Gdy Marcin napisał do niej, uśmiechnęła się. Nie spodziewała się, że znów będą w kontakcie. Tyle lat milczenia, a byli przecież nierozłączni.
W podstawówce pierwsza para, wzór dla wszystkich. W liceum niczym stare, dobre małżeństwo, szalejący za sobą i próbujący dorosłości razem pierwszy raz. Wszystko tak dobrze im smakowało. Kochała go. On zresztą też dałby się za nią pokroić. Gdy dostali się na studia do innych miast, nie widzieli w tym problemu. Przecież będą się widywać co weekend. Dadzą radę.
Nie dali. Nie zawsze byli w rodzinnym mieście w tym samym czasie, poznawali nowych ludzi, wszystko smakowało tak nowo, inaczej. Nigdy ze sobą oficjalnie kie zerwali. Po prostu kontakt się urwał i nikt nie był w stanie powiedzieć, kto nie odpisał. Oboje wsiąkli w swoje uczelniane klimaty. Kalina zaczęła się z kimś spotykać, Marcin ponoć zmieniał panny jak rękawiczki. Plotkom nie było końca, a dwadzieścia lat temu nie każdy miał komórkę, o internecie nie wspominając.
Gdy kilka lat temu założyła w końcu konto na fejsie, nie spodziewając się, jaki social media mają zasięg. W ciągu tygodnia odnowiła znajomości z ludźmi ze starego życia. Na profil Marcina nie miała odwagi wejść. Nie musiała. Sam napisał. Zwykła gadka szmatka, co słychać. I znów okazało się, że mają ze sobą o czym rozmawiać, że pisać mogą całymi dniami. Marcin niczego nie ukrywał. Żonaty, jedno dziecko, niezła praca w korporacji, nowy dom. Stwierdził, że bywa szczęśliwy. Kalina, aktywna zawodowo, na własnej działalności, właśnie po rozstaniu. Spełniona zawodowo, prywatnie niekoniecznie. Pisanie z Marcinem działało jak balsam. Było przyjemnie, chwilowo mogła oderwać się od rzeczywistości. O to jej chodziło.
Nie od razu zorientowała się, że na wiadomości od niego po prostu czeka, że zaczyna podglądać jego życie na fejsie, że porównuje się z jego żoną i zastanawia się, jaka ona jest. Był moment, że chciała uciąć ten kontakt, ale Marcin akurat napisał, że ma w jej mieście nowy kontrakt, że będzie tu cztery, pięć dni w tygodniu i że może uda im się wyskoczyć czasem na kawę. Kalinie nie starczyło odwagi, by zamilknąć. Była cholernie ciekawa, jaki jest na żywo. Na kawę wyskoczyli szybko i już wtedy wszystko odżyło. Tamte szczenięce uczucia, ukryte pożądanie, może i ciekawość. Kawę zakończyli w jego wynajmowanym mieszkaniu, przypominając sobie smak swojego ciała.
Kalina odleciała. Nie potrafiła zrozumieć, czemu tak na niego reaguje. Fakt, był bardziej męski, z lekkim zarostem, idealnie prostymi zębami i tymi brązowymi oczami, w których utonęła tyle lat temu. On chwalił jej nową krótką fryzurę i spory tatuaż na udzie i nadal zachwycał się tym pieprzykiem na jej brzuchu. W tygodniu należał do niej, w weekend wracał do żony i córeczki, jak przykładny mąż i tatuś. Małą kochał ponad wszystko, zawsze to podkreślał. O żonie nigdy nie mówił źle, ale w jego oczach nie było widać tego żaru, kiedy o niej wspominał, a jaki Kalina widziała, gdy był obok niej, spędzając z nią popołudnia, wieczory i ranki.
Kalinie żona Marcina, Joasia, przestała przeszkadzać, bo w domu bywał przecież tylko na weekendy, a prawdziwe życie prowadził z nią. Nawet się nie kryli. Nikt go nie znał w jej mieście, ich wspólni znajomi byli gdzie indziej. Oni sami nie afiszowali się na fejsie, cieszyli się sobą. Kalinie trudno jednak było na święta, w urodziny czy na imprezach u jej rodziny, na których pojawiała się sama i musiała odpędzać się od wścibskich pytań wrednych ciotek. Póki Marcin miał obrączkę, nie mogła go ze sobą nigdzie zabierać. To bolało najbardziej.
Tłumaczyła sobie, że nie można mieć wszystkiego, że on ma córkę, że nie powinien zostawiać żony. Najważniejsze, że to ją kochał. Mówił jej to tyle razy. To z nią przeżywał, smakował, czuł. Z Joasią po prostu wegetował, był od tatą i mężem, dla Kaliny był mężczyzną.
Ten kontrakt to były piękne, intensywne, szalone dwa lata. Byli nierozłączni, nawet pojawiła się myśl, że on odejdzie od żony, że na weekendy będzie zabierał Marysię i to z Kaliną ułoży sobie życie. Gdy zaszła w ciążę, ten plan zdawał się być bardzo realny. Gdy ją straciła Marcin był obok, pocieszał, wspierał, nawet został na weekend, by nie zostawiać jej samej. Kalina zrozumiała, że on zawsze był mężczyzną jej życia, że to z nim chce być przez wielkie „B”. Pasowali do siebie, dojrzeli, było im dobrze.
Jednak po zakończeniu kontraktu Marcin wrócił do rodziny jak gdyby nigdy nic. Kalina spalała się, tęskniła, nie wykonywała projektów na czas, traciła klientów. Czuła, że umyka jej grunt pod nogami. Wydawało się jej, że bez Marcina nie jest w stanie oddychać. Ileż razy chciała jechać do jego miasta, do tej Joasi, przy której on ponoć tak się męczył i nudził.
Walczyła ze sobą każdego dnia, tęskniła, wyła, a on nie odbierał telefonów. Raz tylko napisał, że to już koniec, że ma rodzinę i że nie może dłużej zdradzać żony, bo ona na to nie zasługuje. Kalinę zatkało, wbiło w przysłowiowy fotel i gdyby nie sąsiadka, która od jakiegoś czasu jej się bacznie przyglądała pewnie leżałaby w łóżku jeszcze wiele tygodni.
Agnieszka przyniosła jakiś list, który u niej dla Kaliny zostawił listonosz. Kalina otworzyła jej ostatkiem sił. Nie jadła, tylko piła niewielkie ilości, tak aby przetrwać, ale nie żyć. Blada, szczuplejsza, z sińcami pod oczami, z oczami tak smutnymi, że chciało się ją od razu przytulić wyciągnęła rękę do Agnieszki po list. Już miała znikać w swoim mieszkaniu, gdy ta zapytała o sól i nie wiedzieć czemu Kalina odpowiedziała twierdząco, cofnęła się po tę sól, a Agnieszka stojąc w przedpokoju zdążyła zauważyć rozłożone łóżko w salonie, zaciągnięte rolety i kilka pustych butelek po winie. Gdy zapytała „może w czymś pomóc” Kalina tylko spojrzała na nią, nie mając nawet siły powiedzieć, w czym potrzebuje pomocy. A ta konieczna była wszędzie. Kalina nie odpisywała na maile, nie odbierała telefonów, nie płaciła rachunków. Zamknęła się w swojej jaskini i cierpiała. Katowała się zdjęciami Joasi na fejsie chcąc milion razy do niej napisać.
Agnieszka zaproponowała, że zrobi herbaty. O dziwo Kalina miała jeszcze jej kilka torebek i nie wyprosiła sąsiadki. Siedziały w milczeniu. Agnieszka zapowiedziała się na kolejny dzień. Przyszła w południe z naleśnikami. Kalina wcisnęła w siebie jeden. Aga opowiadała o pracy, ogarnęła Kalinie kuchnię. Kalina odzywała się mało, ale najważniejsze, że otwierała Agnieszce drzwi. A ta przychodziła codziennie. Dopiero za którymś razem przyznała, że widziała tu Marcina, że domyśla się co mogło się stać. Wtedy Kalina pękła.
Agnieszka całą noc słuchała jej historii, nie wierząc, że można być w tak złym stanie po rozstaniu. Kalina stała nad przepaścią zdrowotnie, finansowo, emocjonalnie. Gdyby nie Aga pewnie jej depresja by się pogłębiła, dziewczyna mogłaby wpaść w długi, stracić dobre imię w branży. Sąsiadka ją zmobilizowała, po prostu będąc obok. Przyniosła coś do jedzenia, pomogła posprzątać, wyciągnęła na spacer. Razem z Kaliną pisała maile do firm pełne przeprosin. Na szczęście część z nich nie zrezygnowało i ponowiło współpracę z dziewczyną. Ta mając dużo zaległych zleceń i jasny cel przed sobą, skupiła się na pracy. Powoli wracała do siebie.
Gdy Agnieszka złamała nogę, mogła się odwdzięczyć. Czuła lekki podmuch wiatru żaglach, zablokowała konto na fejsie, zajęła się tym, co tu i teraz, adoptowała psa ze schroniska. Z Agnieszką się zaprzyjaźniła, a gdy Marcin odezwał się smsem po kilku miesiącach kajając, miała siłę by nie odpisać na wiadomość i zablokować jego numer. Na razie zamknęła się na jakiekolwiek relacje, na przytyki ciotek nie zwraca uwagi, przyjaźni się z Agnieszką, rozwija swoją firmę i już wie, że tą trzecią nigdy nie będzie chciała by być. Nawet za te wszystkie uniesienia i fruwanie kilka centymetrów nad ziemią. Upadek po tym zawsze jest zbyt bolesny, a wyrzuty sumienia przygniatają tak, że nie ma się siły wstać. A na ponowne leżenie Kalina już nie ma ochoty.