Pamiętałam taką scenę sprzed wielu lat z moich wakacji, kiedy byłam jeszcze na studiach i podróżowałam z plecakiem po Turcji. Miałam bardzo mały budżet i jeżdżąc po świecie na niewiele było mnie stać. Spotkałam wtedy na szlaku brytyjską rodzinę z dwójką małych dzieci. Kiedy wysiadaliśmy z autobusu w miejscowości Goreme, ojciec tej rodziny powiedział: „Poszukajmy fajnego taniego noclegu, bo ja nie lubię wydawać kasy”. Powiedział to silnym głosem, bez najmniejszej nuty wstydu. Ja, wychowana w komunie, nigdy bym się do tego tak otwarcie nie przyznała. Brak kasy to był wtedy u nas jednak wstyd!
Myślę, że dziś już tak nie jest. Czasy są coraz trudniejsze i wiele osób musi zacząć liczyć pieniądze, oszczędzać, zastanawiać się nad każdym wydanym pieniądzem. Powiedziałabym, że dziś oszczędzanie to nowy trend, bo coraz więcej osób nie chce tracić życia pracując od rana do nocy w korporacjach, by było ich stać na wszystko. Szukają więc sposobu, by żyć bliżej swojej rodziny, bardziej slow, a mniej majętnie. Coraz częściej uświadamiamy sobie, że pieniądze to naprawdę nie wszystko. I stare powiedzenie, że one szczęścia jednak nie dają, dociera do nas ze zdwojoną siłą. Ale jak żyć oszczędnie? Każdy ma to swój patent.
Przestawiam subiektywny poradnik i jestem bardzo ciekawa Waszych pomysłów. Bo oszczędzanie może być jak hobby i pasja. Pasja, by mniej śmiecić na tej planecie i żyć bardziej ekologicznie. Pasja, bo dzięki mniej konsumpcyjnemu życiu, stajemy się bardziej uważni na ludzi, na ich potrzeby. Pasja, bo bez pędu za codziennością, możemy bardziej zadbać o siebie, o swoje zdrowie i odpoczynek.
- Na początku mojego oszczędzania zadałam sobie pytanie: czy samochód jest mi naprawdę potrzebny? Doszłam do wniosku, że nie. Odchowałam już dziecko, które trzeba było wozić do lekarza i na zajęcie pozalekcyjne. Pracuję w domu on-line. Samochód stał się mi potrzebny do robienia zakupów i wyjeżdżanie na wakacje. Nie chciałam więc trzymać pod domem najbardziej ekskluzywnego „koszyka na zakupy”, za którego ubezpieczenie musiałam płacić rocznie 2 tysiące złotych. Pomyślałam, że to bez sensu i go sprzedałam. Jeśli potrzebuję dokądś pilnie pojechać, wynajmuję w mieście samochód na minuty. Stoją ich dziesiątki na moim osiedlu. Nigdy nie musiałam szukać dalej niż 800 metrów.
- Robiąc zakupy, coraz częściej zaglądam na te najniższe półki. Wiadomo, że na wysokości oczu stoją w sklepie pudełka kolorowe. Kasze pakowane po 100 gram w oddzielne plastikowe woreczki. Po co mi to? Na dole stoi kasza opakowana nieatrakcyjnie. Tańsza o połowę, a zakładam się, że tak samo dobra, jak i nie lepsza.
- Przymierzam się też do zakupu kubeczka menstruacyjnego. Koleżanki, które go już mają, bardzo sobie chwalą. Twierdzą tylko, że trzeba metodą prób i błędów znaleźć kubeczek, który będzie pasował. Żegnajcie podpaski, zaśmiecające naszą planetę. To mój plan na najbliższy czas.
- Od dawna nie chodzę do supermarketów. Wybieram bazar, na którym rolnicy sprzedają swoje warzywa. Jest o niebo taniej i przyjemniej, bo zawsze można o czymś ciekawym porozmawiać z panią, która handluje kapustą kiszoną i z panem, który z własnej fermy przywozi jajka.
- Nie robię już takich hurtowych zakupów, jakie robiłam trzy razy w miesiącu, gdy pracowałam od rana do nocy w korporacji. Byłam tak zmęczona, że nie wchodziło w grę kupowanie codziennie po trochu, a o godzinie 18.00 i tak już na bazarze nikogo już nie było. Przyznaję i biję się w piersi, że jeszcze kilka lat temu część jedzenia lądowała w moim koszu. Dziś robię mniejsze zakupy i nie marnuję jedzenia prawie wcale.
- Mam też czas, by wszystko staranniej poukładać w lodówce i uwierzcie, że te babcine sposoby działają. Sałata zawinięta w ręcznik papierowy, rzodkiewki umyte i poukładane do słoiczka, zawijanie ogonków bananów folią aluminiową, by nie ciemniały. A jeśli już ściemnieją, pieczenie z nich chleba bananowego. Mnóstwo mam tych patentów kulinarnych, mogłabym pisać o tym bez końca. Próbowałam nawet zbierać obierki, mrozić je, a potem gotować z nich wywar warzywny, ale tu przyznam się, że poległam, bo brak mi konsekwencji i jednak obawiam się, że tuż pod skórką zbierają się nawozy sztuczne. Nie potrafię się przemóc.
- Mój ulubiony sposób spędzania wakacji to namiot. Zawsze tak było. Serio, nie ściemniam. Po prostu ponad wygodę przedkładam kontakt z naturą. Uwielbiam kłaść się o zmroku i wstawać z pianiem kur, wychodzić przed namiot bosą stopą, dotykać nią zroszonej trawy. No po prostu uwielbiam. Ale, żeby nie było, że tylko tak spędzam wakacje, czasem jednak pozwalam sobie na wykrochmaloną białą pościel i nie pogardziłabym, gdyby ktoś zaprosił mnie do SPA.
- Prawie już nie odwiedzam galerii handlowych. Nie dość, że kręci mi się tam w głowie, to wiem, że w takich miejscach zawsze tracę rozsadek i zaczynam kupować rzeczy, których nigdy nie będę nosiła albo używała. To jest jakiś szał, podyktowany chyba rytmem tej dyskretnie zachęcającej muzyki, która płynie z głośników w każdym sieciowym sklepie.
- Gdzie się teraz ubieram? Głównie na Vinted. Nie mogę wyjść z podziwu ile, przy odrobinie cierpliwości i sprytu, można tam wyczaić piękności i okazji. Nawet buty tam kupuję, po prostu zaznaczam w filtrach dwa hasła „nowe bez metki” oraz „nowe z metką”. Jeszcze nikt mnie nie oszukał, przychodzą pachnące świeżością i za pół ceny. O dzięki Ci Boże za zakupoholiczki, które tak szybko się rozmyślają i wstawiają te okazje na portale sprzedażowe.
- Niedawno też odkryłam, że w moim lumpeksie osiedlowym raz na dwa tygodnie, w poniedziałki, przychodzi nowa dostawa. O godzinie 11.00 ustawiają się przed nim niebotyczne kolejki. Któregoś dnia przechodziłam obok i pomyślałam: „Te baby po prostu zwariowały!” Ale jak weszłam… zwariowałam i ja. Dostawa angorowych, wełnianych, jedwabnych bluzek i sweterków po prostu była oszałamiająca. Kiedy pracowałam w korporacji, nie miałam szansy tego odkryć, bo jak wracałam z pracy, po godzinie 17.00 już wszystko było przebrane.
- Przyznam, że piję bardzo dużo kawy, nawet cztery dziennie. Ale odkąd pracuję w domu, mój ekspres do kawy na kapsułki stoi jak obiekt muzealny nieużywany. Nie śmiecę już plastikiem. Wolę kawę z włoskiej kawiarki, takiej którą stawia się na gazie. Jest tanio i ekologicznie.
- Uwielbiam się dzielić! Uważam, że to powinno być jedenaste przykazanie: dziel się. Na czym to polega w moim przypadku? Kiedy koleżanka z Sopotu napisała na Facebooku, że wyjeżdża i potrzebuje kogoś, kto przez trzy dni zaopiekuje się jej psami, byłam pierwsza do takiej pomocy. Korzyść jest obopólna, bo przy okazji zwiedzam sobie miasto i mam kilka chwil, by posiedzieć nad morzem.
- Kupuję coraz więcej rzeczy przez Internet i zamawiam je do paczkomatu. Kosmetyki, drobne AGD… Serio, tak naprawdę jest szybciej i taniej. W Internecie można też znaleźć dzięki przeglądarce Ceneo rzecz w najbardziej atrakcyjnej cenie.
- Czasem udaje mi się skrzyknąć koleżanki na wino i robimy sobie dzień piękności. Jedna z nas potrafi podciąć włos, inna świetnie robi hybrydę, a ja jestem specjalistką od nakładania henny. Po takim dniu wyglądamy jak milion dolarów.
- Okazuje się też, że wiele rzeczy potrafię zrobić sama. W tym roku pomalowałam na biało swój pokój. Nie zatrudniłam fachowca i serio, nikt nie skapował się do tej pory, że malowanie wykonała baba. Wygląda perfekcyjnie! A ile miałam przy tym radości i… siłowni za darmo.
Przysięgam, jeszcze trzy lata temu tak nie żyłam, to pandemia pozmieniała moje priorytety. Dlatego jestem bardzo ciekawa, jakie wy macie patenty na oszczędzanie i ekologiczne życie? Oszczędzanie to jednak rodzaj mojego hobby. Chętnie się od was czegoś nauczę. Piszcie!