„Masz, co chciałaś. No masz przecież – rozwód, opiekę nad dziećmi. O co ci właściwie chodzi? Czepiasz się, jak zwykle. Zawsze byłaś czepliwa, a odkąd się rozstaliśmy jesteś nie do wytrzymania. Co znowu? Przecież ja też muszę odpocząć, jakoś sobie ułożyć życie. Ja teraz właśnie będę żył. Teraz mam wreszcie czas na swoje pasje, bo przy tobie to nie mogłem nic. Tylko praca – dom, praca – dom. Odzyskałem wolność. To teraz z niej korzystam. Przecież sama chciałaś tego rozwodu, o co ci do cholery chodzi?!”
Fakt, sama tego chciałam. Fakt, tak jest dużo lepiej. Bez awantur, krzyków, wyrzutów, ciągłej niepewności co do tego, co się wydarzy – za pięć minut, za dwa dni, za tydzień, za pięć lat. Bez mojego strachu, iluzji, życia w zawieszeniu. I dzieci spokojniejsze. I życie lepsze, choć mam dużo mniej niż miałam, choć czasem trudno jeszcze związać koniec z końcem. Ale jest nadzieja, jest radość, jest spokój. To, co bezcenne. To, czego nie kupisz za żadne pieniądze.
Umówiliśmy się, że dzieci będziesz brał co drugi weekend, licząc od piątku wieczorem. Odkąd pół roku temu sąd ogłosił rozwód, spędziły u ciebie może cztery soboty i niedziele. Na początku bardzo się starałeś. Walczyłeś o ten czas z dziećmi. Mówiłeś jaki jest dla ciebie ważny, jak ci na nim zależy. Że go nie oddasz, bo jesteś tatą. Że nie chcesz rozbitej rodziny, zrobisz wszystko, by było „normalnie”.
Potem mówiłeś już mniej. Rzadziej dzwoniłeś do syna. Właściwie wcale. Dzieci zaczęły być smutne. „Tata o nas zapomniał?” – pytała starsza córka. Kłamałam, że nie, że masz tyle pracy, że jesteś zmęczony. Dzwoniłam, nie odbierałeś, wysyłałam SMS-y, nie odpisywałeś. Kiedy potrzebowałam twojej pomocy, mówiłeś, żebym poprosiła o nią rodziców. Bo przecież mam to, co chciałam. Powinnam sobie radzić, przecież ustaliliśmy, że w tygodniu dzieci są u mnie.
Potem zjawiałeś się niespodziewanie, z prezentami. Jasne, że drogimi. Zabierałeś dzieci do wesołego miasteczka, na zakupy, do parku linowego. Wszystko to, czego nie robiłeś całe nasze wspólne życie. Ojciec roku. Podobno to bardzo powszechne. Tak mi mówią znajome. Ojcowie zostają najlepszymi ojcami po rozwodzie. Cieszyłam się z tego. I cieszyłam się tymi wyrwanymi od losu momentami, gdy wreszcie miałam moment dla siebie. Zmęczona siadałam w fotelu z kubkiem herbaty. Najpierw tylko zasypiałam spokojnym, błogim snem. Potem zaczęłam planować. A może kino? A może rower? Może jakaś wycieczka za miasto, spotkanie z przyjaciółkami?
Szybko okazało się, że planować nie mogę. Zdenerwowany, odwoziłeś dzieci w środku dnia, bo: zachorowały, pokłóciły się, były niegrzeczne, nie chciały cię słuchać… Źle je wychowałam.
A potem nagle nastąpił moment, w którym zacząłeś maksymalnie żyć swoim własnym życiem. Zrobiłeś sobie tatuaż. Symbol twojego „odrodzenia” – tak mi powiedziałeś. Dzwoniłeś w sobotę i mówiłeś „dziś nie mogę, biegam w maratonie”. OK – myślałam, może chce się zrelaksować, zadbać o formę. Pracuje w tygodniu, jest weekend. Ma prawo odpocząć. Ale w niedzielę byłeś znów zbyt zmęczony sobotnim biegiem, by zabrać do siebie dzieci. „Dziś nie dam rady, bolą mnie plecy” – czytałam na ekranie telefonu.
Potem zrobiłeś się naprawdę nieuchwytny. Wtedy, kiedy dzieci były chore, kiedy ja miałam grypę, kiedy trzeba było je zawieźć do lekarza, albo na zajęcia. Odcinałeś się. Nie odbierałeś telefonów. A kiedy doszło między nami do poważnej rozmowy, wyjaśniłeś mi, że teraz jest twój czas, że teraz będziesz żył, uprawiał sporty, biegał maratony, że kupisz sobie motor, że dziś masz imprezę, więc do widzenia, cześć.
Dziwiłam się. Ty nigdy nie biegałeś w maratonie. Ani nie jeździłeś nocą na rolkach. Ani na motorze. Przynajmniej nie ze mną, nie z nami. My znaliśmy inną twoją twarz. Twoi znajomi zapewne uznają cię za duszę towarzystwa.
Na Facebooku widziałam twoje zdjęcia z różnych weekendowych imprez. Masz mnóstwo nowych kolegów, koleżanek, wspaniałe życie. To chyba dobrze. Nie jestem zazdrosna. Szkoda mi tylko dzieci. Kiedy jestem zmęczona, zaciskam zęby. Czasem mówię im, że już nie daje rady, że potrzebuję odpoczynku. Są coraz starsze, coraz bardziej rozumieją. Coraz mniej szukają cię obok siebie. Coraz bardziej przywykły do tego, że masz nowe życie. I że one niekoniecznie są jego częścią.