Ważne, by osoby, które czują, że dzieje się coś niepokojącego, zwróciły się o pomoc do specjalisty. Nie możemy pozwolić, by dyskomfort stał się naszą nową strefą komfortu – opowiada autorka książki „Uczucia. Nie ma się czego bać”, Michalina Tańska.
Klaudia Kierzkowska: Mogłoby się wydawać, że zaprzyjaźnienie się z samym sobą, jest jedną z prostszych rzeczy. Jednak to chyba trudniejsze niż myślimy?
Michalina Tańska: Owszem, nie jest łatwo. Nie wiem, dlaczego miałoby wydawać się to łatwe, skoro tylu rzeczy w sobie nie lubimy. Wyobraźmy to sobie z perspektywy relacji międzyludzkich. Możliwe, że ta metafora nie ma sensu, ale najczęściej lubimy osoby podobne do siebie, ale raczej pod kątem cech, które akceptujemy. Sprowadzę więc temat głównie do pojęcia akceptacji, naszych oczekiwań, które często dyktuje nam szeroko pojęte społeczeństwo, a które w pewnym stopniu chcemy spełnić. Ta presja jest trudna, trudny jest konflikt między tym co w sobie chcemy „my”, a czego oczekują „inni”. Poza tym, we wszystkich relacjach, nawet tych z samym sobą, trzeba wykonać kawał pracy, żeby wszystko wyglądało, tak jak powinno. Niestety, nawet gdy bardzo się staramy, mogą nam się zdarzyć potknięcia.
Zastanawiam się, od czego zacząć to zaprzyjaźnianie się?
Na początku wzięłam pod uwagę to, co już w sobie lubię. Przekierowałam swoją uwagę na mocne strony, zasoby. Na to, co jest we mnie (moim zdaniem) dobre. Potem weszło racjonalne podejście do sprawy. Czy moje nogi rzeczywiście są za grube? Czy rzeczywiście wykraczają poza normę? Może odniosę się do tego, jaki rozmiar noszę? A jeśli wykraczają poza normę, to czy ja w ogóle chcę coś z tym zrobić? I dlaczego? Czy chcę sprostać nierealnym standardom? Jeśli tak, to dlaczego? Nagromadziło się nam tutaj dużo pytań. I tak już jest, że przyjaźń z samym sobą wymaga sporo pracy od naszego umysłu. Z mojej perspektywy ważne jest również to, żeby już na początku tej przyjaźni poznać swoje ograniczenia i przyznać się przed sobą, że nie wszystko możemy w sobie zmienić.
Chyba ważnym krokiem jest zaakceptowanie swoich niedoskonałości?
Tak, to na pewno. Natomiast ważne jest też to, żeby wiedzieć, że one wciąż będą obecne. Nie pozbędziemy się ich. Nikt nie jest idealny.
Jak pokochać siebie i zaprzyjaźnić się ze sobą tak naprawdę?
Tu szczególnie uważałabym na perfekcjonizm, bo to może być niezła pułapka. Wbrew pozorom, możemy stać się perfekcjonistkami nawet w kochaniu siebie, co oznacza, że nie odpuścimy sobie ani jednej porażki. Przyjaźń z samym sobą to wzloty i upadki, akceptowanie porażek, ale też świadomość, że może czasem nie da się w sobie do końca zaakceptować wszystkiego. Przyjaźń, która jest „good enough” to wspaniała przyjaźń.
Często boimy się mówić o uczuciach, uciekamy przed nimi. Z czego to wynika?
Wydaje mi się, że ciężko jest nam wyrażać emocje, jeżeli nie ma na nie przyzwolenia w otoczeniu. Taka dyskryminacja może wynikać z płci czy z wieku. Z drugiej strony, na przeszkodzie stoi nieznajomość uczuć, brak świadomości i brak przestrzeni na ich wyrażenie.
Kilka lat temu postawiono pani diagnozę – choroba dwubiegunowa. Co takiego wydarzyło się w pani życiu? Co doprowadziło do tak znacznego pogorszenia samopoczucia?
Początek choroby szacuję na śmierć mojego taty. Miałam wtedy 15 lat. Od tego czasu był to istny roller coaster, który na szczęście udało się ujarzmić dzięki lekom i terapii. Na pogorszenie i polepszenie nastroju wpływało czasami wiele rzeczy, a czasem po prostu zmiany same się działy. Chciałabym też zaznaczyć, że przecież każdy z nas miewa wahania nastroju, ale nie o tak skrajnej amplitudzie. Po resztę tej długiej historii zapraszam do mojej książki.
Kto zauważył, że dzieje się coś niepokojącego? Kto przyszedł z pomocą?
W tym procesie brały udział trzy osoby. Na pierwszej wizycie u psychiatry, zdiagnozowano u mnie depresję. Pamiętam, jaki wstyd towarzyszył mi na początku, kiedy kupowałam pierwsze antydepresanty. Następnie do akcji wkroczyła moja koleżanka ze studiów, która powiedziała, że nie wygląda jej to na depresję. Zapytała, czy mówiłam lekarzowi również o okresach, kiedy nie spałam z nadmiaru energii. Kolejną osobą była ówczesna terapeutka, która złożyła wszystkie puzzle w całość.
Co teraz, z perspektywy czasu, poradziłaby pani osobom, które znajdują się w takim kryzysie?
Przede wszystkim szybko reagować. Ja popełniłam błąd i zwlekałam z sięgnięciem po pomoc kilka lat. Nie wiadomo jak by się to skończyło, gdybym czekała dłużej. Ważne, by osoby, które czują, że dzieje się coś niepokojącego, zwróciły się o pomoc do specjalisty. Nie możemy pozwolić, by dyskomfort stał się naszą nową strefą komfortu.
Do kogo jest zaadresowana jest książka „Uczucia. Nie ma się czego bać”?
Książka jest skierowana przede wszystkim do osób szukających wsparcia. Do tych, którzy mierzą się lub mierzyli z problemami związanymi ze zdrowiem psychicznym. Jest to też książka dla bliskich osób chorujących, która pozwoli im lepiej zrozumieć sytuację osoby chorującej.