Podczas jednego z wywiadów Hugh Grant niedawno powiedział wprost: „Jestem mężem Jamesa Bonda”. Aferę szybko wyjaśniono, gdy okazało się, że chodzi o film „Glass Onion” (Netflix), w którym obaj panowie zagrali nie braci, nie sąsiadów, nie kuzynów, ale homoseksualne małżeństwo. Hugh potwierdził, że jego postać – Philip to po prostu mąż detektywa Benoita Blanca – Daniela Craiga, który jeszcze do niedawna grał słynnego Jamesa Bonda). Słynny aktor jednak pojawił się w „Glass Onion” dosłownie na kilka sekund. Stał na progu kuchni ze słoikiem zaczynu na ciasto, twarz miał ubrudzoną mąką. Ktoś, kto nie oglądał tego filmu z uwagą, mógł go przegapić. Bo tym razem Grant wybrał rolę nietypową dla siebie. Nie dość, że epizod, a raczej epizodzik, to jeszcze kompletnie niemający nic wspólnego z rolami seksownych amantów, do jakich w jego wykonaniu przywykliśmy.
Dwa lata temu, kiedy skończył 60 lat, powiedział w „The Sydney Morning Herald”: „Jestem stary i brzydki i byłoby niestosowne, żebym nadal grał w komediach romantycznych”.
Jeszcze wcześniej dla „New York Timesa” mówił: „Nie skarżę się na moje komedie romantyczne. Jestem z nich dumny, prawie wszystkich, ale tak naprawdę trudniej jest zagrać sympatycznego bohatera niż łotra. Walczysz z byciem nudnym i przyprawiającym o mdłości”. Co ciekawe, 62-letni obecnie Hugh za młodu nie chciał grać postaci amantów w komediach romantycznych. Mało tego! On w ogóle nie chciał być aktorem. On dwa razy ogłaszał, że definitywnie zrywa z tym zawodem. Na szczęście zawsze wracał, a jego gwiazda do dziś nas magnetyzuje.
Dobrze wykształcony kujon
W jego rodzinie od dziada pradziada (od siedmiu pokoleń!) mężczyźni służyli w wojsku. Jednak Hugh i jego straszy brat powiedzieli: „veto” kontynuacji tego pomysłu na życie. Ojciec chłopców po odejściu z armii prowadził w Londynie firmę handlującą dywanami i malował. Natomiast mama w uczyła szkołach łaciny i francuskiego. Dzięki stypendium Hugh mógł pójść na jedną z najbardziej cenionych uczelni na świecie – Oxford. Studiował tam literaturę angielską i właśnie w tym miejscu zaczął występować na scenie teatru.
Nigdy jednak nie traktował aktorstwa jako sposobu na zarabianie pieniędzy. Nie myślał, że to będzie jego przyszłość, bo chciał doktoryzować się z historii sztuki. Jednak ponieważ nie udało mu się zdobyć grantu, musiał iść do pracy. Długo nie mógł złapać „flow”. Pracował jako techniczny odpowiedzialny za stan murawy w klubie piłkarskim. Czasem uczył, pisał skecze do programów telewizyjnych i w końcu z większym powodzeniem tworzył reklamy. Aktorstwo jednak było mu po prostu pisane.
Upomniało się o niego, gdy zdecydował się iść na casting w 1982 roku, bo od tego czasu łapał epizody i mniejsze role. Tak zaczęła się jego kariera, na początku bez fajerwerków, ale jednak wszystko szło do przodu. Kiedy dostał scenariusz słynnej dziś już komedii „Cztery wesela i pogrzeb”, pomyślał, że to pomyłka. Był już w show-biznesie ponad dziesięć lat i nagle dostał pierwszoplanową rolę oraz doskonale napisany scenariusz. O tę właśnie rolę uroczego Anglika, ubiegało się ponad 70 innych aktorów. A spodobał się Grant. Nie tylko reżyserowi i producentom, ale widzom (a szczególnie widzkom!) na całym świecie. „Cztery wesela i pogrzeb” zarobił 250 mln dolarów i od tej pory Hugh Granta zyskał łatkę „bohatera komedii romantycznych”.
Bohater skandalu
Jego urokowi uległa w kolejności: Emma Thompson w adaptacji „Rozważnej i romantycznej” i wiele innych pięknych aktorek. Dlatego wszyscy byli w szoku, gdy dobrze wykształcony przystojniaczek z brytyjskimi manierami akcentem został bohaterem skandalu w Hollywood. W 1995 roku nieopodal Bulwaru Zachodzącego Słońca został przyłapany przez policję z prostytutką i na krótko aresztowany. Jego zdjęcie z komisariatu obiegło świat. On jednak nie próbował się nawet tłumaczyć ani usprawiedliwiać. Jego ówczesna narzeczona zabójczo piękna modelka i aktorka Elizabeth Hurley podobno wszystko mu wybaczyła. Para rozstała się dopiero pięć lat po tej aferze.
Kariera Hugh również nie wyhamowała, bo wielkie sukcesy odniosły kolejne produkcje, które znają chyba wszyscy. Zakochały się w nim kolejne postaci kreowane przez Julię Roberts w „Notting Hill” oraz Renée Zellweger w „Dzienniku Bridget Jones”. Były też inne genialne produkcje np. „To właśnie miłość” i „Był sobie chłopiec”.
Miał dość aktorstwa
Jednak po powrocie do roli Daniela Cleavera w drugim „Dzienniku Bridget Jones” Hugh powiedział, że ma dość aktorstwa i był stosunkowo konsekwentny, ponieważ w latach 2004 – 2012 nie grał prawie wcale.Ale nagle, kiedy wszystkim wydawało się, że to zmierzch jego kariery, zobaczyliśmy go znów we wspaniałych produkcjach „Atlasie chmur”, w „Boskiej Florence” u boku Meryl Streep i w końcu w „Paddingtonie 2” oraz świetnym serialu „Od nowa” z Nicole Kidman.
Dlatego wszystkie znaki na niebie i ziemi mówią nam, że ten facet, który kompletnie nie chciał być aktorem, który wściekał się, bo obawiał łatki „angielskiego amancika” i „króla komedii romantycznych” – dziś przeżywa renesans. Dlatego, kto jeszcze nie widział „Glass Onion”, zapraszamy przed ekrany. Tylko oglądajcie uważnie. Bo rola Hugh to tylko kilkadziesiąt sekund.