Kłótnie. No są. Ktoś kto mówi, że się nie kłóci, to chyba wszystko zamiata pod dywan i tłumi w sobie. Byle tylko było miło. Aż kiedyś rzygnie, tylko już nie będzie do kogo. Kłótnie pojawiają się i są jak pryszcze, wzdęcia, ból głowy i sraczka – przychodzą nie wiadomo skąd i nie wiadomo w co się jeszcze przerodzi i jak długo potrwa. Czy samo przejdzie, czy będzie potrzebny lekarz? Jest jak to, czego nie lubimy i najbardziej się boimy.
Kłótnie były, są i będą. Nawet po wpisaniu „kłótnia” w wyszukiwarkę, pojawiają się porady, jak ją dobrze przeprowadzić, czyli parę sposobów na dobrą kłótnię itd. Rozbawiło mnie to, bo wyobraziłam sobie, jak ktoś z nas w czasie kłótni idzie do kompa i sprawdza co Wujek Google doradza? Czyli break, bo ja tu muszę zobaczyć, co dalej radzą. „Kochanie szybka herbatka i wracamy do darcia się na siebie”.
Kłótnia to wybuch nagromadzonych emocji, uczuć, tego co nas boli i już staje nam w gardle. Upuszczenie krwi, myśli, przez które skacze nam ciśnienie i nie możemy w nocy spać. Co je prowokuje? Często mała rzecz. Drobiazg. Źle odłożona solniczka, niedomyta umywalka, a w okresie wakacyjnym, to już każdy pretekst jest dobry. Cokolwiek, co naszym zdaniem, może wywołać pożar.
W kłótni ciężko o hamulce – albo lecimy po całości, albo „wyszkoleni przez coachów i psychologów”, nie przejmujemy emocji partnera, robimy „ommmm” i uspakajamy siebie i drugą osobę. To też nic nie daje, bo nawet jak to zahamujemy, to i tak to w nas jest. Dlatego tak ważna jest codzienna komunikacja i rozbrajanie bomby na bieżąco.
No ale OK. Jest ta kłótnia. Stało się. I co teraz? Co was najbardziej wkurza? Cisza? Tak. Po kłótni jest cisza. Albo partner wychodzi, trzaskając głośno drzwiami i nie reaguje na telefony. Unika konfrontacji, nawet nie wiemy, czy zostałyśmy zrozumiane. A może powiedziałyśmy co, co go zabolało? Ale co? Jest jeszcze zamknięcie się. Każde idzie do swojego kątka tralalątka. Jest i obojętność. i niezwracanie godzinami lub dniami na nas uwagi. Traktowanie jak powietrze. Jest też czepianie się o byle co tak, aby dokuczyć lub głośne podśmiechujki z nas na każdym kroku, z komentarzem do dziecka „jaka to mamusia/tatuś itd.”.
Kłótnia jest walka w ringu. Ktoś nie radzi sobie z emocjami i potrzebuje partnera (tutaj przeciwnika) poobracać na macie i dać kilka ciosów. To typowe męskie zagrywki, które jednak często są także używane przez kobiety.
Z mojego doświadczenia – było karanie ciszą i obojętnością. Lub zamiast rozmowy były zaczepki słowne, przesłuchania prokuratorskie. Nieważne, ile razy uciekałam z tego „ringu”, nie odpuścił, dopóki nie poniżył mnie do końca. To było jak wrzucenie na ten ring, poturbowanie, a gdy już nie miałam sił na obronę, to przystawienie w oczy lampy i dźganie w miękkie miejsca szpikulcem. Taki lekarz i trener na ringu w jednym. Niby już odpuszczenie i koniec, a dalej podgrzewają krew. Dopóki nie poproszę o łaskę. Było też poniżanie przed dzieckiem, partner robił z siebie ofiarę, jaka to ciocia jest zła. Było odmawianie i karanie brakiem czułości i seksu. Długo się po tym zbierałam, układałam na nowo, aby na spokojnie podejść do rozmowy.
Koleżanka mi kiedyś napisała, że wolałaby, żeby ją pobił, niż siedzieć tydzień w ciszy. Takie dzieje się, gdy mieszkamy już razem. A kiedy jeszcze osobno?
- Siedzenie i czekanie na telefon, SMS, mail. Zachodzenie w głowę, co będzie dalej, czy to przemyśli i się zejdziecie, czy też to już koniec. Myślami byśmy wleciały światłowodem, żeby tylko dowiedzieć się, co jest po drugiej stronie i co będzie dalej. To pytanie to oczywiście do wróżek, które chętnie w takich sytuacjach odwiedzamy😊.
- Dalszy etap to analizowanie sytuacji. Od czego się zaczęło? Kto co powiedział? W której minucie? Kto przeczytał czyj ruch? Czy na pewno przeczytał? Po fazie analizy, wmawiamy sobie, że to wszystko przez niego.
- Potem, po fali wściekłości i zakapiorstwa, przychodzi faza, a może to moja wina? I zaczynamy się wpuszczać w to poczucie winy. Oczywiście potrzebujemy się wygadać. Dzwonimy do przyjaciółek, mam itd. Każda jest oczywiście oburzona i staje po naszej stronie. Doradza. Z własnego progu doświadczeń i bólu, mimo że do końca nie wie, o co chodzi. No, ale też swoje przeżyła i wspomnienia w niej znowu odżywają… „Zrób tak i zobaczysz jaki przyjdzie skruszony i popamięta!”. Tyle, że nie zna całej prawdy i chodzenie na sznurku porad przyjaciółek, rodziny, terapeutów, prowadzą donikąd. To my mamy w sobie świadomość co jest właściwe i to my znamy partnera. Bo trzeba się kierować sercem, tym co czujemy. A nie poradą od rozwścieczonych kobiet, które nienawidzą mężczyzn.
A wiecie, że faceci nie mają z kim rozmawiać. Zduszą to w sobie lub wleją do butelki. Bo ciężko im się przyznać przed kolegą, bo ego i nie wypada. Zostają z tymi problemami sam na sam. Ich męskość nie pozwala im do zniżenie się do poziomu „poturbowanego” przez kobietę. Najczęściej sami rozwiązują swoje problemy. Tak, jak umieją najlepiej.
Czas po kłótni to fazy emocji. Więc od wściekłości, wygrażania sobie i tupania, wchodzimy w fazę poczucia winy. Chociaż znam takie kobiety, że skruchy zero, a jeszcze dobrze po głowie chłopu nakładą wycieraczką lub, zwracając jego rzeczy, dobrze ukiszą je w soku z ogórków. Tak, my się potrafimy mienić wszystkimi kolorami i odcieniami, że nawet tęcza przy nas blednie. Ale kobieta zawiedziona, smutna, wkurzona, czująca bezradność, to kobieta nieszczęśliwa. Dlatego kiedy mamy już dosyć, to chcemy jednak porozmawiać i przytulić się do ukochanego męskiego ciała. Mężczyznom to zajmuje więcej czasu. Muszą odtajać.
Był taki jeden co mówił „warto rozmawiać” i tutaj bardzo się z nim zgadzam. Komunikacja to fundament. Ale nie nadawanie tego, co my chcemy i pouczanie, dawanie złotych rad, grożenie. Ale bardziej chodzi mi o słuchanie drugiej strony. Zadawanie pytań, bo my nie potrafimy pytać, bo z góry boimy się odpowiedzi, która może nas zranić. Stworzenie klimatu do rozmowy. Nie wtedy kiedy my chcemy, ale kiedy partner też ma na to gotowość, aby nas wysłuchać i powiedzieć jak on widzi problem. Mężczyźni potrzebują się wygadać. Bo przecież facet się nie skarży i nie płacze. Jedni wygadują się kobietom na portalach randkowych, inni prostytutkom, a inni butelce.
Ważne, aby w rozmowie powiedzieć, jakie są granice, na co się zgadzamy, a na co nie i czego pragniemy. Ktoś mi kiedyś powiedział, że kobieta atrakcyjna, to taka, która jest niezależna, komunikuje swoje potrzeby i stawia granice. Nie chodzi tu o „ciachanie faceta nożem”, że ma być tak lub inaczej. Tylko o miękkie zakomunikowanie, że kocham, ale są pewne granice, że jestem i wspieram, ale nie mogę się na wszystko zgodzić.
Pisałam o ciszy. Strach przed ciszą to mogą być też pewne doświadczenia z dzieciństwa, które potem gdzieś nam się pokazują, jak po ukłuciu igłą, i wracają. Jednak cisza jest dobra. „Bo w ciszy nawet kamień rośnie” śpiewała Kora. Cisza robi przestrzeń. Cisza jest też daniem wolności sobie i partnerowi. Przestrzenią na przemyślenia i wyciagnięcie wniosków, pójściem do przodu. Zostawienie partnera samego z własnymi myślami jest wspaniałym prezentem. Lepszym niż wydzwanianie i pisanie „czy coś zrobiłam nie tak?” lub dalsza lista pretensji. Często po kłótni jest fajny seks, który jest jak oczyszczający deszcz lub przypieczętowanie związku.
Piszę o kłótniach zwykłych, normalnych, nie psychopatycznych kiedy głównym zadaniem, jest poniżanie lub manipulowanie partnerem. Gdy tak się dzieje, to wiedzcie, że wynika to z niskiego poczucia własnej wartości. Że ktoś chce was ściągnąć do swojego błota, bo mu tak wygodniej i lepiej się czuje. To znaczy, że wy macie moc i jemu to w niesmak. To wtedy naprawdę trzeba w nogi.
Kłótnia jest jak piękna letnia burza, po której wychodzi słońce i piękna tęcza do spełniania wspólnych życzeń. Jest kolejnym etapem rozwoju pięknego związku. Czego Wam bardzo życzę.