Serio? Really? Oglądam i własnym oczom, i uszom nie wierzę. Nowy pan na nowym stołku, z ego znacznie większym niż wszystko inne, będzie mi teraz mówił, że feminizm jest antyrodzinny? Kobiecie wolnej w dwudziestym pierwszym wieku z prawami wyborczymi, niezależnej, pracującej zawodowo, wykształconej, świadomej swoich praw, obowiązków i przywilejów?
I będę słyszeć, że kobiety rodzić mają w wieku dwudziestu lat, bo przecież koło trzydziestki to już za wiele tych latorośli na świat nie wydadzą? Że my Polacy mamy patrzeć na zwierzęta, dziki na ten przykład, jak się rodzinę zakłada i czemu ona ma służyć? Że kobiecie trzeba powiedzieć, wyjaśnić, pokazać… No tak, bo ona sama na to nie wpadnie. A jakże!
No błagam! Ludzie drodzy!
Takie to słowa słyszę i czytam, rozglądam się więc dookoła. Widzę komórkę, mikrofalówkę, panele na podłodze, na tyłku mam stringi, wyżej stanik koronkowy, a na nim bluzę z kapturem. Gapię się w telewizor i zastanawiam, który to wiek. Czy może nie mam klepiska przed sobą, strzechy nad głową, miotły, pieca i kuchni na węgiel, a pod bawełnianą kiecką barchanów albo nic, gaci żadnych, bo w sumie kiedyś bielizny nie noszono. Może w niedzielę tylko. Chusty na głowie też nie mam.
Włosy rozpuszczone, makijaż i dżinsy, o litości! Obcisłe i z dziurami!!! Patrzę na wyświetlacz mojego smartphona, dwudziesty pierwszy wiek jak z bicza strzelił. A ja nadal mam wrażenie, że nie w taką epokę, co trzeba się przeniosłam.
Czuję się młodo, choć bliżej mi do czterech zer niż trzech. Pracuję, jestem wykształcona, zarabiam. Mój wkład w budżet rodzinny się liczy. Sama też decyduję co kupię, nikogo o nic nie proszę. Mamusia nauczyła samodzielności, resztę pokazało życie. Tatuś mówił, żebym twardy tyłek miała. Do Chodakowskiej to mi brakuje, ale problemy życiowe wzmocniły to i owo.
Męża mam i kredyt jak większość małżeństw, i związków. Obowiązki dzielimy na pół, bo mamy równouprawnienie, z którego ów pan na wysokim stołku tak drwi. Jestem świetna w swojej pracy, znam języki, rozwijam się, mam pasje. Jestem mamą i na razie na jednej latorośli zakończyłam prokreację. Dlaczego? To już moja sprawa. Nikomu nie będę się tłumaczyć z moich wyborów. Moje dziecko jest szczęśliwe, zadowolone. Ostatnio mi powiedziało, że widzi jak o nie dbam i się nim interesuję. Czuje się kochane. Mam więc rodzinę 2+1 i seks uprawiam, o zgrozo, dla przyjemności! Chyba nie powinnam tego pisać, bo przecież to zbrodnia chyba kochać się, ale niekoniecznie rozmnażać.
Akceptuję inne wyznania, rasy i orientacje. Dla mnie liczy się człowiek, po prostu. Dobry, życzliwy, pomocny. Takich wartości uczę moje dziecko tłumacząc mu, że ma prawo kochać kogo chce, że jesteśmy równi, że nie ma lepszych i gorszych. Jako że mam córkę to nie wmawiam jej, że musi wyjść za mąż za młodu (o ile w ogóle). Sama zdecyduje, a ja ją będę wspierać. Grunt, żeby żyła zgodnie ze swoim sumieniem i nie krzywdziła innych. A jeśli się jej zdarzy, by przeprosiła i godnie poniosła konsekwencje.
W domu jestem żoną, ale nie służącą. Nie robię mężowi kanapek, nie piorę skarpetek, nie podaję piwa i gazety. Gdy ja coś ugotuję, on zmywa. Gdy on rządzi w kuchni, ja wykonuję inne obowiązki. Żyjemy razem, pracujemy, oboje jesteśmy zmęczeni. Wymieniamy się, działamy jak trybiki w jednej maszynie. Razem i jednocześnie niezależnie od siebie. Mamy wspólne hobby i osobne pasje. Każdemu potrzeba przecież wolności i swojego powietrza.
Ostatnie wypowiedzi pewnego pana tak mnie wzburzyły, że żywo dyskutuję z innymi kobietami na temat ich życia. Przecież to najczęściej matki i nie tylko, pracujące tak jak ja (i nie tylko:). I jedna z nich mi donosi uprzejmie, że jej mąż oczekuje kanapek do pracy, wypranych skarpetek, gaci wyprasowanych w kant, domu wylizanego na błysk, obiadu z deserem, ogródka niczym z katalogu, grzecznych i dopilnowanych dzieci, nakarmionej zwierzyny domowej i na koniec dnia nóg na za piętnaście trzecia. Dodam ponownie uprzejmie, ze owa kobieta pracuje zawodowo na wysokim stanowisku, jest naprawdę dobrze zorganizowana, wygląda świetnie, dba o siebie na ile rozwrzeszczana dzieciarnia pozwoli (którą kocha ponad życie, żeby była jasność). I jak usłyszałam wymagania jej małżonka, którego rola winna kończyć się na zarabianiu pieniędzy (oczywiście do spóły z żoną) to krew mnie zalewa. Panowie tego pokroju jak widać na niższych i wyższych stołkach oczekują po prostu wersji premium. Żeby baba dzieci rodziła, za mądra nie była, w garach mieszała i jeszcze mimo wszystko kasę do domu też przynosiła, ażeby darmozjadem nie być.
Jak zatem zachować spokój stoicki i jak się w dwudziestym pierwszym wieku takie dyrdymały słyszy??? Jak wychowywać córki i synów, skoro otrzymują sprzeczne komunikaty? Jak być kobietą, żoną, partnerką, niezależną (co nie znaczy od razu samotną, wredną suką, egoistką) i sfeminizowaną czyli taką którą wie o co kaman w damsko-męskim świecie, i jest świadoma swoich praw (a nie jest przeciwna rodzinie, rodzeniu dzieci i ich wychowywaniu)? Otóż ja jestem i zamierzam taka dalej być, mieć osobne konto, dzielić rachunki, wychowywać dziecko, rozwijać się, umieć powiedzieć, że czegoś chcę i nie chcę. Jestem partnerką a nie męczennicą utyraną po łokcie, bo takiego dokonałam wyboru. Jeśli któraś kobieta spełnia się w domu wychowując kilkoro dzieci to cudownie, o ile była to jej decyzja, a nie widzi mi się jakiegoś mężczyzny, męża, partnera czy polityka. Ja chcę mieć wybór. I nie jestem przeciwna rodzinie (sama ją mam) i wiem, że wiele kobiet niema komfortu wyboru, bo z różnych powodów są uzależnione finansowo od swoich mężów. Ale na litość boską powinny być wspierane, a nie słyszeć, że feminizm jest antyrodzinny i że kobieta winna tylko dzieci wydawać na świat.
Ja chcę jako kobieta, równouprawniona obywatelka mieć wybór co do mojej edukacji, podjęcia pracy, sposobu ubierania i mojej macicy, z której zrobię użytek nie na potrzeby państwa, a po prostu z miłości.
Jako kobieta żyjąca w związku chcę mieć partnera, a nie pana i władcę, przyjaciela, który mnie wspiera, jest obok i niczego nie nakazuje. Który szanuje mnie jak i ja jego, rozumie moje pasje, uzgadnia wybory co do mojej kariery/pracy, jeśli chcę się jej podjąć i ilości pociech (o ile w ogóle mają się pojawić).
Jako nauczyciel chcę mieć mentorów, których cenię i szanuję, od których mogę się uczyć, a nie nie wiedzieć czy płakać nad swoim belferskim losem tudzież śmiać się histerycznie, bo nic innego mi już nie pozostało. Chcę uczyć dzieci i młodzież poczucia niezależności, podejmowania decyzji, a nie narzucania średniowiecznych reguł. Chcę i będę wersją premium, nie dla innych, lecz tylko i wyłącznie dla siebie. I tego mam zamiar nauczyć moją latorośl, ot co!