Jakiś czas temu Jessica Mercedes, jedna z topowych blogerek modowych w Polsce, wypuściła filmik z tutorialem makijażu na czerwony dywan. I pewnie byłby to jeden z tysięcy video na YouTube, gdyby nie jedenaście warstw produktów do malowania, które nałożyła na siebie Jessica. Filmik wywołał burze. W końcu kobiety zaczęły przyznawać, że to nic dziwnego. Bo my, zwykłe dziewczyny, robimy dokładnie to samo. A wieczorem zapominamy o ściągnięciu tej upiększającej tapety. Grzechów które mogłyby mieć miano zbrodni na skórze, popełniamy niestety znacznie więcej.
Drogeryjny początek klęski
Lista naszych grzechów głównych zaczyna się już w drogerii. Nie ma nic złego w chęci zobaczenia, jak wygląda na naszych ustach szminka w dość niecodziennym kolorze, czy jak naprawdę działa tusz do rzęs w zabójczej cenie.
Wszystko jednak sprowadza się do testowania kosmetyków prosto z opakowań, które wcześniej dotykały setki osób. Nie chcemy po kimś jeść, a nakładamy na usta tę samą szminkę, którą chwilę wcześniej brudnymi dłońmi dotykało dziecko. To samo dotyczy maskar. Zgoda, o ile w przypadku szminek łatwiej zobaczyć produkt, bo można go wyłożyć na dłoń, tu jest o wiele trudniej. Czy aby na pewno tester nakładany na rzęsy jest dobrym pomysłem? Maskara to jeden z ulubionych produktów bakterii. Najłatwiej się na nich osadzają, a co za tym idzie przy setnej aplikacji przez zupełnie inną osobę, jesteśmy narażone na infekcję oczu. Dlatego zamiast koniecznie testować coś na własnym oku czy ustach, lepiej poprosić o darmowe próbki lub na początek zainwestować w mniejszą wersję produktu.
Kremy jak dla sześćdziesięciolatki
To chyba najczęstszy błąd, jaki popełniamy. Twierdzimy, że wiemy jaką mamy cerę, jakiego kosmetyku do niej potrzebujemy, a jednak w naszej łazience stoi arsenał dziesiątek, o ile nie setek, toników, kremów, mleczek i innych specyfików. Co najlepsze, każdy produkt przeznaczony do innej skóry. Najlepszym odzwierciedleniem tego grzechu będzie sytuacja, którą ostatnio obserwowałam w drogerii. Dziewczyna, około 17 lat, szukała kremu w sekcji 30+. Kiedy podeszła do niej konsultantka, by uprzejmie zasugerować produkty z półki dla nastolatek, ta oburzyła się. Dlaczego? Od dawna używa kremów przeciwzmarszczkowych dla trzydziestolatek. „Przecież nie mogę sobie pozwolić na zmarszczki!” – wykrzyczała ze zdumieniem. Dobrze, może i sobie nie zaszkodzi, skóra i tak wchłania tylko potrzebne dla siebie indywidualnie substancje. Pamiętacie lekarzy, którzy powtarzali, żeby nie brać zbyt często leków przeciwbólowych, bo organizm się uodporni? Dokładnie tak samo jest ze specyfikami do pielęgnacji twarzy.
Podkładowa stagnacja
Jaki mamy klimat, wie każdy. Raz zima, raz lato i tak bez przerwy. Niejednokrotnie od swoich koleżanek słyszę, że latem ich cera zaczyna wariować. Jakby chciała im powiedzieć, że potrzebuje wakacji, dokładnie tak samo jak one. Zdecydowanie mają rację! Tylko wakacje dla cery to niekoniecznie urlop pod palmami. Wystarczy zmienić podkład. Takie proste, a jednak nie każda z nas to robi. Bo o ile zimą robimy wszystko, żeby ochronić naszą skórę przed podrażnieniami związanymi z zimnem i zmiennymi temperaturami, wiosną czy latem zupełnie o tym nie myślimy. Skoro dopasowujemy garderobę do pogody, dlaczego nie robimy tego z makijażem? Lekki, kremowy podkład, a najlepiej krem BB latem będzie dla skóry cudownym odpoczynkiem. Jesienią czy zimą musowe podkłady z dawką witamin dodadzą blasku cerze, a przy okazji będą pięknym uzupełnieniem makijażu.
Brwi od szklanki
Od niedawna topowym zagadnieniem u wielbicielek makijażu są brwi. I o ile u makijażowych freaków są one piękne i zadbane, dla większości kobiet ciągle stanowią top… grzechów. Zbyt wydłubane, za mocno podkreślone, niezadbane… Epitetów można wymieniać wiele. Zgoda, kiedyś cienkie brwi były bardzo modne. Wystarczy przypomnieć sobie Marlenę Dietrich czy Gretę Garbo, one na brwiach budowały swój wizerunek. Dziś byłby to jednak wizerunek uznany za tani i tandetny. Dlatego zamiast kolejny raz męczyć się samodzielnie z depilacją brwi, warto udać się do specjalistycznego salonu. Odpowiedni dobór kształtu i koloru brwi naprawdę wiele zmieni. To taki zabieg chirurgiczny bez użycia skalpela; odejmie kilka lat i jeszcze doda uroku.
Złe odcienie = zmęczona cera
Wczoraj po wielu tygodniach spotkałam się ze swoimi koleżankami na tradycyjne niedzielne śniadanie. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego ani wartego przytoczenia, gdyby nie szminka jednej z dziewczyn. Rude włosy, piegowata buzia i zielone oczy. Mogłaby zagrać w opowieści o życiu dorosłej Pippi Langstrumpf! Moje serce miłośniczki makijażu zostało wystawione na próbę. Do tak pięknej i niecodziennej urody, koleżanka dobrała czerwoną szminkę, której odcień wpadał w pomarańcz. Efekt? Jej skóra wyglądała na jeszcze bardziej pomarańczową, a przy okazji zmęczoną i niezbyt zdrową. A wystarczyłaby chłodna czerwień i wszystko byłoby naprawdę pięknie! Wiem, wiem – dla niektórych nie ma znaczenia odcień koloru. Jednak w makijażu to szczegół, który naprawdę potrafi zmienić wiele. To samo dotyczy cieni do powiek. Gdy nie zatuszujemy odpowiednio worów pod oczami, nakładanie ciemnych kolorów sprawi, że będziemy wyglądały na jeszcze bardziej zmęczone.
Brak demakijażu
Ze wszystkich grzechów głównych, ten jest najcięższy. Można mówić wiele, ale ściągnięcie z siebie kilku warstw makijażu jest dla skóry jak głęboki oddech po długim biegu. Nie potrzeba wiele. Wystarczy dobre mleczko do demakijażu lub nawet olej kokosowy! Dzięki temu rano obudzimy się bez „efektu pandy”, a przy okazji zapobiegniemy kilku gratisowym wypryskom, którymi „nagrodziłaby” nas cera.