy. Miejsce szacunek do starości bo jest jedną z tych pewnych rzeczy, od których się nigdy nie ucieknie.
- Nie dajcie nigdy odczuć, że jestem, ale jakby mnie już dawno nie było. Jakbym zapomniała spakować torby i odejść, kiedy wy wynajęliście już mieszkanie komuś innemu. Zaopiekujcie się mną. Na pewno ogarnie mnie strach. Nigdy nie pozwólcie się bać.
- Kochajcie mnie. Niczego tak nie będę wołać, jak miłości.
Samotność największą chorobą starości
Dojechałam do domu, a przed oczami jeszcze długo stała zgarbiona kobieta. Oczy jej, które wiele widziały i dłonie, które niejedno robiły. Doszłam do wniosku, że chyba nie tak, jak samego umierania boimy się samotności i wykluczenia. Odcięcia gruba kreską od wątków, umniejszenia prawa do życia. Tak, jakbyśmy w pewnym sensie nie myśleli o samym procesie starzenia, ale o poniżeniu, które czeka za rogiem. Jeżeli przytaczacie właśnie w głowie prywatny przypadek, jeżeli jest ktoś, kto być może teraz sterczy z nosem przyklejonym do okna i liczy ludzi na chodniku goniących dokądś zaciekle – złapcie za telefon. Zadzwońcie i porozmawiajcie. Być może uratujecie komuś dzień. Być może zbawicie resztę życia.