Byłaś miłością mojego życia. Trudno mi powiedzieć „byłaś”. Miłością życia zostaje się chyba na stałe, nawet wtedy, kiedy nie ma już „razem”, a zostaje „osobno”. To uczucie, w jakiś sposób zostaje w tobie na zawsze, nawet jeśli jest tylko wspomnieniem. Dziś jeszcze nie jestem w stanie powiedzieć ci „żegnaj”. Dziś wciąż szukam zapachu twoich perfum, twoich kosmetyków rzuconych niedbale w łazience. Choć wszystko się skończyło, nie umiem zapomnieć. Mimo wszystko.
Spędziliśmy ze sobą cztery lata. Odchodziłaś, wracałaś – za każdym razem czekałem. Wiernie czekałem, aż zdecydujesz, że kolejni mężczyzni w twoim życiu to jedynie zauroczenie. Aż zadzwonisz i powiesz: „chcę wrócić, mogę?”. Zawsze mogłaś. Zawsze czekałem, aż otworzysz drzwi, postawisz na podłodze niebieską walizkę, popatrzysz mi w oczy i powiesz „przecież wiesz, że to ciebie kocham naprawdę”. To mi wystarczało. Ale wierzyłem, że u tych innych szukasz czegoś, czego ja nie mam. Desperacko próbowałem znaleźć w sobie te wszystkie braki, załatać te wszystkie dziury. Żebyś już nigdy nie odeszła, żebyś została na zawsze. W tej historii często byłem kompletnym zerem.
Byłaś jak morska fala: odchodziłaś i wracałaś. Aż powiedziałem „dość”. To ja chciałem stabilizacji. Myślałem o małżeństwie, ale mówiłaś „nie jestem pewna, może kiedyś?”. Nie naciskałem. Nie można nikogo zmusić do miłości, nie można nikogo zamknąć w klatce. Nie chciałem być egoistą. Zresztą po co ślub, jeśli za chwilę miałabyś znów uciekać?
Co takiego stało się, że miesiąc temu, po czterech latach, znalazłem w sobie siłę żeby powiedzieć ci: „nie, nie możesz wrócić, nie tym razem”? Po pierwsze – coś pękło, coś się skończyło. Nie, nie moja miłość do ciebie. Ja już po prostu nie potrafiłbym przetrwać kolejnego rozstania. Chcę się przed tym ochronić.
Po drugie – ja nie jestem już tą samą osobą. Zmieniłem się. To, co się między nami wydarzyło, zmieniło mnie. Zrozumiałem, że nie potrzebujesz mnie, dlatego, że jestem tym, kim jestem. Potrzebujesz po prostu kogoś, do kogo możesz wracać, „lizać rany” po nieudanych związkach. Kogoś na zastępstwo, zanim znajdziesz w końcu prawdziwą miłość. Nie mnie. Kogoś. Kogokolwiek, kto będzie na ciebie czekał. A ja chciałem być dla ciebie kimś , kto znaczy więcej, wiesz?
Ile razy można złamać komuś serce? Tyle razy, ile ten ktoś ci na to pozwoli… Więc ja już nie chcę, nie pozwalam. Nie powiem ci, że już cię nie kocham, bo to nieprawda. To uczucie zostanie we mnie jeszcze na długo. Ale przynajmniej umiem w końcu zdecydować, że nie chcę z tobą być, na twoich zasadach, żyjąc w wiecznej niepewności. Coraz mniej wierząc w to, że
Chciałaś dostać drugą szansę i ją dostałaś. Potem trzecią i czwartą. Kolejne. Wierzyłem w twoje uczucie, w twoją szczerość. W twoje „to ciebie kocham naprawdę”. W dzień, w którym zostaniesz na zawsze. Ale to się nie wydarzy, ty nadal będziesz odchodzić i wracać. Chyba, że trafisz na swoją miłość życia. Ja nią nie jestem.
Proszę, nie dzwoń więcej. Nie próbuj wysyłać wiadomości, nie pojawiaj się nagle w parku, w którym biegam co rano z psem. Pozwól mi się uwolnić.