Korzystanie z publicznych toalet to swego rodzaju loteria. Po pierwsze, nigdy nie wiesz, jaki widok zastaniesz po wejściu do kabiny. Po drugie, nigdy nie wiesz, czy nie nabawisz się jakiejś choroby. Nie żebym krytykowała pracę osób sprzątających, bo naprawdę szczerze je podziwiać i uważam, że należałoby je ozłocić za to, co robią. Ale prawda jest taka, że publiczne toalety do prawdziwe siedlisko zarazków. Czasem po prostu nie idzie wytrzymać i trzeba skorzystać z łazienki w centrum handlowym lub na stacji benzynowej. Większość z nas robi to niechętnie. Ja też. Zawsze więc starałam się stosować podstawowe zasady higieny. A więc – nie dotykałam niczego, czego dotknąć nie musiałam, nie siadałam na desce sedesowej, nie kładłam torebki na podłodze i zawsze, ale to zawsze myłam dokładnie ręce po skorzystaniu z toalety. Jeśli były pod ręką ręczniki papierowe, korzystałam z nich, jeśli je, używałam suszarki do rąk.
Wiadomo – żeby było bardziej ekologicznie, w wielu miejscach w ogóle zlikwidowano podajniki papieru. Nigdy nie byłam zwolenniczką suszarek, ponieważ ich użycie często zabiera sporo czasu, trzeba swoje odstać w kolejce, a i tak dłonie nie są później zupełnie suche i trzeba je wycierać w ubranie. Czasem jednak korzystałam. I moje dzieci też. Teraz wiem, że nie zrobię tego nigdy więcej. Wszystko za sprawą zdjęcia, które zobaczyłam. Wykonała je Nichole Ward, studentka z Kalifornii. Kobieta, w ramach zajęć z mikrobiologii musiała przeprowadzić pewien eksperyment. Wykładowca kazał swoim uczniom umieścić otwartą szalkę Petriego (taki szklany „pojemniczek” do hodowania zarazków) na 3 minuty i przez kilka kolejnych dni obserwować, co się będzie działo.
Nichole postanowiła swoją szalkę Petriego umieścić przy otworze, z którego dmucha powietrze z suszarki do rąk. Gdy po trzech dniach chciała ocenić swój eksperyment, dosłownie zamarła. Kobieta zamieściła zdjęcie na Facebooku z dokładnym opisem całej historii. Szczerze mówiąc, mnie zwaliło z nóg. Każdy powinien to zobaczyć…