To było jakiś czas temu. Załatwiałam sprawy na Służewcu w Warszawie. Miejscu zwanym Mordorem gdzie codziennie setki osób dojeżdżają do pracy. Kto tam nie był, nie wie co to korki. Waliłam rękami w kierownicę, klęłam, w końcu się popłakałam ze złości. Wyszłam z auta ledwo ciepła. Była dopiero 9 rano, a ja już miałam nerwy w strzępach.
Kilka dni później znajoma psycholog powiedziała mi: „Zwariowałaś? Po co sobie dokładasz stresu. Nie masz na coś wpływu, przestań się tym złościć„.
Większość z na tkwi w stanie nieustannego napięcia. Denerwujemy się dziećmi (podobno najbardziej), pracą (bardzo często), mężczyznami, pieniędzmi, brakiem perspektyw, rodzicami. Właściwie każda sfera życia może powodować napięcie. Niezależnie od tego, na jakim etapie jesteśmy.
„To nie depresja, ale nerwica staje się najpoważniejszym problemem XXI wieku” stwierdził ostatnio Dariusz Wasilewski, psychiatra. Opowiadał mi, że coraz więcej ludzi odwiedza jego klinikę. Nie śpimy (bardzo częsty objaw nadmiernego stresu), bolą nas kręgosłupy (kolejny objaw często lekceważony), drżą ręce, wali serce.
„Jak być zen bez proszków?” spytałam wprost.
Okazuje się, że można (o Panie jak to). Okazuje się, że zmarnowałam ileś lat na napięcie zamiast żyć spokojnie. A wszystko jest w naszej głowie. Albo chociaż bardzo dużo.
Po pierwsze: płaczesz na filmach, wzruszasz się zdjęciami w internecie, często czujesz się zmęczona hałasem? Być może masz delikatny układ nerwowy.
No niestety. Pierwsza wiadomość jest taka – są ludzie, którzy są genetycznie obciążeni. Wrażliwy układ nerwowy to wrażliwość na bodźce, a to z kolei oznacza większą nerwowość. No i guzik, nic z tym nie zrobisz.
A przepraszam, możesz zaakceptować.
Po drugie: jest też dobra wiadomość. Można nad sobą pracować. Praca ciężka rzecz, ale zbawienna. Co to znaczy pracować nad sobą ? Zdaniem niektórych nasza nerwowość wynika często z naszych przekonań. To nie rzeczywistość wyprowadza nas z równowagi tylko myśli na jej temat.
Weźmy na przykład te korki. Czyż nie byłam sama sobie winna? Dlaczego liczyłam, że nie będzie korków? (myślenie magicznie). To tylko spotęgowało frustrację.
Po trzecie: gdy budzisz się pewnego i myślisz: „ja pier…. nie zniosę tego dłużej, wszystko mnie wkurza” uwierz, że to nieprawda. Nikogo nie wkurza wszystko. Wkurza nas zwykle jedna sfera życia, która znacząco wpływa na resztę.
Poza tym nawet gdyby to było wszystko, nie zrobisz od razu życiowej rewolucji. Zmień chociaż jedną rzecz. Jakiś drobiazg. Podobno świetnym pomysłem jest wypisanie na kartce wszystkich rzeczy, które wkurzają.
Po czwarte: nadmierne denerwowanie się jest sygnałem, że jesteśmy w kryzysie. Często mówimy: „ja się tak wszystkim denerwuję”, a naprawdę mamy dość wypełniania jakiejś roli życiowej. Organizm się buntuje.
Po piąte: ogranicz bodźce. Po moim osiedlu krąży kobieta Zen. Przysięgam, jak ją widzę mam ochotę zapaść się pod ziemię, bo wyglądam przy niej jak dygoczący oszołom, który natychmiast powinien wziąć lek uspokajający. Kobieta Zen jest mamą kolegi mojego syna. Mówi spokojnie, niczego nie gubi, nigdzie się nie śpieszy. Patrzy na mnie z głębokim współczuciem co tylko potęguje mój niepokój. „Jak ty to robisz?” jęknęłam kiedyś. A ona odpowiedziała: „Ograniczyłam bodźce”.
Ograniczyłam czyli: wywaliłam z domu wszystkie niepotrzebne rzeczy, żeby mieć przestrzeń. Przestrzeń to spokój dla oczu, a co za tym idzie dla mózgu. To ulga.
Wyrzuciłam z życia ludzi, którzy nie byli dla mnie ważni.
Ograniczenie dotyczy wszystkiego: także nadmiernej pracy, która wypala. Nie, nie chodzi o to, że mamy rzucić pracę. Ale o to, by racjonalnie pomyśleć co naprawdę musimy zrobić, a co chcemy, żeby sobie coś udowodnić, czy z lęku.
Po szóste: zmierz się ze swoimi przekonaniami, które ograniczają. Brzmi to dość psychologiczno-bełkotliwie, ale to działa. Przekonania są na przykład takie. „Nie wolno nigdy nawalić”, „Trzeba dbać o innych”, „Porządna rodzina to…”, „Dobry pracownik to…”. Nawet takie durne przekonanie jak „Po obiedzie musi być deser”, może nas stresować, bo będziemy starały się temu sprostać.
A przekonanie to tylko przekonanie. Każdy ma inne i to nie są jakieś świętości, złote zasady życia tylko tzw. skrypty, które przekazano nam np. w domu.
Żeby zaraz sobie życia z ich powodu marnować? Na miłość boską.
Po siódme: skoro nie mogę zmienić życia to może zmienię siebie? Tak ciut, ciut trochę. I swoje podejście. Kobieta Zen jakiś czas temu przeżywała kryzys, jej mąż miał romans. To wtedy widziałam Zen o piątej, szóstej rano jak jeździła na rolkach. Właściwie to się uczyła. Potykała, upadała, znów jechała. „Jakaś wariatka” mruczałam wtedy, bo jej nie znałam. A ona nie mogła wpłynąć na męża, wpłynęła więc na siebie. Szukała sposobów na dystans. I znalazła.
Jakiś czas temu znalazłam na Facebooku taki wpis: ‚Jestem oazą spokoju. (…) zajebiście wyciszonym kwiatem lotosu na spokojnej tafli jeziora. Jestem jak pierd…. wagon pełen medytujących tybetańskich mnichów”. Wpis był ironiczny, ale ja jestem jego fanką.
Gdy mnie teraz coś ze złości biorę głęboki oddech i myślę: „Tadam, jestem oazą spokoju, kwiatem lotosu….” itd.
To działa. Szkoda życia na nerwy.