Już powoli zaczyna się sezon na jędrne, pięknie wybarwione pierwsze warzywa – nowalijki. Jesteśmy ich spragnieni, w opozycji do sałatek ze słoików czy kiszonej kapusty i ogórków, które powoli się przejadają. Więc dla odmiany sięgamy po chrupiące rzodkiewki, piękną sałatę, jędrne ogórki oraz sprężysty szczypiorek, które z taką gracją lądują na prawie wiosennym talerzu. I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie pytanie jakie się od razu nasuwa – jakim cudem te wspaniałe warzywa dostępne są już w lutym, gdy wysokich temperatur oraz promieni słonecznych brakuje w naszej strefie klimatycznej? I wraz z tymi wątpliwościami, nasz zdrowy posiłek traci na swojej wartości.
Nowalijki w lutym. Jak to możliwe?
Supermarkety przez cały rok oferują owoce i warzywa z importu. My jednak tęsknym okiem spoglądamy co i rusz na półki, czy nie znajdziemy na nich pierwszych, swojskich warzyw, jak z babcinego ogródka. Pierwsze “wiosenne” warzywa, są możliwe do uprawy nawet w lutym, a od marca jest ich prawdziwe zatrzęsienie na rynku. Wystarczy szklarnia z wysoką temperaturą w obiegu, oraz odpowiednie oświetlenie i nawożenie, by młode roślinki wesoło mogły piąć się w górę. Jednak wesoło nie oznacza zdrowo. Nie da się ukryć, że im większe, piękniejsze warzywa, tym więcej nawozu zostało im posypane, bo z czegoś te rośliny muszą brać energię do wzrostu.
Witaminy czy związki chemiczne? Oto co siedzi w nowalijkach
Młode, zielone warzywa kojarzą nam się z mocą witamin, zdrowiem i witalnością, która płynie z ich wnętrza. To zgodne z logiką, ale nie z rzeczywistością. Jedząc nowalijki chcemy dostarczyć organizmowi witamin i związków mineralnych, a dostarczamy najdziwniejszych związków chemicznych, których roślina “najadła się” w fazie wzrostu. Młode rośliny chłoną jak gąbka nie tylko dobre substancje jak: wapń, magnez, żelazo, potas, selen, czy jod, ale również szkodliwe związki chemiczne, które kumulują się w ich tkankach.
Najbardziej niebezpieczne dla naszych organizmów są: azotany, azotyny, ołów, kadm, rtęć, miedź oraz resztki środków ochrony roślin. To z kolei przy systematycznym spożywaniu takich warzyw, “chemia“ kumuluje się także w naszych organizmach. Związki te mogą powodować różne dolegliwości, począwszy od bólu brzucha, skończywszy na zatruciach. Przy długotrwałym zjadaniu takiej chemii, podejrzewa się ją o przyczynę rozwoju różnych nowotworów.
Jeśli koniecznie chcecie posmakować w nowalijkach, pamiętajcie że:
- najwięcej szkodliwych związków gromadzą te z cienkimi liśćmi typu sałata, szczypiorek, oraz z bulwiastymi korzeniami typu rzodkiewka czy kalarepa.
- najbezpieczniejsze są ogórki, marchew oraz ziemniaki i cebula, czyli warzywa z grubą skórą, która niweluje w pewnym stopniu wchłanianie najgorszych substancji oraz którą można obrać i wyrzucić bez żalu.
Wygląd jest, a gdzie smak i zapach?
Nie raz zapewne udało wam się kupić młodziutkie, pięknie wyglądające warzywa, np rzodkiewkę na kanapki, która zamiast cieszyć soczystym miąższem i intensywnym smakiem, przypomina bardziej tekturę. Witamin szklarniowe nowalijki również mają mniej, od warzyw sezonowych, które rosną na działkach zgodnie z rytmem przyrody. To cena wzrostu rośliny bez zapewnienia dostatecznej ilości naturalnych promieni słonecznych. Wzrost i wygląd można poprawić dzięki nawozom, smaku i zapachu już nie.
Jak wybrnąć z tej sytuacji?
Ciężko jest zdecydować się na własną plantację zieleniny na kuchennym parapecie. Ale wyhodować taką natkę pietruszki i szczypiorek to nie jest wielka filozofia. Ale ta sama sztuka z pomidorami czy sałatą w kuchni może być problemem. W sklepach nie kupujcie wielkich, pękatych warzyw. Powinny one pachnieć warzywem, a nie chemią czy być bezzapachowe. Powinny być także twarde, jędrne, bez przebarwień a liście nie powinny być żółte, co może świadczyć o nadmiernym nawożeniu rośliny.
Jak bezpiecznie wybierać najlepsze nowalijki, tłumaczy z właściwym sobie wdziękiem Kasia Bosacka, w swoim programie “Wiem, co jem”. Warto przypomnieć sobie odcinek o nowalijkach.