Mam znajomą, nazwijmy ją K., która zawsze pakuje się w hmm, delikatnie mówiąc, po*ebane związki. No kurde nijak nie wyciąga wniosków. Był już gość kleptoman, facet, który twierdził, że jest trzeźwym alkoholikiem, ale tej trzeźwości jakoś widać po nim nie było. Był jeszcze hipochondryk. I oczywiście maniak seksu, który zdradzał ją na prawo i lewo. Eh. Szkoda gadać. A to fajna laska, mądra, ładna, dowcipna, tylko ci faceci.
Ale jakiś czas temu coś się zmieniło. Zadzwoniła tajemniczym głosem oznajmiając, że to jest to. Że w końcu jest normalny facet. Skąd wie, że normalny? Bo sprawdziła. Nauczona doświadczeniem potrafiła już wyczuć kłopoty (no, czasami). Pracował w jakimś korpo, był dyrektorem w garniturze, ale podobno mega dowcipnym i popołudniami wyskakującym z marynarki i spodni w kant – jeżdżący na rowerze, lubiący dobre kino i niezłe wino. Hm. Może faktycznie. Po rozwodzie, jedno dziecko, o byłej żonie nie mówił źle, wręcz przeciwnie ciepło i bez zaciętej zawiści. Może trochę drętwy w towarzystwie, mało otwarty, ale w końcu to nie ja miałam z nim spędzać czas i ewentualnie planować jakieś wspólne życie.
O tak, K. jest mistrzynią planowania. Zastanawiała się, kiedy razem zamieszkają, jak będzie wyglądać ich codzienność – razem. Ale do tego razem jemu zupełnie się nie spieszyło. Znajdywał zawsze jakąś wymówkę – jego mieszkanie za małe, z jej zbyt długo dojeżdżałby każdego dnia do pracy. Trzeba by było jakiś kompromis wypracować, jednak dość trudno było go znaleźć. Ale ona zakochana, że on mądry, uroczy, że jest dla niej inspiracją, przy nim czuje się wyjątkowo. I tak rok. Rok bez konkretnych deklaracji, takie życie od spotkania do spotkania, od weekendu do kolejnego. On trochę jakby wycofany, ona lekko przerażona tym faktem. Namówiła go na jedno – kupno psa. Zawsze chciał mieć, nigdy nie wiedział jakiego, więc w końcu rasową psinę wybrali wspólnie, a on szczęśliwy zabrał ją do domu. Samą, bez znajomej. K. dalej osobno.
Nie wytrzymała – dzwoni: „Ja pie*dole, stara, jak nisko trzeba upaść, żeby być zazdrosną o psa?”. Nie bardzo wiedziałam, o co chodzi. Więc szybko mi streściła. Że choć półtora roku związku za nimi, to ona jest w czarnej dupie. Stoi w miejscu, nic się nie dzieje, nie wie, do czego to prowadzi.
– No dobra, ale o co chodzi z tym psem?
– Elza.
– Tak się nazywa?
– Tak.
Elza to oczko w głowie faceta. Zwariował na jej punkcie.
– Wiesz, to jest takie urocze, że on ją tak bardzo kocha – słyszę. Oho, zaczyna się. Elza mieszka częściej u K., bo ona ma blisko park, łatwiej jej wyjść z nią na spacer.
– Jak to u ciebie?
– No wiesz, on nie ma czasu, praca, później rowery, więc ona jest u mnie w tygodniu. Poza tym cieszę się, że mogę się nią zajmować, bo to tak jakbym na co dzień była bliżej niego.
Hę? No tak Elza, to przedłużenie ich związku, jedyna namacalna rzecz, która tak naprawdę ich łączy, która sprawia, że się w ogóle spotykają i mają pretekst do rozmów. Gdy K. chce, żeby do niej zadzwonił, pisze do niego: „Opowiem ci, co dzisiaj zrobiła Elza”. I dzwoni. Gdy wysyła jej zdjęcie, on pisze: „Miłość mojego życia” – pies, nie K.. Zachwyca się nóżkami, pupą Elzy. – On tak o niej pięknie mówi, jakby o mnie trochę. Bo o mnie to ona tak nigdy…
Sikam. Płaczę ze śmiechu. Jak to pies. Co za absurd. – Ale jaki on dla niej potrafi być taki dobry i czuły, to znaczy, że jest wrażliwy i potrafiący mocno kochać – ona ciągnie, ale obie już rżymy.
– A kiedy mówi o jej pięknych oczkach, to tak jakby dotykał moich powiek – mówi.
– Pewnie byłby cudownym ojcem, skoro tak o nią dba – dodaję.
Buc, w garniturze, z psem, którego oddaje swojej dziewczynie, bo nie ma dla niego czasu. Ale przecież to miłość jego życia – ten pies. Cudownie jest się zachwycać psiakiem, kiedy na spacer wyprowadzać nie musisz, kup po nim sprzątać na trawnikach, prawda? Wszystko w jego – faceta – idealnym świecie, pozostało idealne. A już na pewno on sam w swoich oczach. Praca, hobby, pies – miłość życia i kobieta, którą trzyma wystarczająco na dystans, żeby nie burzyła mu jego spokoju. Jej nie powie, że pięknie wygląda. Raczej czepia się jej włosów, nowej sukienki i jeszcze zarzuca K., że jest zaborcza, bo zbyt często chce się z nim spotykać… Dobrze, że jest pies…
– Ku*wa jestem zazdrosna o psa… Czujesz? No na szczęście nie czuję i nigdy czuć nie musiałam. Ale w takim związku, gdzie facet dba najbardziej o czubek własnego nosa, a na czułości stać go tylko w stosunku swojego psa, którym – to ważne – nie zajmuje się na co dzień, to co pozostaje? Pytanie retoryczne rzucone w powietrze… jak piłka dla psa.