To nie będzie kolejna opowieść o tym, jacy faceci są źli, a bycie singielką bywa męczące. Dobrze, może czasem przydałby się ktoś do przytulenia. Jednak nauczyłam się, że życie w pojedynkę może dać mi więcej niż związek. Zacznijmy od początku. Mam 34 lata, rok temu wróciłam do Polski. Dziesięć lat spędziłam pracując na Wyspach. Byłam jedną z tych dziewczyn, które liczyły na dobrą przyszłość właśnie tam. Zakochałam się w Irlandii od pierwszego wejrzenia. Naprawdę! Nie przeszkadzał mi deszcz, wiatr… Zawsze mogłam przecież uciec na torfowiska i poczuć się, jak w moich ukochanych, rodzinnych Bieszczadach.
Przed emigracją rozstałam się ze swoim długoletnim chłopakiem. Z dnia na dzień zmieniły mu się plany na życie. Mieliśmy kupić wspólne mieszkanie, rozmawialiśmy o ślubie… A on postanowił wyjechać na platformę wiertniczą do Norwegii. Poinformował mnie o tym w dniu swojego wyjazdu, dodając uprzejmie, że nie widzi jednak dla nas przyszłości. Uroczo, czyż nie? Wtedy żyłam z dnia na dzień. Nie chciałam być w miejscu, w którym wszystko przypominało mi niedoszłego męża i potencjalnego ojca moich dzieci. Padło na Irlandię. Najpierw staż, potem długoletni kontrakt – praca stała się moim życiem.
Oczywiście nie oznaczało to, że żyłam w celibacie. Oj nie! W pracy poznałam Węgra. Był jak mój wymarzony książę z bajki. Ciemna karnacja, ciemne włosy… Dość szybko porzuciłam swoje pracowite życie na rzecz przystojnego „bratanka do wódki i szabli”. Zaręczyliśmy się. I znów zaczął się wir planowania mieszkania, dzieci, wesela… Może to jakieś przekleństwo? Tym razem to ja nie wytrzymałam tej presji, którą sama nakręcałam. Rozstaliśmy się.
I wpadłam w sidła Polaka. Polak w Irlandii, w dodatku z miejscowości obok mojej. Marzenie! Po roku zaczął znęcać się nade mną psychicznie. Potem uderzył. Raz, drugi… A ja myślałam, że to moja wina. Dopiero kiedy zaczął grozić mi nożem wyrzucając, że jak odejdę, znajdzie mnie i moją rodzinę, zrozumiałam, co się dzieje. Robił mi zdjęcia, gdy nie widziałam – w łóżku, wannie… Na wszystkich byłam naga. Myślał, że to będzie jego karta przetargowa. Przerażona wróciłam na kilka miesięcy do Polski. On się uspokoił. Chyba zrozumiał, że nie jestem jedną z tych słabych kobiet, które tylko czekają na męskie spojrzenie. Wtedy obiecałam sobie, że już nigdy nie dam się tak poniżyć. Wróciłam do swojej irlandzkiej pracy.
Przez dziesięć lat w Irlandii wspinałam się po szczebelkach kariery. Każdy związek powodował, że nie starałam się być kobietą sukcesu, bo po prostu nie miałam na to czasu. No i energii. Ciągle słyszę, że powinnam sobie znaleźć jakiegoś faceta. Bo mam już tyle lat, a zegar biologiczny tyka! Doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że tyka. Jednak gdy przypomnę sobie mój ostatni związek, nie wiem czy potrafiłabym teraz stworzyć coś nowego. I zaufać do końca. Ostatnio poszłam na pierwszą randkę po długim czasie. Było cudownie! Wino, rozmowy, śmiech… Do momentu, aż spojrzałam na swój nadgarstek. Ciągle mam na nim ślady po nożu, od którego uciekłam. Dalej nie byłam już taka radosna.
Życie singielki wcale nie jest takie złe! Nie chodzi tylko o facetów, którzy nie mogą cię skrzywdzić. Po ostatecznym powrocie do Polski postanowiłam założyć swój własny biznes. Miałam przecież ogromne doświadczenie po dziesięciu latach zarządzania gastronomią. Może powinnam podziękować każdemu swojemu ex-partnerowi? Dzięki nim jestem teraz naprawdę silniejsza. I przede wszystkim, nie uciekam, gdy coś nie idzie po mojej myśli.
Związek wymaga poświęceń, uwagi dla drugiej osoby, czasu… Może to niezbyt wiele, ale skoro już wszyscy czepiają się mojego wieku, ja też się go uczepię! Mam 34 lata, świetne wykształcenie, genialne doświadczenie i kreatywne myślenie w pakiecie. Kiedy miałabym otwierać swój własny biznes, jak nie teraz? Okej, nie mam dziecka. Mam za to świetnie prosperującą restauracje.
Kilka dni temu miała miejsce zabawna sytuacja. Gość zachwycony kolacją, którą podaliśmy jego rodzinie z okazji urodzin żony, chciał rozmawiać z właścicielem lokalu. Z radością i butelką szampana podeszłam więc do ich stolika. Pan podziękował za szampana i poprosił, żebym jeszcze raz zawołała szefa. Uprzejmie odpowiedziałam, że to ja. Chciał więc rozmawiać z moim mężem, święcie przekonany, że prowadzimy biznes razem.
Często spotykam się ze swoimi rówieśniczkami, które bardzo młodo wyszły za mąż. To w żadnym momencie nie była przemyślana decyzja, choć wtedy myślały, że tak było. Dziś mają po dwójce dzieci, mężów, których już nienawidzą i pracę, do której z radością uciekają na kilka godzin dziennie. Kiedyś im zazdrościłam tej stabilizacji. Dzisiaj to one zazdroszczą mnie.
Jestem singielką. Singielką w małym mieście. Prowadzę dobrze prosperujący biznes, a jedyne kilka wolnych godzin w tygodniu które mam, mogę przeznaczyć dla siebie. Gdybym miała jeszcze gotować obiad, sprzątać i prać skarpetki, pewnie wylądowałabym w psychiatryku. Nie chodzi wcale o to, że nie chciałabym mieć u swego boku faceta. Cholernie bym chciała! Przestałam mieć na to ciśnienie. W moim przypadku szukanie miłości zawsze źle się kończyło. Choć ostatecznie dzięki nieudanym związkom dziś pasja jest moją pracą. Nie zmienia to jednak faktu, że na miłość wolę zaczekać. Sama przyjdzie. Albo przyjedzie na białym koniu.