Jestem mamą od dziesięciu lat, kochającą swoje dziecko ponad wszystko. Jestem nauczycielką, od hmm… można powiedzieć nawet i piętnastu lat, bardzo lubiącą swoją pracę.
Dlaczego o tym piszę? Bo w trwającej już ponad roku sytuacji pandemicznej doskonale rozumiem rozterki jednej i drugiej strony. Wiem, co to znaczy siedzieć po kilkanaście godzin przy komputerze, jako belfer i po kilka jako rodzic.
Początki były trudne, dla wszystkich bez wyjątku. Czy dziś jest lepiej? Nie wiem, nie mnie oceniać. Na pewno jestem zmęczona w każdej roli, i jako matki, i jako nauczyciela. I zapewne jak zdecydowana większość z Was marzę o powrocie do normalności. Do kontaktów z ludźmi bez obaw zarażenia, do swobodnego przemieszczania się, robienia zakupów, wyjazdów. Tego potrzebuję jako człowiek.
Jako belferka tęsknię za rozmowami z moimi uczniami twarzą w twarz, o szkole bez obostrzeń, które i tak bardzo trudno wprowadzić w życie pracując z dziećmi. Tęsknię za tradycyjnym nauczaniem, bo widzę, że to które uprawiam teraz z przyswajaniem wiedzy często nie ma nic wspólnego. I wiecie co? Jestem świadoma swoich ograniczeń i być może niedoskonałych metod pracy. Niemniej jednak ręce mi opadają, gdy orientuję się, że prace uczniów nie są samodzielnie. I nie mówię tu o ściąganiu. Dzieciaki mają możliwość to sobie radzą, czasem w życiu trzeba pójść na skróty. Czy warto? To już ono im pokaże. W tej kwestii jestem w stanie uczniów zrozumieć. Pewnie też bym ściągała (z fizyki i chemii szczególnie:)
Co mnie jednak dobija? To postawa rodziców. Nie wszystkich oczywiście. Mówię tu o wyjątkach, niechlubnych niestety. Na litość boską, przecież znam swoich uczniów (nie tylko wychowanków), głupia nie jestem i w mig się orientuję, że sprawdzian na przykład był pisany przez dzieciaka ze wspomaganiem. I to takim turbo! I to nie co któryś test (bo a nuż, widelec dziecko naprawdę pojęło coś trudnego), lecz każdy! Szóstka goni szóstkę, błędów nie ma żadnych. Nic a nic, a to samo dziecko wzięte do odpowiedzi (nie na ocenę, podkreślam) nie jest w stanie powiedzieć mi najprostszej rzeczy nawet mając podręcznik przed nosem. I wiem, że taki uczeń potrzebuje nakierowania, podpowiedzi i owszem musi mieć szansę na sukces. I prawidłowo, każdy dzieciak powinien ją mieć i sukces ów odnosić. Ale do cholery jasnej, pracując samodzielnie, a nie z rodzicem u boku, który zadanka rozwiąże za swoją latorośl zapewniając mu same celujące. I kto tu jest głupkiem ja się pytam? No przecież nie uczeń. I pozwalam sobie użyć mocnego przymiotnika o nacechowaniu wysoce pejoratywnym (wszak głupek brzmi małostkowo).
Drogi Rodzicu, czy Ty naprawdę myślisz, że pomagasz swojej latorośli? Że w ten sposób wyposażasz ją w odpowiednią wiedzę? Że sprytnie omijasz system?
A czy pomyślałeś co się stanie z Twoim dzieckiem, które wróci do ławki szkolnej i bez Twojej pomocy samo nie napisze nic? Rozważałeś jego samoocenę, która drastycznie spadnie, gdy wcześniejsze szóstki zastąpią dwóje? Czy w życiu nie chodzi o to, by doświadczać i sukcesów, i porażek (przecież z tych ostatnich wyciągamy naukę)? Czy nie po to mamy pisklaka, by samodzielnie wyfrunął z gwiazda i poleciał w wielki świat? I sobie w nim poradził bez Twoich skrzydeł? Ja wiem, że nauczanie zdalne wywołuje w nas-rodzicach silny instynkt opiekuńczy. Najchętniej sami byśmy usiedli do kompa i zrobili wszystko za dzieciaka. Oj kusi, kusi. Jak cholera! Ja na dodatek dysponuję testami, które pisać będzie moje dziecko i jakoś nie pokazuję jej ich przed sprawdzianem. Wyrodna matka, nie? No Ludzie Drodzy, przecież dzieciak w szkole do tej pory jakoś funkcjonował bez Waszej pomocy!!! Pisał te testy i kartkówki. I zapewne jeszcze je tradycyjnie pisać będzie. Takie życie.
Moja dziesięcioletnia córka wygania mnie z pokoju, gdy ma lekcje. Ledwo herbaty mogę sobie zrobić. Nawet gdybym chciała ją wyręczyć to ona na szczęście mi nie pozwoli.
Jakoś żyjemy tak od roku, ona i ja. Uczennica i córka. Nauczycielka i matka.
Idealnym rodzicem nie jestem. Wciąż uczę się, jak być dość dobrą mamą. Jedno wiem, chcę na świat wypuścić jednak samodzielne pisklę, które poradzi sobie beze mnie, a gdy będzie w potrzebie przylecę, by mu pomóc, a nie będę holować lub trzymać w gnieździe, aby zły świat go nie daj Boże nie skrzywdził. Nie tędy droga Kochani! Więc Drogi Rodzicu zanim kolejny raz usiądziesz do komputera, by z dzieckiem lub co gorsza za dzieciaka napisać test, zastanów się, czy jego oszukana szóstka to tak naprawdę nie Twoja prawdziwa jedynka. I jak dotarło?