Adam pracuje w szkole od dwudziestu lat. Nie jako nauczyciel, jednak jego praca jest nie mniej ważna od nauczania. Zatrudniony jest w obsłudze. Odpowiada za porządek, sprawne wpuszczanie dzieci do szkoły, odbieranie że świetlicy, pomoc przy najmłodszych, a w wolnej chwili naprawia to, co się zepsuje. A że w szkole zawsze brakuje pieniędzy na nowe to na wszystkie sposoby stara się ratować meble i sprzęty. Jest trochę jak Pan Kleks, który leczy chore przedmioty. Te, które są stare i te, które krnąbrna młodzież beztrosko niszczy. Tych drugich jest niestety o wiele więcej.
Nie jest to łatwa praca – fizycznie wyczerpująca, zmianowa, bo Adam pracuje w wielkim zespole szkół, do którego uczęszcza ponad tysiąc uczniów. Hałas, harmider, bałagan, porozrzucane buty, kurtki, czapki, worki, plecaki – to jego codzienność. Pracuje tu dwie dekady i przerażony jest tym, co widzi każdego kolejnego roku.
Kiedyś to przynajmniej mówiono mu „dzień dobry”, „dziękuję” i „do widzenia”. Dziś co dwudziesty uczeń mu się kłania, co dziesiąty coś burknie. Zdecydowana większość go lekceważy, przecież to tylko jakiś woźny, układa rozrzucone rzeczy, myje okna, chodzi ze śrubokrętem czy wózkiem do sprzątania. Rodzice w pędzie też go nie zauważają, nauczyciele bardzo różnie. Jedni zapytają co tam słychać, uśmiechną się, inni wpadają na dyżurkę z pretensjami, że coś jest niegotowe, niedoczyszczone lub się zapodziało.
Adam i reszta obsługi niczym duchy pracują w trakcie przerw, by dzieciaki i nauczyciele wyszli na czysty korytarz, by roztargnieni odnaleźli zgubione rzeczy, by w szkole było bezpiecznie i przyjemnie. Adam lubił swoją pracę, dziś już mniej chętnie do niej chodzi. Czuje się jak śmieć, którego nikt nie zauważa.
Niewielu kolegów z pracy docenia jego wysiłek. Pani Beatka od polskiego zauważy gdy w jej sali odmaluje ściany w wakacje, pan Władek zagadnie o sport, pani Magda od geografii podziękuje, gdy jej pomoże przenieść mapy i globusy. Inni nie mówią nic tak jakby uważali, że im się to należy. A Adamowi nie chodzi o czerwony dywan ani ukłony, wystarczy przecież uśmiech i miłe „dziękuję”.
Już nawet raz chciał zmienić pracę. Skończył technikum, musiał iść do pracy, by odciążyć chorą mamę. Jednak bez praktyki nie mógł liczyć na większe pieniądze, a w dużym mieście bez samochodu odległość do miejsca pracy ma znaczenie. Szkoła jest blisko, przeżył różnych dyrektorów, zawsze jakoś dawał radę. Pandemia uświadomiła mu, jak niewiele warta jest jego praca. Dzieci z oddziałów przedszkolnych były w placówce niemal cały czas, młodsze klasy hybrydowo. Sprzątania może było mniej, ale zamiast tego mierzył dzieciom temperaturę, użerał się z rodzicami, chcącymi wejść na teren szkoły i tymi, którzy maseczki nie nosili. Od dziecka chorujący na astmę był w pierwszej linii narażenia na zakażenie covidem. Miał bezpośredni kontakt z dziećmi i rodzicami. Gdy szczepiono nauczycieli, zarówno tych uczących stacjonarnie jak i zdalnie, liczył na to, że obsługa szkoły też szybko znajdzie się w tym gronie. Przeliczył się. Musiał czekać na swoją kolej, według peselu.
– Weź zwolnienie – mówię mu, gdy wiem, że wraca do domu padnięty po pracy w okrojonym składzie, wykonując obowiązki za trzy osoby.
– Nie – zapiera się dumnie.
– Wykończysz się – próbuję.
– Jeśli tak zrobię to gdy będzie trzeba kogoś zwolnić, ja będę pierwszy – odpowiada smutno. – Dyrekcja za mną nie przepada, nie wchodzę w żadne układy, nie podlizuję się, mówię, co myślę. Nie raz za to oberwałem.
Myślę sobie: a może jest zbyt wygodny na zmianę pracy, ale dowiaduję się, że z jego astmą nie wszędzie może pracować. Mieszka z mamą, którą się opiekuje, musi być blisko. Póki co nie założył rodziny. „Mój chłopak – woźny” niezbyt modnie brzmi. Adam ma za sobą kilkuletni związek, nie wyszło im, bo wstydziła się takiego narzeczonego rodzinie pokazać. Sparzył się więc i nie szuka. W domu po pracy czyta, fotografuje, gotuje, opiekuje się mamą, psem i trzema kotami. Lubi historię i politykę, niejednego by zagiął swoją wiedzą. Jest wycofany, nie lubi ludzi, gdyż obcując z nimi każdego dnia przekonuje się, że chyba woli zwierzęta.
Kochający młodzież odczuwa nią duże rozczarowanie. Dzieciaki z reguły traktują go jak służbę. Kiedyś jeden trzecioklasista wyrzucił ogryzek jabłka na podłogę, Adam zwrócił mu uwagę i usłyszał, że przecież on tu od tego jest i że jego tata płaci na jego pensję. Gdy odpalił „podziękowania dla tatusia” następnego dnia był już na dywaniku u dyrektora. Nie stać go było na dumne „ja wysiadam” , mama akurat była po operacji i potrzebowała intensywnej rehabilitacji, którą syn musiał jej opłacić. Wbrew sobie zatem przeprosił, tracąc szacunek do rodziców dzieciaka i samego siebie.
Na nowy rok szkolny nie czeka już z niecierpliwością. Jednak wczoraj jak zwykle wykonywał swoje obowiązki, gdy pani Magda przybiegła mu podziękować za pomalowanie magazynku na mapy i naprawienie stojaków. Gdy tylko się uśmiechnął, powiedziała:
– Panie Adamie przecież ja mogę pracować dzięki Wam. Mam czystą salę, ławki, okna, naprawione zawiasy od szafek. Teraz porządek w magazynku. Ułatwił mi pan pracę. Bez pana byłoby trudniej – uśmiechnęła się i poleciała dalej, bo ktoś właśnie ją wolał.
Nie odpowiedział nic, chyba go zatkało. A szkoda. Młoda kobieta zwykłą życzliwością zrobiła mu dzień. Nie pamiętał, kiedy ostatnio ktoś podarował mu uśmiech.