(…) Na oddziale paliatywnym panuje idealna cisza. Słychać tylko maszyny. Ich jednostajny szmer czy pikanie. Niekiedy pikania brak. Czasem szept słabego pacjenta lub szloch, krzyk najbliższych, kiedy po kogoś przychodzi śmierć. Aldona do tej ciszy przywykła. Chyba nie umiałaby już pracować gdzie indziej. Na chirurgii czy intensywnej. Ta cisza stwarza powagę. Powagę sytuacji, bo gdy człowiek umiera, cisza jest czasem najlepszym komentarzem.
Aldona jest silna. Wewnątrz i na zewnątrz. Zresztą musi. To nie jest praca dla słabeuszy. Każde odejście przeżywa. Pamięta każdego pacjenta i jego rodzinę. Historię choroby, dawki leków i salę, w której leżał.
Każdą śmierć odreagowuje w kuchni. Świetnie gotuje. Gdy dzieci i mąż wstają rano, a na stole stoi bogate śniadanie, w piekarniku piecze się ciasto, a na kuchence grzeje się gar zupy i patelnia z jakimś mięsem, to już wiedzą, że znów ktoś zmarł, a Aldona nie mogła spać.
To szalenie wyczerpująca praca. Musi być pielęgniarką, psychologiem i nierzadko księdzem w jednym. Rodziny boją się śmierci, potrzebują rozmowy, czasem ostrego słowa, by stanąć do pionu. Niekiedy po prostu wysłuchania albo przytulenia.
Tuliła dyrektorów, adwokatów, robotników, lekarzy, nauczycieli, policjantów czy księży. Jak matka, która pomaga przejść ich bliskim na drugą stronę. Czasem bardziej pomaga żywym niż zmarłym. (…)
*całość tekstu dostępna w tomiku opowiadań „Portrety” – premiera już w grudniu 2019!