Dość szybko okazało się, że korepetycje z angielskiego, na które zapisał się mój narzeczony, to bardzo dosłowna nauka cudzego języka – w tym wypadku języka młodej korepetytorki. Rozstanie było głośne, z przytupem i tłuczonymi talerzami.
Kończył się rok i uznałam, że może właśnie tak miało być. Nasz związek opierał się na wspólnych zobowiązaniach, może teraz czas na prawdziwą miłość, pożądanie i pasję? Koleżanki namawiały na założenie Tindera, „Rozerwiesz się, zapomnisz, pobawisz na randkach, a kto wie, może też spotkasz tego jedynego?”.
Zainstalowałam aplikację i… Przepadłam! Tylu przystojnych mężczyzn, uśmiechy, fajne opisy. W przeciągu godziny wykorzystałam dobowy limit przesunięć w prawo. Zupełnie inny świat, w którym trawa wydawała się bardzo zielona i niesamowicie kusząca. Zaczął się szalony rok tinderowych randek.
Na pierwszy ogień poszedł S., zawodowy żołnierz. Ależ miałam szczęście, że takie ciacho chce się ze mną umówić! Umówiliśmy się w miłej knajpce. Przyszedł elegancki, pachnący, wprost idealnie. Niestety rozmowa szybko zamieniła się w przesłuchanie – masz zdjęcia na profilu z wesela, z kim byłaś? Z jakim kolegą? Czy to nic więcej? Na pewno? Co z tego, że znacie się od podstawówki, on z pewnością chce czegoś więcej, to facet! Nie dałam się zaprosić na kolejną randkę, wymawiając się taktownie brakiem chemii. Usłyszałam, że jestem księżniczką, która spodziewa się fajerwerków i już zawsze będę sama. Milutko.
Później była randka z K. Informatyk. Na randce okazało się, że mocno podrasował swoje zdjęcia w programie graficznym. Sam przyznał się, że od lat unika fryzjera (poszłabym nawet krok dalej – zapewne też grzebienia!). Kłamstwo na temat wyglądu było dla mnie nie do przejścia – wyszłam po pierwszym drinku.
Kolejna randka to prawdziwa wtopa, tym razem jednak z mojej strony: nieopatrznie umówiłam się na dwie randki jednego dnia! Na szczęście w innych godzinach, ale nie da się ukryć, że randkowicz popołudniowy podwiózł mnie na randkę wieczorną.
Niezrażona umówiłam się po raz kolejny. P. był policjantem, który, podobnie jak K., miał zamiłowanie do grafiki komputerowej. Zabrał mnie na spotkanie akurat po smutnym epizodzie w moim życiu – poprzedniego dnia pożegnałam swoją kotkę. P. starał się mnie rozweselić: „Kot? Może i dobrze, z kota dużo sierści leci.” Next!
Przystojny A. był psychiatrą, lekarzem rezydentem. Przyszedł na spotkanie wyraźnie zmęczony. Poprosił o kawę i zapytał, czy ureguluję za niego rachunek. „Rezydenci bardzo mało zarabiają, musisz zrozumieć”. Nie dopuścił mnie do głosu i przez dwie godziny żalił się na polską służbę zdrowia. Na koniec wsiadł w taksówkę, którą sobie zamówiłam i poprosił o podrzucenie do domu. Nie jestem nawet pewna, czy zapamiętał moje imię.
To był szalony rok, który przyniósł mi blisko 40 pierwszych randek. Czy znalazłam miłość na Tinderze? Nie. Czy żałuję? Z całą pewnością nie mam czego. Byłam w miejscach, których sama bym nie wybrała, z ludźmi, z którymi moje losy pewnie nigdy by się nie splotły. Usłyszałam setki komplementów i na nowo uwierzyłam w siebie. A miłość? Czekała na mnie za rogiem.