Go to content

Nasza dwuletnia Martynka powiedziała: „Połknęłam baterię, auć!” Cudem przeżyła! Rodzicu, musisz to wiedzieć!

Fot. iStock/MilosStankovic

Był piątek, godzina 19.30. Nasza dwuletnia córka Martynka podeszła do męża i powiedziała: „Połknęłam baterię, auć!”, mówi psychodietetyczka Agata GłydaPierwsza reakcja Agaty była taka: „Boże, coś zawsze znowu musi przydarzyć się nam w piątek wieczorem”. Ale po chwili oboje byli już z mężem przerażeni.

 

Martynka zaczęła trzymać się rączką w okolicach mostka. Natychmiast zdaliśmy sobie sprawę, że to poważne. Ale nie wiedzieliśmy jeszcze oboje jak bardzo. Po prostu baliśmy się, że córka może się udusić, opowiada.

Rodzice natychmiast więc pojechali na SOR w Bielsku-Białej. To był dla nich najbliższy dziecięcy szpital. Zabrali tam córkę błyskawicznie, bez przebierania. Pojechała w kapciach. Po wykonaniu badania technik pokazał mi baterię w przełyku córki, powiedział, że mu przykro i spuścił wzrok. Wtedy nadal nie byłam świadoma zagrożenia. Poinformowano mnie, że powinniśmy pojechać z córką szybko do szpitala w Katowicach, ponieważ oni nie zajmują się wydobywaniem baterii. Pytanie było: „Czy mamy samochód?”. Ponieważ mamy, dlatego sami zawieźliśmy Martynkę do Katowic.

Teraz już wiem, że nasz pierwszy błąd polegał na tym, że w domu nie zadzwoniliśmy pod 112. Myślę, że dzięki temu od razu zostalibyśmy skierowani do większego miasta. A w przypadku Martynki bardzo ważny był czas!, mówi mama.

 

Do Katowic jechali godzinę.

Tam w poczekalni była ogromna kolejka. Rodzice z dziesiątkami dzieci z gorączką, przelewającymi się im przez ręce. Kiedy zostaliśmy przyjęci jako pierwsi i błyskiem przygotowano dla Martynki salę operacyjną, mój poziom strachu sięgnął zenitu. Po operacji podeszła do nas lekarka z tą baterią w pojemniczku, takim jak na mocz. Była blada jak papier – pamiętam.

Dopiero wtedy powiedziała, że to było bezpośrednie zagrożenie życie dla Martynki, bo bateria niestety wylała. Szok! Niewiele do mnie docierało. Pytałam wtedy lekarzy, czy moje dziecko może umrzeć. Powiedzieli mi, że raczej nie i że pierwsza doba jest najważniejsza, że będą obserwować, czy nie dojdzie do wstrząsu. A potem jeszcze dwa tygodnie – czy w poparzonym przez baterię przełyku nie dojdzie do perforacji, mówi Agata.

Przez trzy tygodnie Martynka była karmiona dożylnie, przez wkłucie centralne do szyi. Była z mamą w izolatce. Potem jeszcze przyplątała się do nich infekcja. Córka dostała antybiotyk, na który zareagowała uczuleniem, na skórze miała czerwone plamy.

 

 

Szczęście w nieszczęściu, że Martynka…

Dziewczynka ma dwa lata i dwa miesiące dobrze się rozwija i komunikuje z rodzicami. Gdyby nie powiedziała im od razu, że połknęła baterię, to niestety – takie przypadki są znane – mogłaby umrzeć. U dzieci, które tego nie mówią, dochodzi najczęściej do pęknięcia przełyku. Agata Głyda jest mamą ostrożną. Na szafkach w kuchni i na klamkach okiem ma zamontowane zabezpieczenia. Obiecała sobie, że niezależnie od tego, jak ludzie będą ją oceniać, to ona chce o tym mówić. „Jestem mamą wykształconą, byłam na kursach pierwszej pomocy, a jednak nie wiedziałam, jak groźne może być połknięcie baterii”, mówi. Na swoim Instagramie zrobiła ankietę dla innych rodziców. Wyniki zaskoczyły nawet ją, bo z siedmiu tysięcy osób, które wzięło udział w ankiecie, ponad cztery tysiące nie wiedziało, że to jest takie niebezpieczne.

 

Bateria to nie guziczek, który wyjdzie z kupką. Jeśli podejrzewasz, że dziecko połknęło baterię to niezwłocznie dzwoń na numer alarmowy, by dowiedzieć się od wykwalifikowanego personelu, jak postępować. (…) Reagujcie szybko!! Jak widać z przeprowadzonego eksperymentu czas ma ogromne znaczenie. A to tylko szynka, woda i pokojowa temperatura. W ciele dziecka panują jeszcze lepsze warunki dla takiej baterii. (…) Nieszczęśliwy wypadek może się zdarzyć każdemu, oczywiście nikomu tego nie życzę, ale od naszej reakcji po wypadku wiele zależy, napisała na Instagramie.

Jej eksperyment z plastrami szynki i baterią oraz zdjęcie, które opublikowała na Instagramie, obiegło w ostatnich dniach wszystkie media.

Dziś po 32 dniach hospitalizacji małej Martynce już nic nie zagraża. Została jej jedna blizna w przełyku. Dziewczynka czeka jeszcze na badania kontrolne w grudniu. Teraz jest żywiona ostrożnie, je głównie papki.

„Kilka nieszczęśliwych sekund i życie odmienione o 180 stopni. Na szczęście nasza historia zakończyła się dobrze! Przypominam: jeśli zdarzy się wam lub znajomym, że dziecko połknie baterię, reagujcie szybko. Bateria pod wpływem wilgoci w ciele może wylać i oparzyć poważnie dziecko od środka. Nasza lekarka prosiła też, bym przekazała, że bardzo niebezpieczne są kuleczki magnetyczne. O tym akurat czytałam w @drhospice kiedyś na story. Wtedy je wyrzuciłam…”, napisała Głyda na swoim Instagramie. Nam powiedziała jeszcze: Wszelkie baterie, chemię domową, kapsułki do pralek i zmywarek i magnesy (zwłaszcza popularne ostatnio kuleczki magnetyczne) należy trzymać jak najdalej poza zasięgiem dzieci (tych małych i większych).