Bartek był moją pierwszą miłością, pierwszy związek, był ode mnie starszy, zakochałam się w nim od razu i wpadłam jak śliwka w kompot. Byłam młoda i naiwna, bo kiedy go poznałam, to on już zaglądał do kieliszka i pił sporo. On był w gruncie rzeczy dobrym człowiekiem, naprawdę z początku do rany przyłóż na trzeźwo, po pijanemu też. Strasznie wylewny, ciągle mówił, że mnie kocha przytulał całował, ale później się zmienił…
Pił dużo, nie chodził do pracy, a ja kochałam go i błagałam, żeby przestał pić. W końcu odeszłam, ale po dwóch miesiącach wróciłam. On zaszył się i nie pił rok. Już wtedy widać było zmianę – był bardziej nerwowy, pewnie przez to, że brakowało mu alkoholu. Nigdy mnie wtedy nie uderzył, ale pojawiały się czasem wyzwiska, ja wpadałam w płacz, a on mnie przepraszał i zaraz mu wybaczałam.
Kiedy minął rok i wszywka przestała działać, on zaczął pić. Później znowu się zaszył. Był coraz bardziej nerwowy, a ja już wiedziałam że tak będzie zawsze – że on między każdą wszywką będzie pił. Ta druga wszywka działała już krócej, bo 10 miesięcy, po 10 miesiącach sięgnął po kieliszek i po chwili znowu się zaszył. Właśnie wtedy mi się oświadczył, a ja byłam najszczęśliwszą kobietą na Ziemi, myślałam że dla mnie się zmieni, że pójdzie na leczenie, że przestanie pić. Tak strasznie się cieszyłam z tych zaręczyn… Ale moje szczęście nie trwało długo. Po dwóch miesiącach od oświadczyn znowu zaczął pić.
Żyłam jak na bombie. Wiedziałam, że on się napije znowu, tylko nie wiedziałam kiedy to nastąpi, czy za sześć miesięcy czy może za osiem, a może za tydzień. Po trzeciej wszywce się zmienił – był jeszcze bardziej nerwowy. Któregoś wieczoru podczas kłótni zaczął mnie szarpać, a ja broniąc się, uderzyłam go w twarz. Obraził się i wyszedł, tak jakby to była moja wina.
Od tego czasu, coraz częściej mnie wyzywał i powtarzał, że nikt inny mnie nie będzie chciał, że zawsze będę sama, jeśli
od niego odejdę, że nikt mnie tak nie będzie kochał jak on. Słuchałam i płakałam. Wcześniej po każdej kłótni od razu mnie przepraszał, przytulał, całował, a teraz było: „płacz, i tak nic ci to nie da”. Mówił, że nigdy go nie zmienię, że on zawsze taki
będzie i zawsze będzie wracał do picia.
A ja kochałam go, kochałam nad życie. Wiem jak to brzmi, on mnie krzywdził, a ja go kochałam, ale tak wtedy było. Zaczął się mnie czepiać o nic – o to, że pomidora źle kroję, że okruszki z chleba spadły na podłogę, o wszystko się czepiał i wszystko było dla niego pretekstem do kłótni. Wszystko było moją winą. Zaczął mi mówić, że nie ubieram się kobieco, że noszę legginsy i dresy, a powinnam dżinsy, moje buty mu się nie podobały, moje ubrania były złe, bo z sieciówek, a nie z firmowych sklepów. Ubierałam się i czesała, jak on chciał, żeby nie prowokować go do kłótni, dla świętego spokoju.
Dręczył mnie psychicznie a ja tego nie widziałam, byłam zaślepiona miłością i tak w tym trwałam. Nie wiem, czy on nawet sobie zdawał sprawę, że mnie krzywdzi, wydaje mi się, że nie. Ja myślę, że Bartek mnie naprawdę bardzo kocha, ale kiedy
wpadał w złość, zapominał o uczuciach, jego charakter jest strasznie ciężki.
Zawsze jak pił, ja mówiłam, że odejdę i nie wrócę, a wracałam i on myślał, że tak będzie zawsze. Przyszedł czas, że znowu kolejna wszywka przestała działać, a on znowu zaczął pić i tym razem coś we mnie pękło, chyba musiałam do tego dojrzeć,
Kiedy znów zaczął pić, powiedziałam, że jak tym razem odejdę, to już naprawdę nie wrócę. Zaśmiał mi się w twarz, myślał, że będzie tak jak zawsze, że mnie urobi, że przestanie pić, przeprosi mnie i będzie ok, jednak tym razem coś się zmieniło, coś pękło we mnie. W końcu zrozumiałam, że to co mówił, że ja go nie zmienię, to prawda.
Powiedziałam, że tym razem jeśli nie pójdzie na prawdziwe leczenie do ośrodka leczenia uzależnień to ja nie wrócę, musi się leczyć. Nic z tego sobie nie robił, myślał, że przejdzie mi i wrócę. Ale nie tym razem. Oddałam mu pierścionek. Zabroniłam mu do mnie dzwonić i pisać, zaśmiał się, powiedział, że „trudno”. Zablokowałam jego numer. Po tygodniu odblokowałam, ale nie kontaktowałam się z nim, on ze mną też, i w sumie dobrze.
Na początku mi było strasznie ciężko. Dniami i nocami płakałam, zajadałam smutki słodyczami. Aż coś się we mnie zmieniło, stałam się silną kobietą, zrozumiałam, że ja go nie zmienię, że on mnie krzywdził. Moja miłość do niego odeszła, za dużo złego się stało, nie potrafię mu tego wybaczyć, tego wszystkiego, co mi zrobił przez te lata.
Z czasem było mi coraz lepiej, przestałam płakać, zaczęłam się uśmiechać i czułam taki spokój w środku. Wtedy właśnie Bartek się odezwał. Po ponad miesiącu czasu sobie o mnie przypomniał, zadzwonił i zaburzył mi mój spokój, zadzwonił z przeprosinami i wyznaniem miłości, mówił, że mnie bardzo kocha, że nie poradzi sobie beze mnie, żebym mu pomogła, że on się zmieni i już nie sięgnie po alkohol. Zapytałam, czy w ciągu tego czasu, kiedy nie mieliśmy kontaktu był choć raz na spotkaniu w ośrodku uzależnień, powiedział, że nie. Przyznał, że przez połowę tego czasu pił. Błagał, żebym wróciła, żebym się z nim spotkała, porozmawiała, a ja zagryzałam zęby, zaciskałam usta, żeby się nie rozpłakać.
Wszystko do mnie wróciło, ale pamiętałam o tym, że nie chcę takiego życia, że on się nie zmieni, że dawałam mu już
sto „ostatnich” szans i za każdym razem było to samo. Wiedziałam, że jeśli bym teraz wróciła, to też by było to samo. Wiedziałam, że muszę myśleć o sobie, on idzie na dno i nie chce mojej pomocy. Że jeśli bym przy nim została, to pociągnąłby i mnie na to dno, dlatego musiałam się ratować i uciekać. Powiedziałam, że nie wrócę i wygarnęłam mu wszystko, co we mnie siedziało.
Jestem dobrą i wrażliwą osobą, było mi go szkoda jako człowieka, ale pomyślałam, że jemu nie było szkoda mnie. Kiedy ja go błagałam, żeby szedł na leczenie i płakałam, wtedy mi się śmiał w twarz. Powiedziałam, żeby do mnie nie dzwonił, że nigdy do niego nie wrócę i że z nami definitywny koniec…
Teraz dojrzałam i wiem, że to była toksyczna relacja. Jeszcze o nim czasem myślę, bo nie da się ot tak wymazać z pamięci człowieka z którym spędziłam 7 lat. Rozstałam się z nim 1,5 miesiąca temu, więc to całkiem świeża sprawa, ale powoli staję na nogi. Są dni, kiedy w ogóle o nim nie myślę…
Chciałabym się jeszcze kiedyś zakochać, spotkać dobrego mężczyznę. Chciałabym, żeby ktoś mnie wspierał w każdej sytuacji i był wsparciem bez względu na wszystko, żeby dawał mi poczucie bezpieczeństwa i żebym nie bała się mu niczego powiedzieć. Bartek mówił, że nigdy nikt mnie nie pokocha i że zawsze będę sama, kiedyś mu w to wierzyłam, a teraz wierzę w to, że jeszcze będę szczęśliwa, że ktoś da mi to szczęście, chcę mieć męża, dziecko i rodzinę spokojną, kochającą rodzinę,
bezpieczny i spokojny dom i mam nadzieję, że moje marzenie się spełni. Mam nadzieję, że szczęście się do mnie uśmiechnie. Nawet od ponad tygodnia piszę z pewnym chłopakiem, ale co z tego wyjdzie, to nie mam pojęcia, czas pokaże, nie śpieszę się, niech wszystko idzie swoim tempem.
Może moja historia będzie pomocna dla innej kobiety. Uciekajcie z takich związków. Ja trwałam siedem lat i to było o wiele wiele za długo, mogłam już dawno odejść od niego. Ale też dużo mnie ten mój związek nauczył, dużą lekcję z tego wyciągnęłam. Teraz wiem, że już nikt nigdy nie będzie mnie tak traktował, bo ja już nie pozwolę sobie na takie traktowanie, nikt nigdy nie będzie mnie krzywdził… Uciekajcie z takich związków, ze związków z alkoholikami, ratujcie się kobietki i uciekajcie od takich mężczyzn, skoro ja, odeszłam i przeżyłam to rozstanie, stanęłam na nogi to i wy dacie radę… Nigdy nie jest za późno żeby zawalczyć o siebie i swoje szczęście.