Ile można? Zastanówmy się, jak długo można żyć dla kogoś innego? Spełniać czyjeś zachcianki, pomagać w realizacji cudzych marzeń?
Można długo. Coś o tym wiem. Można przez całe życie. Jak moja matka, która do dziś na pierwszym miejscu stawia potrzeby mojego ojca i mojego brata. Biega między jednym a drugim, jednemu podając obiad, a drugiemu prasując koszule do pracy, które przywozi jej do domu.
Zawsze poświęcająca się, zawsze stawiając innych potrzeby najwyżej. Czy miała jakieś swoje? Nie wiem, nigdy mi o nich nie mówiła, nigdy ich nie pokazała.
Najcudowniejszą kobietą w moim życiu była babcia. Po śmierci dziadka wiele lat żyła sama i powtarzała, że to był najlepszy czas w jej życiu. Gdy pytałam: „Babciu, a miłość? Jak można być szczęśliwym bez miłości?”, uśmiechała się i mówiła, że jeszcze kiedyś to zrozumiem. Pamiętam, jak w swoim zielonym fotelu z wysokim oparciem czytała książki. Obok na stoliku stała zimna już herbata, a ona z wypiekami na twarzy… Wiedziałam, że nie mam szans na to, by oderwać ją od lektury, zawsze czekałam aż skończy. „Bo widzisz kochanie, największe szczęście to kochać siebie”, mówiła do mnie, kiedy pytałam, co ją tak wciągnęło i dlaczego woli czytać, niż obejrzeć z nami film. Wtedy nie rozumiałam. Ale kochałam jej spokój, tę wyjątkową i niepowtarzalną aurę, którą wokół siebie rozsiewała.
A później zostałam żoną, kobietą, która chciała odnieść sukces zawodowy, a w końcu matką, która nijak nie potrafiła pogodzić macierzyństwa z pracą. Musiałam wiecznie wybierać: dzieci czy praca, mąż czy dzieci, praca, czy małżeństwo. W wiecznym rozkroku. Bez możliwości znalezienia dla siebie dobrego kompromisu. Jak na jakieś huśtawce – raz szala przechyla się na jedną stronę, raz na drugą. Z ogromnym poczuciem winy, że tak naprawdę w żadnej z ról nie mogę się do końca sprawdzić, być idealna. Bo jak praca – cierpią dzieci i mąż, jak dzieci – cierpi mąż i firma, w której pracowałam, jak mąż – to gdzie tu upchnąć jeszcze dzieci bez szkody dla naszego związku. A ja tak bardzo chciałam być idealna. Idealna jak moja matka, która zawsze miała czas zrobić pierogi i pogodzona ze swoim życiem jak babcia.
Ale to moja mama mi pokazała, że najważniejsze to uszczęśliwić innych. I ja uszczęśliwiałam, zapominając o obietnicy złożonej babci, gdy ta umierała. Musiałam jej obiecać, że nie zapomnę o sobie. „Obiecaj” – mówiła trzymając mnie za rękę. Wtedy mogłam jej obiecać wszystko, byleby tylko jeszcze żyła, żeby mnie nie opuszczała.
Może zmarła, bo obietnicy nie dotrzymałam. Nie pamiętałam o sobie, za to nie zapominałam o innych. Wstawałam o szóstej rano gotując obiad na popołudnie, kiedy wszyscy będziemy już w domu. Biegałam na zajęcia z dziećmi, na ich występy. Każdy dzień obliczony i zaplanowany co do każdej cholernej minuty. I ja mająca wszystko pod kontrolą, tak, żeby nic mi się nie wymknęło, żebym o wszystkim pamiętała. Jeszcze koszulę musiałam po drodze mężowi kupić, bo przecież ma ważną kolację służbową następnego dnia. A wyprać i wyprasować trzeba zdążyć.
Jesteś tam gdzie ja wtedy? Spytaj siebie, co jeszcze dziś musisz zrobić?
– wstawić pranie?
– przygotować obiad?
– zrobić zakupy?
– pobawić się z dziećmi?
– zaplanować urlop?
– wysłać wieczorem służbowego maila, bo w pracy nie zdążyłaś?
– uśmiechnąć się do męża i zachęcić go, by opowiedział ci swój dzień?
– ułożyć ciuchy?
– pozbierać ręczniki w łazience?
– zadzwonić do matki, spytać, jak się czuje?
– zanotować wszystkie ważne rzeczy, które jutro masz do zrobienia?
DOŚĆ. Mówię ci – WYSTARCZY! Chcesz być w tym miejscu, w którym ja byłam, proszę bardzo, ale ostrzegam.
Ktoś cię spyta, dlaczego przestałaś się uśmiechać
I nagle z wesołej, fajnej dziewuchy stałaś się kobietą ze spuszczoną głową. Nie, ja? Jak to? Przecież jestem szczęśliwa – mam męża, dzieci jest cudownie. Tak? Jesteś pewna, że tak cudownie?
Ktoś ci powie – źle wyglądasz, jesteś chora
Bo twoja twarz poszarzeje, bo w oczach zabraknie blasku, bo tylko nerwowo zaczniesz zerkać na zegarek i telefon. Nie, nic mi nie jest. Może trochę jestem zmęczona, ciężki czas w pracy. Kogo chcesz oszukać?
Przyjaciółka napisze SMS-a z pretensją, że w ogóle się nie odzywasz
Zadzwonisz, a jakże. W twoim napiętym dniu znajdziesz trzy minuty na rozmowę i na zapewnieniu, że gdy tylko niech nadejdzie urlop, na pewno się z nią spotkasz, że obiecujesz i że tak, nic złego się nie dzieje. Jest dobrze. Naprawdę. Naprawdę???
Sąsiadka wpadnie na kawę i powie: „Czy ty nie możesz na chwilę usiąść?”
No nie możesz, bo przecież jedno chce pić, drugie kanapkę, a jeszcze mąż nie naje się makaronem, więc musisz coś mu na szybko ugotować. Ale tak, jesteś rozmawiasz przecież, słuchasz uważnie. Nie, ty nie musisz siadać, masz podzielność uwagi, nie potrzebujesz odpoczynku. Tak, jasne.
Naprawdę w to wierzysz? Że nic bez ciebie się nie uda? Że musisz być wszędzie i ze wszystkimi, żeby czuć, że jesteś potrzebna, że ważna? Halooo! Zatrzymaj się na chwilę.
Usiądź na tyłku z kawą, czy winem w ręce. Ja tak usiadłam pewnego dnia. W kolejna rocznicę śmierci mojej babci. Otworzyłam nalewkę malinową, którą od niej dostałam wiele lat temu bojąc się, czy ta się już faktycznie po tylu latach nie zepsuła. Pomyślałam o co, by mnie spytała, gdym do niej pojechała z życzeniami. I zaczęłam płakać. Bo ona spytałaby, czy jestem szczęśliwa? Czy JA jestem szczęśliwa, a nie ludzie wokół mnie, nie o ich szczęście by pytała. I wcale nie płakałam ze szczęścia. Płakałam nad sobą, nad tym, w jakim miejscu jestem. Nad tym, że nie wiem kim jestem, czego chcę?
Ja, mając 38 lat, nic nie wiedziałam o własnym szczęściu. Za to wiele wiedziałam o szczęściu innych. Wiedziałam, jaką zupę lubią moje dzieci, gdzie mój mąż chciałby pojechać na weekend, co przyjaciółka chce dostać na urodziny. Wiedziałam też, że koleżanka z pracy marzy o domku z ogródkiem, a pani w osiedlowym sklepie jest szczęśliwa, gdy wnuki do niej przyjeżdżają. A ja? Kiedy ja jestem szczęśliwa? Czy w ogóle jestem? Czy może jestem szczęśliwa szczęściem innych.
Nie masz swojego szczęścia. Nie ma ciebie. Są zdrowe dzieci, fajny mąż, praca, która jakąś tam satysfakcję daje, ale bez szału. Jesteś miła, wszyscy cię lubią, każdy chętnie prosi cię o pomoc, bo nie odmawiasz. I tyle. Tak definiujesz własne szczęście? WŁASNE. Bądź ten jeden raz uczciwa wobec siebie i powiedz: „Tak jestem szczęśliwa. Robię, to co kocham, jestem w miejscu, w którym chcę być, jest mi dobrze ze sobą, ze swoimi wyborami, mam marzenia, które realizuję, pasje, które dają mi radość. Jest mi dobrze”.
I jak? Ja przepłakałam wtedy całą noc nad stratą, przeżyłam żałobę pogrzebanego szczęścia, zapomnienia siebie. I nad złamaną obietnicą złożoną babci. To nie jest łatwe. Walczyć o siebie. Zwłaszcza, gdy zakleszczamy się w ramy naszych codziennych obowiązków, zobowiązań i zadań do wykonania. Ale powiem ci coś – warto walczyć. To jest ku*ewsko trudne, ale jak już zrobisz pierwszy krok. Jak powiesz sobie: od dziś będę pamiętać o sobie i zaczniesz naprawdę pamiętać, to uwierz -wygrasz wszystko. I miłość, i radość i siebie. Ty jesteś najważniejsza. Tę lekcję mojej babci teraz odrabiam skrupulatnie i myślę, że jest ze mnie dumna, czytając gdzieś tam książkę w swoim fotelu.