Świat dopiero się o nich dowiaduje. „Pocieszycielki”, czyli seksualne niewolnice, które Japończycy przywozili dla swoich żołnierzy z Korei do specjalnych ośrodków, chcą by zwrócono im godność. O ich niewyobrażalnym cierpieniu mówi również powieść „Biała Chryzantema” , w której Mary Lynn Bracht opowiada historię dwóch sióstr, kobiet, których miłość jest na tyle silna, by pomóc im przetrwać okrucieństwa wojny.
Anna Frydrychewicz: Jakie jest znaczenie tego symbolu – białej chryzantemy – dla Koreańczyków? Tytuł Twojej książki jest wymowny, prawda?
Mary Lynn Bracht:W kulturze koreańskiej, białe chryzantemy są kwiatami żałoby, oznaczają śmierć. Podczas pogrzebów ozdabia się nimi fotografie zmarłych. To symbol naprawdę ściśle związany z grobami i ze śmiercią. Wybrałam ten tytuł, bo obie – i Hana i Emi – bardzo wiele wycierpiały w ciągu swojego życia. Żałobne kwiaty najlepiej oddają ten cały ból, którego zaznały, te wszystkie straty, które poniosły – zarówno podczas Pierwszej Wojny Światowej jak i Wojny Koreańskiej (wojna tocząca się w latach 1950–1953 na terytorium Półwyspu Koreańskiego między komunistycznymi siłami KRLD (północnokoreańskimi) i wspierającymi je wojskami ChRL, a siłami ONZ wspierającymi wojska Republiki Korei – przyp. red.).
W jaki sposób to cierpienie Koreanek, mam na myśli ich rolę jako “pocieszycielek”, wciąż wpływa na ich życie, a może nawet na życie współczesnych kobiet?
W Korei Południowej żyje już tylko trzydzieści „pocieszycielek”. Wiele ugrupowań kobiecych wspiera je i ich sytuację, pomagając uzyskać odszkodowania za zbrodnie, które na nich popełniono na nich w czasie II wojny światowej. Młodsze pokolenie południowokoreańskich kobiet, studentki uniwersytetów, naukowcy i ogół ludności cywilnej zaczęło wreszcie uznawać „kobiety-pocieszycielki” za symbol walki o prawa człowieka i walki ze zbrodniami wojennymi. Wielu dołączyło do „pocieszycielek”, wspierających inne kobiety, które podczas wojny padły ofiarami na tle przemocy seksualnej. Jedna z „pocieszycielek” założyła fundację Nabi (Motyl), aby zebrać pieniądze na cele charytatywne w Demokratycznej Republice Konga, tym samym wesprzeć organizację zwaną Domem Wysłuchania, która pomogła ponad 6000 kobiet – ofiar wojny.
Czytałem gdzieś, że twoja książka była inspirowana po części historią twojej rodziny. Czy był to główny impuls do napisania „Białej Chryzantemy?”
Moja matka urodziła się w Korei Południowej w roku, w którym skończyła się Wojna Koreańska. Dorastała w tym kraju, kiedy powstawał z gruzów po Drugiej Wojnie Światowej i po wojnie domowej, dlatego też mogła podzielić się ze mną wieloma historiami ze swojego dzieciństwa. Wychowywała mnie, uświadamiając mi te dysproporcje gospodarcze między obiema Koreami oraz wpływ ubóstwa na życie ludności. Wiedziałam od dziecka, że te najbardziej negatywne skutki najczęściej spadają na kobiety i dziewczęta. Niesprawiedliwy, dyskryminujący podział ze względu na płeć, dawał im od początku mniejsze szanse na dobry start w życiu.
Gdy dowiedziałem się o „pocieszycielkach”, o ich bezsilności wobec władzy obcego okupanta, o okowach patriarchatu, w których tkwiły, współczułam im w tej trudnej sytuacji. Cierpiały, więc należało im się zadośćuczynienie za zbrodnie popełnione na nich tylko dlatego, że uznawano je za obywateli drugiej kategorii. Kiedy minęło ponad dziesięć lat od momentu, w którym po raz pierwszy poznałam historię „pocieszycielek” i wciąż nie zrobiono nic, by jakoś „naprawić” historię, postanowiłam napisać „Białą Chryzantemę” w nadziei, że pewnego dnia świat zachodni dowie się, co te kobiety przeżyły i o co walczyły w ostatnich latach ich życia.
Jak przygotowałaś się do napisania tej książki? To musiał być długi proces.
Spędziłam prawie sześć miesięcy, przeprowadzając wstępne badania nad sytuacją kobiet w Korei – wtedy i obecnie. W ramach tych badań przeczytałam wszystko, co tylko mogłam o wschodnioazjatyckim udziale w II wojnie światowej, no i rzecz jasna o wojnie koreańskiej. Historia i kultura Azji Wschodniej jest głęboka i fascynująca, zachłysnęłam się nią poznając korzenie i miejsce urodzenia mojej matki. Odkryłam też nowe, interesujące dla mnie tematy, jak masakra w Czedżu, czy Powstanie 4 kwietnia.
Zajęło mi trochę czasu, żeby następnie odsunąć nieco te wszystkie fakty w mojej podświadomości, zanim nie stworzę opowieści o mojej bohaterce. Nie chciałam stworzyć książki historycznej, moim celem było opowiedzenie historii o dziewczynie porwanej podczas wojny, o kobiecie, która nigdy nie należała do siebie samej. Po roku wstępny szkic był gotowy. Półtora roku później, dzięki mojemu niesamowitemu agentowi Rowanowi Lawtonowi, książka była zredagowana i gotowa do prezentacji na Londyńskich Targach Książki w 2016 roku.
„Pocieszycielki” siłę, aby przeżyć tę niewiarygodnie bolesną sytuację, czerpały z ich relacji z innymi kobietami.
Tak, związek Hany z innymi kobietami zdecydowanie pomógł jej przetrwać. Wiele pocieszycielek, które przeżyły wojnę, opowiedziało w jaki sposób udało im się zachować siebie, skąd czerpały moc, by się nie poddać. Niektóre wracały myślami do domu, to pozwalało im przetrwać najtrudniejsze momenty, inne zawierały przyjaźnie z innymi ofiarami handlu ludźmi. Dla Hany sposobem na odnalezienie w sobie siły, była miłość i relacja z jej siostrą Emi. No i oczywiście marzenie o powrocie do domu, na wyspę „kobiet – nurków” , haenyeo.
Czy ta emocjonalnie wstrząsająca i trudna historia stanowi dziś element powszechenj świadomości w Korei i Japonii? Czy naucza się o tym w szkołach, na uniwersytetach?
Większość Koreańczyków z Korei Południowej i chińskich studentów dowiaduje się o „kobietach pocieszycielkach”, o wszystkich okrucieństwach popełnionych przez Japonię podczas wojny chińsko-japońskiej i II wojny światowej, dopiero na uniwersytecie. Ale niedotyczy to studentów japońskich. Ich podręczniki pomijają wiele szczegółów z obu wojen. Oczywiście, skutkuje to brakiem zrozumienia czasami wrogich, relacji między Japonią i innymi narodami wschodnioazjatyckimi. Łatwo byłoby uniknąć tej wrogości i niechęci poprzez odpowiednią edukację. Wiedza pomogłaby zaprowadzić wzajemne zrozumienie i szerzyć tolerancję, a to one ostatecznie przynoszą przebaczenie i pokój. Niedomówienia i ignorancja mogą natomiast prowadzić do nietolerancji, gniewu, przemocy, a nawet do wojny.
Mary Lynn Bracht skończyła studia magisterskie na kierunku Creative Writing, na University of London. Jest Amerykanką o koreańskich korzeniach, mieszka w Londynie, a dorastała w dużej imigranckiej społeczności kobiet, kobiet które wychowały się w powojennej Korei Południowej. W 2002 roku Bracht odwiedziła rodzinną wioskę swej matki i właśnie podczas tej podróży po raz pierwszy usłyszała o „pocieszycielkach”. „Biała chryzantema” to jej debiutancka powieść.