„Sama jesteś sobie winna”. Ile razy słyszałaś to zdanie? Co poczułaś, kiedy je usłyszałaś? Chyba cię nie uskrzydliło, prawda? Trudno mi jest wyobrazić sobie, jaka motywacja stoi za takimi słowami, ale na pewno nie są to żadne pozytywne uczucia. Bo co pozytywnego może być w powiedzeniu komuś, kto jest już wystarczająco zdołowany, że jest beznadziejny, bo coś doszczętnie zawalił? Tu chyba chodzi tylko o to, by „dokopać” jeszcze bardziej.
Pomagać i motywować trzeba umieć. Jeśli nie potrafisz, nie próbuj – to proste. Lepiej czasem przemilczeć niż powiedzieć to, co ma się na końcu języka. Bo można zrobić jeszcze większą krzywdę. A jednak takich „pomocników” z bożej łaski nie brakuje. Nawet wśród najbliższych. I nagle okazuje się, że przyjaciel, dobra ciocia czy nawet własna matka wbija ci szpilę w najmniej niespodziewanym momencie – wtedy, kiedy oczekujesz wsparcia, powiedzenia „no trudno, stało się, ale dasz radę”.
Moja znajoma właśnie się rozwiodła. Długo trwało, zanim dojrzała do tej decyzji. Dobrej decyzji, żeby było jasne. To nie był ani szczęśliwy związek ani odpowiedni facet. Typ przemocowca, w dodatku narcyz. Małżeństwem zostali bardzo szybko, przy pełnej aprobacie jej rodziny i zachwytach jego przyszłej teściowej. Gdy po ślubie pojawiły się pierwsze siniaki, moja znajoma wycofała się, zamiast głośno krzyczeć, że dzieje się jej krzywda. Bo od dziecka wpojono jej, że jeśli podejmie decyzję i coś pójdzie nie tak, nie ma prawa (tak, dosłownie „nie ma prawa”) narzekać, cierpieć, płakać z tego powodu. Ma zacisnąć zęby i znosić upokorzenie. A najlepiej żyć dalej w tej szklanej bajce. Więc ona żyła nie wiedząc co właściwie zrobić. Bo z jednej strony było poczucie, że dzieje się wielka niesprawiedliwość, że tak z nią postępować nie wolno. Ale z drugiej pojawiała się zaraz myśl, że to przecież jej wina to, co się stało, że może mieć pretensję tylko do siebie, bo się w nim zakochała.
Jak tu jednak iść po pomoc, gdy od własnej matki słyszy się słowa: „Sama się w to wpakowałaś, to sama się z tego wyplącz, masz to, na co zasłużyłaś”. I jeszcze, to najgorsze „Nikt cię do ślubu nie zmuszał, taka byłaś zakochana, a teraz co?”.
Taka BYŁA zakochana. Bardzo. Nie widziała jego złych cech, nie podejrzewała, że tak się może skończyć jej bajka i marzenie o szczęśliwej miłości. Może zachowała się naiwnie, nieostrożnie. Popełniła błąd, jest tego świadoma, żałuje, cierpi. Jak bardzo trzeba być okrutnym, żeby w takim momencie życia dodatkowo piętnować, udowadniać winę? Przyznawać sobie prawo do ocenienia?
Tak to już bywa, że ten, kto okazuje słabość częściej wzbudza w nas agresję niż chęć pomocy. Szczególnie jeśli jest kobietą. Tak jest i z ofiarami gwałtów, którym współczujemy, ale nie w nadmiarze, bo przecież „mogłaś tam nie iść”, „mogłaś się tak nie ubierać”, „mogłaś nie być taka naiwna”. Nieważne w takich chwilach staje się to, co najważniejsze – ogromna krzywda, która się wydarzyła. Zamiast nieść pomoc, piętnujemy, powodując u ofiary wyrzuty simienia i poczucie, że to ona jest główną winną całej sytuacji.