Magda jest delikatna i dzika zarazem. Tak, zdecydowanie te dwa słowa pasują do niej najlepiej. To chyba taka kobieta, za którą szaleją mężczyźni, ale boją się ją zdobywać. Obcisłe, świetne dżinsy, jasna bluzka z dekoltem odsłaniającym ładnie opalone, gładkie ciało i nawet gest jakim poprawia długie, ciemne włosy: wszystko to sprawia, że chce się na nią patrzeć i patrzeć. Kiedy mówi, przykuwa uwagę jeszcze mocniej, bo ważne dla siebie słowa akcentuje dodatkowo, szeroko otwierając śliczne oczy. A mówi przecież o czymś najważniejszym: o związku bez przyszłości, z którego nie zrezygnuje.
– Mam ci najpierw zrobić wykład? – pyta nerwowo stukając zapalniczką o blat stołu – Kiedy kończysz trzydzieści lat powoli stajesz się w pełni świadoma swojej seksualności i swoich potrzeb. Masz już za sobą kilka związków, wiesz, gdzie postawić granice. Albo wiesz już jakie granice chcesz przekraczać, czego pragniesz, żeby czuć spełnienie w seksie. I rozumiesz, że związki rozpadają się także wtedy, kiedy oboje lubicie co innego. Albo kiedy ty lubisz coś bardzo, a jemu przestaje już na tym zależeć.
Mam 31 lat, mój mąż 60. Jesteśmy razem od sześciu, a cztery lata temu wzięliśmy ślub. Od dwóch już wiem na pewno, że nigdy nie będę z nim w pełni szczęśliwa. Ale nie opuszczę go. Kocham.
Kocham go namiętnie
Podszedł do mnie na jakimś większym spotkaniu zorganizowanym przez moje biuro. Wysoki, przystojny, rzucił jeden, zabawnie cięty i cholernie inteligentny komentarz. Jasne, od razu wiedziałam, że jest starszy. Ale ja zawsze spotykałam się ze starszymi chłopakami. Nudzili mnie moi rówieśnicy, bawili do łez ci młodsi. Nazywałam ich „chłopaczkami”.
Nie sądziłam, że dzieli nas 30 lat. Pokażę ci jego zdjęcie. Naprawdę świetnie wygląda, prawda? Jest wysportowany i zgrabny. No i przede wszystkim ma w sobie taką swobodę, której nigdy nie widziałam u młodszych mężczyzn. Jest taki „bezwysiłkowo” elegancki – Magda uśmiecha się lekko i rozluźnia na chwilę.
– Nie, nie widziałam niczego, co mogłoby stanąć na drodze tej miłości. Jasne, zakochałam się. W tym, co sobie o nim wyobrażałam i w tym, jaki się okazywał. Wierz mi, niewiele było różnic. Wiek? Przecież kochasz. Chwytasz rękę, już nie taką gładką, ale dla ciebie ta ręka jest najpiękniejsza na świecie. Gładka tą twoją miłością. Jej dotyk rozpala twoje ciało. Chcesz więcej i więcej dotyku. I na początku dostajesz to, czego tak pragniesz. Wierzysz, że się uda.
Spotkaliśmy się w momencie, w którym oboje mogliśmy sobie coś dać. Ja jemu pewnie tę moją młodość, radość. Na początku dopełniał nas piękny, romantyczny seks. Nieczęsty, wyczekany, uważny, szczegółowy. Byłam wtedy bardzo szczęśliwa. „Ja będę zawsze obok. Będziemy mieli piękne życie” – powtarzał. I mieliśmy piękne życie, skoncentrowani na sobie, na tej miłości i planach na przyszłość.
Po trzech miesiącach wprowadził się do mnie. Nie chciałam mieszkać w jego domu, spotykać się z jego znajomymi. Wydawało mi się, że w ten sposób nas chronię. Wybieraliśmy więc moich znajomych, w moim wieku. Im łatwiej było zaakceptować mój wybór niż jego znajomym mnie. Potem dostałam pierścionek i wzięliśmy ślub. Byłam pewna, że tak wygląda przeznaczenie. Przeprowadziliśmy się do niego, nic się nie zmieniało. Praca, dom podróże i coraz rzadszy dotyk jego rąk na moim ciele.
Jestem każdą z czterech żon
Po roku zaczęłam czuć, że nie cieszy mnie już to szczęście. On chciał żyć naszym dawnym rytmem. Rytmem nieśpiesznego seksu raz na coraz dłuższy czas, leniwych poranków i planów dotyczących tylko naszej dwójki. We mnie budziły się coraz to nowe pragnienia, namiętność i uczucie coraz większego niedosytu. Rozmowa? Było ich wiele. „Chodźmy do terapeuty, rozpalmy to na nowo”.” Ale czy nie jesteś szczęśliwa?” „Jestem”. „Spróbujmy” „Nie mogę, przecież wiedziałaś ile mam lat, kiedy się ze mną związałaś”.
Od dwóch lat mój stosunek do męża przechodzi stale te same etapy. Takie koło, bardzo błędne. Nigdzie nas to koło nie zawiezie, będziemy się tylko tak toczyć.
Więc najpierw jestem żoną dobrą. Z nagłą czułością podchodzę do niego i obejmuje mocno, opiekuńczo. „Jesteś zmęczony” szepczę „Odpocznij, otworzę wino, pobądźmy tu sobie w tej naszej ciszy”. Chcę zasłużyć na coś, czego łaknę, tonuje emocję i duszę w sobie złość.
Potem jest etap żony wymagającej. Żądam zatem, żebyśmy poszli do łóżka i żeby on w tym łóżku miał 30 lat mniej. Maluję usta na drażniącą czerwień i podkreślam moją młodość. Jestem ostra i bezkompromisowa. „Zdobywaj mnie”- krzyczę -„Udowodnij, że ciągle mnie pragniesz”. Ale nie dostaję tego, czego pragnę, albo nie dostaję tego tak, jak pragnę.
Zamieniam się więc żoną zimną i wyrachowaną. Nie zauważam jego zmęczenia, przechodzę obojętnie obok prób pojednania. Ostentacyjnie odrzucam w telefonie połączenie i przyjmuję w pracy projekt z młodszym kolega, początkującym architektem. Karzę mojego męża za to, jak mnie zawiódł. Pastwię się nad jego starością.
Na końcu jestem zawsze żoną smutną. Patrzę na niego łzawo, jestem jednym wielkim wyrzutem sumienia. Snuję się o o poranku w wymiętej piżamie. „Żałujcie mnie wszyscy” – zdaję się krzyczeć. – „Mój mąż nie jest kochankiem doskonałym. Prawie wcale nim nie jest”.
Dziś też jestem żoną smutną. Ten etap trwa już jakiś czas. Czyli pewnie jutro z czułym uśmiechem na ustach przygotuje mojemu mężowi śniadanie do łóżka. Będę tańczyć wokół niego, pokazywać jak bardzo mi zależy, jak go pragnę.
Kocham go beznamiętnie
Nie odejdę. Jestem wyrachowana w mojej miłości. Zrobiłam bilans zysków i strat. Po jednej stronie stawiam stabilizację, dom, spokój, bezpieczeństwo materialne i intelektualne porozumienie między nami. Jego lojalność i moją pewność, że mnie nie zdradzi. Świadomość, że jestem kochana i podziwiana przez wspaniałego, wartościowego mężczyznę.
Na drugiej szali stawiam dziecko, którego mój mąż mi nie da bo nie chce. Boi się ojcostwa naznaczonego starością. Z resztą ma już dwóch dorosłych synów z poprzedniego małżeństwa. Więc dziecko. Dalej, to niespełnienie w miłości fizycznej, te pragnienia, których on nie zaspokoi i moją samotność gdy go zabraknie. Mniej tu myślników, prawda?
Jest we mnie bunt, ale nie odejdę. Kocham go. Kocham beznamiętnie.