Trafiłam na wpis na Facebooku, jak to matki mają prze*ebane, bo za wszystko są rozliczane. W skrócie – ojcowie wystawiani na glorię i chwałę, jak tylko zmienią dziecku pieluchę lub pobawią się z nim na placu zabaw, a matki obrywają za wszystko – za niewyprasowaną bluzkę, za potargane włosy, za buzię wysmarowaną kakao.
Czytam i nie wierzę. Bo stoi tam, że nasza potrzeba kontroli ojców, wydzwanianie do nich, czy zjadło, czy pamiętał o myciu zębów, czy nie zapomniał o balecie po południu, a co lepiej – w ogóle odebrać dziecko ze szkoły czy przedszkola, wynika z tego, jak inni nas oceniają.
Bo zawsze jest winna matka. Matka jest winna, że dziecko nie zjadło, nie spało, nie ubrało się stosownie do okazji, że jest rozwrzeszczane albo płaczliwe, to też jej wina, bo źle odczytuje potrzeby albo za bardzo się z nim cacka. I to wszystko w atmosferze: „Co ludzie powiedzą”. Ja pie*dolę. Serio? Serio dajemy się uwikłać w takie schematy, w takie ramy, by dla innych było dobrze i poprawnie? Serio budowanie pewności siebie jako matki będziemy opierać na opiniach innych? Znam matki, które namiętnie wrzucają zdjęcia swoich dzieci w sieć: oj jak pięknie zjadły śniadanko, jak cudownie się razem bawiliśmy, gdzie to nie byliśmy. Tyle, że poza siecią smród czuć z kilometra. Ja zawsze mówię – im więcej kogoś na zewnątrz, im więcej ktoś się chwali swoim cudownym życiem, tym większy syf w środku. Niestety ta dewiza sprawdza się i to dość często.
Czekamy aż ktoś nam napisze, jaką cudowną matką jesteś, jak ty znajdujesz czas na to wszystko, jak inni ciebie podziwiają i zazdroszczą, bo też dążą do takiego ideału, ale im się nie udaje. I kolejny lajk, to kolejny plusik na liście: „Jak zostać dobra matką”. Tyle, że bez tego fejsbukowo-instagramowego anturażu wiele kobiet w życiu nie poczułoby się dobrze w swojej roli, bo na co dzień są strzępkiem nerwów. Dbają tylko o to, by się nie wydało, z iloma rzeczami się nie wyrabia, co zawala, z czym sobie nie radzi.
Dlatego, kiedy słyszę, że to nie kobiety powinny sobie odpuścić, ale inni powinni odpuścić nam, bo to inni są winni, że tak się czujemy, to ku*wica mnie strzela. No halo! Zaraz zaraz, a niby czemu tak? Co nas obchodzą inni i jaką my mamy władzę, żeby im narzucać, co mają mówić, pisać, robić? Niedoczekanie nasze, żeby inni przestali od nas wymagać, oczekiwać. Zawsze tak było, jest i na bank będzie. Jedyne, na co mamy wpływ, to na siebie. Tylko nas samych możemy zmienić, wyzbyć się kompleksów napędzanych przez innych, olać to, co mówią, co o nas myślą. Bo jakie to ma naprawdę znaczenie? Co z tego, że twoje dziecko pójdzie do szkoły w wygniecionej koszulce, której nie zdążyłaś wyprasować? Bo ci się nie chciało, bo nie lubisz, bo od dawna pozwalasz dzieciom zakładać to, na co mają ochotę i oni biorą odpowiedzialność za to, jak wyglądają?
Na litość boską, kobiety! Obudźcie się w końcu. Wbijcie sobie do głowy, że nic nie musicie, że nie żyjemy po to, by spełniać widzimisię innych, zwłaszcza wizję sfrustrowanych swoim życiem kobiet, które narzuciły sobie ciężar zadowolenia wszystkich od męża, przez matkę, teściową aż po panią w warzywniku. Same sobie to robimy. Same samiuteńkie. Chcemy być świętymi matkami od wszystkiego. A tak się do cholerny jasnej (gorsze przekleństwo wykreśliłam) nie da. I nie chcę słuchać bredni, że to wszyscy wokół są winni za to, jak się czujemy, że to inni wywierają na nas presję. Same to sobie robimy, bo na to im pozwalamy.
Odpuśćmy przede wszystkim sobie. Nazwijmy rzeczy po imieniu. Mamy prawo być wku*wione, zmęczone, może się nam nie chcieć, mamy pełne prawo mieć w dupie, co inni powiedzą, bo tylko my wiemy, jak jest naprawdę. Przestańmy koloryzować nasz świat i udawać, że jesteśmy idealne, że nam się wszystko chce, ze wszystkim sobie radzimy, jesteśmy piękne, silne i odważne. Jasne, jesteśmy, ale nie zawsze i nie wszędzie i nie dla wszystkich! Nie budujmy domku z kart, który jedna krytyczna opinia, zdmuchnie z powierzchni ziemi. Bądźmy w końcu sobą, a nie odgrywajmy ról, które narzuca nam kraj, społeczeństwo, rodzice czy sąsiadka.
Kiedyś ktoś mądry mi powiedział, że jak przestaniemy oceniać innych, sami przestaniemy czuć się oceniani. Chwała mu za te słowa. Ja bym dodała: jak odpuścisz sobie, odpuścisz też innym. Zmiana wychodzi od nas. Jak przestaniesz się zarzynać, udowodniać innym, że jesteś dojną krową, pod którą każdy może się podczepić, jak pomyślisz: „I ch*j mnie obchodzi, co inni pomyślą”, ze zrozumieniem pokiwasz głową, widząc matkę siedzącą na ławce, podczas gdy jej syn drze się wniebogłosy, że chce gofra. Uśmiechniesz się widząc znajome na drinku, podczas gdy ich mężowie zajmują się dziećmi. Odpuścisz ojcu swojego dziecka i nie zrobisz karczemnej awantury, że nie dobrał odpowiednio rajstopek do sukienki i zabrał dziecko na pizzę. Bądźmy ludźmi najpierw dla siebie, wrzućmy na luz, wyjmijmy kołki z d*py i cieszmy się tym, co mamy, z tego, kim jesteśmy. A całą reszta – jak to mówi moja znajoma i ma rację – to Madagaskar.