Złapałam się ostatnio na tym, że wchodząc do domu nie zdejmuję butów. Nie dlatego, że jest brudno, nie z powodu lenistwa, ale zwyczajnie nie opłaca mi się to, gdyż co wejdę, to zaraz muszę gdzieś jechać. Na zajęcia. Z zajęć. Bo ktoś coś zapomniał. bo brakuje czegoś w lodówce. Bo gardło boli i nie ma pastylek do ssania (cytrynowych, bo inne nie mogą być). Bo koledzy zadzwonili, że jest trening, bo koleżanka ma szczeniaczka i ona musi go zobaczyć. Już. Teraz. Natychmiast. Jestem Matką W Blokach Startowych. Mam wrażenie, że moje życie zamieniło się w etat kierowcy (raczej bezpłatny staż).
Ale od początku. Wielki entuzjazm, że uwalniam się od korporacji. Wreszcie sama będę zarządzać swoim czasem i przestrzenią. Będę pracować zdalnie i wyskakiwać raz na jakiś czas na spotkania w Warszawie. Życie marzenie. Oczami wyobraźni widzę te leniwe poranki zmącone tylko odwózką dzieci do szkoły. Potem pisanie, jakiś obiad, drzemka i zajęcia pozalekcyjne. Biegam, chodzę na fitness, odżywiam się zdrowo i mam czas na kosmetyczkę – to nadal wyobrażenia.
Mam także ten spokój swoich koleżanek, które o niczym nie zapominają, zgłaszają się ochoczo do bycia opiekunem na szkolnych wycieczkach, ich dzieci zawsze mają wszystko w piórniku, a one zawsze czekają uśmiechnięte i wypoczęte pod salą, mimo iż dzieci kończą czasami około 12-tej! Będę taka! Będę matką, która jest oazą spokoju, symbolem zorganizowania i będę rozsiewać energię zen.
Poranki zaczynają się jednak wcześniej niż zakładałam. Pies ma chory pęcherz, więc nie wypuszczenie go o 6-tej powoduje poranek z mopem. Wstaję więc, słysząc popiskiwanie, otwieram drzwi i kładę się jeszcze na 15 minut na kanapę. Potem kanapki do szkoły, budzenie, awanturka o strój, szukanie zagubionego podręcznika, dyskusja o tym, czym się różni lato od jesieni i jak to wiedzę zastosować odnośnie nakryć wierzchnich, kolejna awanturka o to, kto gdzie siedzi w aucie, komentarz na temat stanu auta („Mamo, a Ty go kiedyś umyjesz”), znów dyskusja o tym, że nie muszą mnie prosić o puszczanie muzyki, gdy wycofuję auto z garażu, jednocześnie zamykając pilotem bramy. Przypominam sobie, że negatywne emocje w domu mogą spowodować rozładowanie w szkole, puszczam coś wesołego i rzucam jakieś teksty, aby rozładować atmosferę. – Jesteś wstrętny! (Klara). – Wyglądasz, jakby Cię sąsiad podrzucił! (Jurek). Podkręcam muzykę głośniej i odliczam minuty do wysiadki. – Pa pa, miłego dnia DZIECI!
Wracam więc, ogarniam szybko poranny rozgardiasz, zamierzając wsunąć za chwilę kapcie i siąść przy kompie, gdy…telefon….od syna…który…..zapomniał…podręcznika….od angielskiego. Shit!Matka egoistka odzywa się we mnie, tłumacząc mu przez telefon, że przecież może mieć jednego minusa, że taka teraz zajęta jestem (robię sobie kawkę!), że nic się takiego nie stanie. Cisza. A potem zdanie „To będzie mój kolejny minus”. Cisza. „Który?”. Cisza. „Czwarty”. Jak to?! Przecież dopiero wrzesień się skończył!!! Szukam podręcznika, lecę do auta i podwożę mu książkę. Godzinę później telefon. „Mamo, jak będziesz po Klarę, nie że tak specjalnie masz jechać, to weź hulajnogę”.
Odbieram Klarę i zahaczamy o sklep z konikami ulubionej firmy na „s” , odmawiam prośbie o hot-doga (przecież gotowałam pół dnia!), nie reaguję, gdy nie smakuje („w tym sosie jest cebula!”), jadę odebrać Jurka. Stoję w aucie, a go nie ma. Dzwonię, nie odbiera. Idę zaniepokojona do szkoły, gdzie miła Ciocia, która wie wszystko, informuje mnie, że odjechał z grupą na hulajnogach. Dzwoni. „No przecież przywiozłaś mi hulajnogę, to chyba jasne, że poszedłem na skatepark!”. Powinnam się domyśleć?!
Wracam wściekła do domu. I teraz już wersja „fast forward”. Odbieram z kolejki WKD Panią od chińskiego (sic!), odwożę do nas, zawracam po Jerzego z hulajnogą na skatepark, zaliczam sklep, bo nie ma wody, masła i mleka, Klara kończy lekcje, zawożę do domu, potem na konie, Jurek kończy chiński, odwożę Panią na kolejkę WKD, odbieram Klarę z koni, zawożąc jednocześnie syna na tenisa. Obie z Klarą odbieramy go ok. 20-tej. Jest po wiadomościach, dobranocce i 8 godzinach, które poświęciłam na przebywanie w aucie, które jest brudne!!! Powiedzcie mi, jak to się wszystko układało przed wakacjami?! Przecież ja chodziłam do pracy i działało!!!
Dziś jest niedziela, gdy to piszę i również mam buty na nogach. Rano zaliczyłam wizytę w sklepie, bo Jurkowi śniła się jajecznica ze szczypiorkiem (szczypiorek się skończył), a Klarze występ w programie Aplauz, w którym to odpadła z Tatą na castingu (hihi), odwiozłam dziecko komunijne do Kościoła, a drugie na skatepark (wraz z rowerem, dla którego musiałam złożyć siedzenia i ułamałam paznokcia i zaklęłam „k…”). Czekam więc na telefon od syna, żeby go odebrać. Jego i rower, a potem córka ma konie o 15.00, no i przychodzą goście, więc trzeba by coś upiec.
Dobrze, że mam buty wygodne. sprowadzone z USA. Wybaczcie, że się chwalę, ale dla Matki w Bloku Startowym każdy szczegół, który ułatwia jej mobilność jest bardzo ważny. Muszę kończyć, bo Jurek dzwoni. Pewnie trzeba go odebrać. Albo przywieźć mu coś, bo zapomniał. Albo zabrać rower.
PS: Nie, nie jestem zen, zajadam ze stresu śledzie po kaszubsku. Palcami. W hipermarkecie.
PS2: Nie, nie jestem zorganizowana. Zapominam, że Klara ma we wtorek wycieczkę i musi być godzinę wcześniej w szkole. „Na sygnale” dowożę ją do kina.
PS3: Nie, nie jestem społecznicą. Nie zgłosiłam się do Trójki Klasowej. I nie wyglądam na wypoczętą, bo Pani nie poznała mnie pod salą, „jakoś inaczej Pani wygląda”. Inaczej znaczy bez makijażu.
PS4: Uwaga! Szukam pracy. Na etacie. W biurze. Jakiejkolwiek. Byle nie kierowcy. 🙂