„Jak tam twój ojciec?”, „Kiedy go weźmiecie do siebie?” „Nigdy?!”, „Dom opieki?! Podziwiam cię, nie będziesz mieć wyrzutów sumienia?” „No wiesz, on jednak jest twoim ojcem”. Tak, wiem jak wyobrażają sobie to inni. Mój ojciec, ponad siedemdziesięcioletni mężczyzna po wylewie, nie do końca sprawny, przetrzymywany jest w piekle.
Jeżdżę do niego w każdy weekend. Dom jest duży, 30 km od centrum miasta w którym mieszkam. W ogrodzie kwitną kwiaty, pachnie wiosną. Ojca pokój wychodzi na mirabelkę. 35 metrów, łazienka. W całym domu jest 15 apartamentów, nad mieszkańcami cały czas czuwają pielęgniarki, wszędzie są dzwonki– wystarczy chwila, żeby zadzwonić po pomoc. Zupełnie jak w szpitalu. Zanim dojdę do pokoju ojca, mijam wspólny salon. Kobiety robią na drutach, szyją, panowie grają w szachy. Rozmawiają, śmieją się. Dobre jedzenia, ładna jadalnia, sala rehabilitacyjna. Nie, to nie amerykański serial, nie mój wymysł. To prywatny dom opieki. Płacę za niego 2800 miesięcznie.
Ojciec ma tam lepiej niż gdyby mieszkał ze mną…
Ze mną, kobietą pracującą, moim mężem, którego prawie nie zna i dziećmi, które widział może kilka razy na oczy. Tak, nie wiem też czy ja bym to zniosła. Widok jego zmęczonej twarzy, bezradność, starość. Nie chcę robić mu rano herbaty, siadać przy nim i czytać mu książki, nie chcę, żeby moje dzieci widziały jego odchodzenie. Dlaczego miałabym tego chcieć? Miłość dziecka do rodziców to jest miłość bezwarunkowa tylko na początku.
Tak, parę rzeczy pamiętam. Wracał z pracy i głaskał mnie po włosach…
Zanim nie walnął dwóch piw i nie zasypiał na kanapie. Nie było przemocy. Była nieobecność i nieuwaga. W przedszkolu byłam jedną z niewielu dziewczynek, której tata nie pojawiał się na przedstawieniach, potem były szkolne akademie. Wtedy rodzice już nie mieszkali razem.
On spakował walizki, przytulił mnie i powiedział: „zawsze będę”…
Odebrałam pierwszą ważną życiową lekcję. Ludzie oszukują. Rzucają słowa na wiatr. Jestem obsesyjna w dotrzymywaniu umów. Może więc powinnam mu za to podziękować.
Dzwonił rzadko. Przez telefon głównie obiecywał. „Zabiorę cię” mówił. Zabiorę cię do zoo, na karuzelę, na lody, nad jezioro. Zabiorę cię od mamy, gdy będzie ci smutno. Tak, czekać to ja umiem. Wystrojona ośmiolatka z nosem w szybie. Każdy krok na schodach, każdy przechodzący przez ulicę mężczyzna – może to tata? Miał mi pokazać niedźwiedzia. Nie przyjeżdżał. „Innym razem” – rzucał lekko przez telefon. Dużo płakałam. Wtulałam się w misia, którego mi kiedyś dał i prosiłam: „spraw, żeby tata mnie kochał”.
Innego razu nie było. Była za to inna kobieta i inne dziecko. I inne obietnice. Dorastałam. Nie miałam taty, który powiedziałby, że jestem ładna, albo ciut za gruba. Który zabrałby mnie na narty, w góry, pomógł odrobić matematykę. Z którym mogłabym się nawet pokłócić, ale który byłby dla mnie wzorem.
To wyrwa w życiu dziewczyny, która przecież przegląda się w oczach ojca.
Mama była zmęczoną i smutną kobietą…
Starała się. Ale i tak ją obwiniałam. Gdyby była lepsza, tata by nie odszedł. Jako nastolatka obiecałam sobie, że żadem mężczyzna mnie nie porzuci. I nie porzucił. Poza Nim, który porzucił mnie najbardziej spektakularnie.
Byłam nastolatką. Kilka spotkań. Totalna obcość. „Dlaczego masz taką krótką sukienkę?”, „Dobrze się uczysz?”. Te lody już nie miały tego smaku co tamte obiecane kiedyś. Wciskałam je na siłę, żeby nie robić mu przykrości. Wtedy już się odchudzałam – nienawidziłam cukru.
No i nieustanny problem z pieniędzmi. Nie mam, nie mogę dać, mam drugą rodzinę. Fajnie, że masz.
Drugą rodzinę też zostawił…
Wtedy zaczął do mnie dzwonić częściej. Tyle, że ja już byłam na studiach i miałam gdzieś jego „częściej”. Ale nie potrafiłam go odrzucić – w końcu to ojciec. Jednak nawet wtedy chciał, żeby było na jego warunkach. Nie było przemiany, przeprosin. Czasem tylko: jak ty traktujesz ojca.
Nigdy mi nie pomógł. Nie dał żadnych pieniędzy, nie poczuł się odpowiedzialny za mnie i swoje błędy. Czasem wpadał naprawić kran, czasem zjedliśmy kolacje. To było sztuczne i nieprawdziwe.
Ja nie miałam ojca.
Ale czy ja to spieprzyłam?
Dwa lata temu on miał wylew…
Oszczędności żadne – tylko długi. Prawie żadnych przyjaciół. Ci co byli, odwrócili się, syn z drugiego małżeństwa nie chciał go znać. Dzwoniłam parę razy. Powiedział: „nie moja sprawa”. „Pomożesz ojcu, prawda?” pytały ciotki. Prawda, prawda. Załatwiłam dom opieki, załatwiłam transport, przeprowadziłam go. Zalew pretensji. Że jak mogę, że zła córka, że podłość.
Moje 2800 miesięcznie, które mogłabym poświęcić dzieciom. Moje 2800, które mogłabym oddać mężowi, bo to jest mężczyzna, który mnie nigdy nie zawiódł i nie porzucił. A ja mu zabieram prawie 34 tysiące złotych rocznie. Bo jestem dobrym człowiekiem. Nie, może nie jestem. Nie jestem w stanie go zostawić, choć już nie ma przecież mowy o szczęśliwym zakończeniu. Jedynie takim, że mogę spać spokojnie, bo ktoś dzięki komu jestem na świecie ma dobrą opiekę.
Przyjeżdżam do niego, wykładam pomarańcze, soki, przywożę audiobooki. Posiedzę, czasem pogłaszczę go po ręce. Posłucham. Siedzę przy obcym człowieku. Nie ma we mnie miłości. Nic we mnie nie ma.
Czasem myślę: czy jesteśmy coś winni rodzicom? Może człowiek musi odwdzięczać się za miłość, ale czy musi się odwdzięczać tylko za życie?
To nie ojciec nauczył mnie kochać. On mnie nauczył tylko jak nie ufać innym. To dzięki mamie i innym ludziom nie odwróciłam się od niego. To oni nauczyli mnie odpowiedzialności. Bo on nie.
Nie pytaj mnie więc ciotko i sąsiadko czy nie wezmę ojca do siebie. I tak daję mu dużo więcej niż on mi dał kiedykolwiek.
wysłuchała: Katarzyna Troszczyńska