– Ty to chyba kogoś masz – powiedziała moja znajoma do naszej wspólnej koleżanki Tosi. Tosia pół roku temu odeszła od męża i czasu wolnego, który mogłaby poświęcić na poszukiwania nowego partnera aktualnie nie posiada. Ochoty raczej też nie. – Hę? – rzuciła więc niezbyt mądrze, bardzo zdziwionym tonem. – No, bo świetnie wyglądasz. Wręcz podejrzanie dobrze. Jakbyś się zakochała – usłyszałyśmy w odpowiedzi. No jasne, samotna kobieta z dwójką dzieci nie ma prawa wyglądać dobrze bez tak ważnego powodu jakim jest nowy mężczyzna w jej życiu. Generalnie odnoszę wrażenie, że podświadomie, dobry wygląd to my zawdzięczamy jedynie facetom. I wcale nie mam tu na myśli różnych wybitnych specjalistów od medycyny estetycznej.
A przecież w przypadku Tosi było zupełnie odwrotnie. Jeszcze kilka miesięcy temu, zanim wyprowadziła się z domu i kiedy nie wiedziałyśmy o jej problemach z mężem, podejrzewałyśmy u niej ciężką anemię, lub inną poważną chorobę. Tosia chudła, bladła w oczach. Do pracy przychodziła z podkrążonymi, zapuchniętymi od płaczu powiekami, aż któregoś dnia powiedziała, że zabiera dzieci i odchodzi od męża, który znalazł sobie bliższą znajomą. A znalazł ją oczywiście z winy Tosi, która „nie zauważyła, że jego potrzeby się zmieniają i że ona – żona mogłaby o siebie zadbać, tu i tam podnieść, bo po karmieniu opadło, byle nie za jego pieniądze”.
Tosia zagrała w otwarte karty stawiając sprawę jasno: ona i rodzina albo kochanka. Żadne „potrzebuję czasu” nie wchodziło w grę. Kiedy jasne stało się, że mąż z kochanki nie zrezygnuje, spakowała siebie i dwuletnie bliźniaczki w trzy walizki i wyprowadziła się do mieszkania po babci. Mieszkania, które delikatnie mówiąc wymagało choćby odświeżenia.
Ważyła wtedy dokładnie 47 kg, a jej skóra miała odcień papieru w kserokopiarce. Gdzieniegdzie przebijały tylko cienkie, niebieskie żyłki. Wszystkie przeżycia odcisnęły piętno na jej delikatnej urodzie. Nawet zmarszczki, te od śmiechu, wokół ust ustąpiły miejsca tym od robienia „podkówki”. Nawet włosy, wcześniej lekko zawinięte na końcach, teraz zwisały smętnie dopełniając tego smutnego obrazu. Żal ściskał od patrzenia na Tosię.
I wydawało się, że dopiero teraz zrobi się naprawdę ciężko. Sama, z dwójką dzieci i olbrzymim mieszkaniem, które trzeba było dostosować do potrzeb energicznych bliźniaczek, mogąca jedynie liczyć na sporadyczną pomoc swojej, ciągle pracującej mamy. Jak tu znaleźć czas, żeby o siebie zadbać? Okazało się jednak, że (w miarę) pusta od smutków głowa i spokój (od awantur i wyrzutów) w domu, to już jakaś gwarancja lepszej organizacji. Z czasem i z pomocą mamy, udało się wygospodarować dwie godziny w tygodniu na fitness, który dodał Tosi energii życiowej i przywrócił jej dawną, spontaniczną radość. Smutek i żal zaczęła wypacać tam, na siłowni, ćwicząc i plotkując w gronie fajnych, roześmianych dziewczyn, z których niejedna miała podobne problemy.
Potem była wizyta u fryzjera i Tosia pożegnała swoje długie, czarne włosy na rzecz rudej, młodzieżowej i zadziornej fryzurki z głęboką grzywką. To był strzał w dziesiątkę. „Odkryłem w pani nowe piękno – powiedział zadowolony pan Grześ, z dumą wręczając Tosi lusterko. To był ten moment. Tosine oczy rozbłysły. Zobaczyły młodą, bardzo ładną kobietę, której nie potrafił już dostrzec w niej jej mąż. A przecież tak naprawdę zawsze taka była: pełna ciepła, łagodności, delikatna, dziewczęca. Piękna.
Tylko, że kiedy myśli zaprząta złość i smutek, kiedy głowa zajęta cierpieniem i krzywdą, kiedy mężczyzna, którego kochasz odchodzi do innej, młodszej i „bardziej atrakcyjnej”, jakoś tak nie wiadomo dlaczego widzisz się brzydszą niż jesteś. I nawet sama obecność tego, który tak zawiódł i zranił, nie motywują do zrobienia czegoś dla siebie.
Mąż Tosi również docenił „nowy wygląd”. Pokalkulował, policzył, wyszło mu, że ze starą, ale dobrze wyglądającą żoną, bez rozwodu i alimentów łatwiej mu będzie niż z wymagającą ciągle pewnych zabiegów finansowych (ma się ten gest) kochanką i wysokimi alimentami. Teraz chce wrócić. A Tosia się zastanawia. I nie dlatego, że kalkuluje, ale dlatego, że ciągle kocha. Nie do końca wierzy jednak w trwałość tego nowego strumienia gorących uczuć.
Wieczorem rozmawiam z Tosią przez telefon. – Wiesz – mówi ona– dobrze mi ze sobą, taki spokój mam w duszy. I nawet, lubię siebie w lustrze. A przy nim, nie lubiłam. To chyba znaczy, że powinnam zostać tu, gdzie jestem.