Go to content

Wojciech Eichelberger: „Patchwork to trudny egzamin z dojrzałości i z życia”

Fot. iStock/AleksandarNakic

Statystyki są jednoznaczne – z roku na rok wzrasta liczba rozwodów. Rozstają się także ludzie, którzy żyją w związkach nieformalnych. Oznacza to, że rodzin patchworkowych będzie coraz więcej. To trudny egzamin z życia, do którego trzeba dobrze się przygotować, żeby nie zakończył się kolejnym dramatem. Układanie relacji w nowej, skomplikowanej rodzinie,  gdzie poza dorosłymi są także dzieci wymaga wiele pracy. Nic dziwnego, że coraz to nowe problemy powodują, że ludzie stają się zagubieni. Jaka jest recepta na szczęście w rodzinie patchworkowej wyjaśnia Wojciech Eichelberger – psycholog i psychoterapeuta, współautor książki „Patchworkowe rodziny. Jak w nich żyć?”. 

Ewelina Celejewska: Mam wrażenie, patrząc choćby na koleżanki, że rozwódka z dzieckiem woli związać się z mężczyzną, który ma taki sam bagaż doświadczeń, niż z bezdzietnym kawalerem, a co za tym idzie – facetem bez zobowiązań. Słusznie?

Wojciech Eichelberger: Oczywiście, że tak. Rozwiedziona kobieta z dziećmi najczęściej szuka mężczyzny doświadczonego w obsłudze dzieci, świadomego obowiązków, jakie wiążą się z opieką nad nimi i odpowiednim wychowaniem. Poza tym wśród rozwodników z dziećmi łatwiej jest jej znaleźć partnera, który będzie chciał wziąć na siebie wszystkie wyzwania, wynikające z bycia w patchworkowej rodzinie.

Ale czy on szuka takiej kobiety? Przecież po rozwodzie najczęściej dzieci zostają z matką, więc można zacząć życie od nowa u boku młodej, bezdzietnej kobiety.

To, że dzieci zostają z matką, wcale nie oznacza, że on ma wszystko z głowy. Jeśli jest to dojrzały mężczyzna – a to przecież dla kobiety jest to istotne kryterium wyboru partnera – to będzie nadal conajmniej dyspozycyjny wobec swoich dzieci z poprzedniego związku, a i one będą uczestniczyły w jego życiu. Odpowiedzialnemu mężczyźnie także po rozwodzie nie będzie też obojętny los matki jego dzieci – jej sytuacja finansowa czy społeczna. Więc nie pozwoli, żeby żyła ona poniżej przyzwoitego standardu. Z tym wszystkim jego nowa partnerka musi się liczyć.

Ale też nie zawsze. Czasem mężczyźni z łatwością zapominają o dzieciach z poprzednich związków. To chyba też powinien być dla kobiety jasny sygnał, że facet, z którym się spotyka jest nieodpowiedzialny.

Bo jeśli zostawił swoje pierworodne dzieci, to równie dobrze zostawić może te z następnego związku. A dużo jest takich. Wystarczy spojrzeć na liczbę dłużników alimentacyjnych. Sądzę jednak, że większość rozwiedzionych mężczyzn chce wypełniać rodzicielskie obowiązki wobec wszystkich swoich dzieci.

Pana zdaniem ludzie są świadomi na co się piszą, decydując się na rodzinę patchworkową?

Mało kto jest świadomy. Na ogół decyzja o porzuceniu swojej pierwszej rodziny, czyli tej, którą założyliśmy jako dorośli ludzie, wiąże się z gwałtownym zakochaniem którejś ze stron – rzadziej wynikiem stopniowej korozji związku. Romans i zdrada rozpalają  wielkie emocje i związek szybko się rozpada. Często zupełnie niepotrzebnie. W wielu wypadkach przeczekanie kryzysu a jeszcze lepiej wspólna praca nad reformą związku mogłyby go uratować. Niestety rzadko się ludziom chce to robić, więc rozstają się i idą w patchwork. Wydaje im się, że miłosna fascynacja wszystko zniesie i pokona. Lecz wkrótce zderzają się ze ścianą trudności i problemów, bo patchworkowa rodzina jest bardzo skomplikowanym systemem i ogromnym wyzwaniem.

Czasem decydujemy się na patchwork z rozsądku. Bo najzwyczajniej w świecie będzie nam lżej w życiu, nie będziemy samotni.

Miłość chyba częściej niż wyrachowanie pomoże pokonywać trudności. Ale motywacja typu:„lepiej żyć w patchworku niż samotnie” też może mieć pewną wytrzymałość. Choć łatwiej wtedy się poddać, gdy przyjdzie poważny kryzys.

Czyli miłość jest najlepszym spoiwem w przypadku rodzin patchworkowych?

Miłość pozwala przede wszystkim wyjść z tego pierwszego związku, w którym czegoś ważnego brakowało. Bo to nigdy nie jest prosta decyzja. A w utrzymaniu nowego związku pomaga dodatkowo rozmiar straty i cierpienia jaką my sami, nasze dzieci i najbliżsi z pierwszej rodziny ponieśli w związku z naszym odejściem do nowego partnera czy partnerki. Więc bardzo nie chcemy aby to wszystko poszło na marne, bo nasz nowy układ nie wypalił.

A wspólne dziecko też jest dobrym spoiwem dla takiego związku?

Zdecydowanie tak. Jednym z powodów, dla których ludzie decydują się na patchwork, jest wpadka w wyniku romansu. W naszej kulturze i obyczajowości nie ma innych dobrych rozwiązań na taką sytuację. Trzeba wybrać jedną albo drugą rodzinę. Na ogół wybierają nowy związek, nie tylko z powodów emocjonalnych, ale też dlatego, że czują się bardziej zobowiązani do wspierania nowego, małego dziecka i jego matki.

Taka sytuacja dla naszych dzieci z poprzedniego związku musi być niezwykle trudna.

Tak, to prawdziwy dramat dla dzieci urodzonych w spokojnej, tradycyjnej rodzinie. Muszą nagle odnaleźć się w nowej sytuacji, wśród obcych ludzi – macochy, ojczyma, przyrodniego czy przyszywanego rodzeństwa. Najtrudniej przezywają to nastolatkowie – szczególnie w sytuacji, gdy jeden z rozwiedzionych rodziców zostaje sam.

Kobiety w rodzinach patchworkowych czasem mają dylemat, czy decydować się na dziecko z nowym partnerem. Moja znajoma obawiała się, że to jeszcze bardziej skrzywdzi jej dzieci z pierwszego małżeństwa, bo przecież one nie mają na co dzień swojego biologicznego ojca, choć pewnie bardzo by chciały.

Pojawienie się dziecka w nowym związku ojca czy matki bardziej ten związek psychologicznie uzasadnia. Również w oczach pierworodnych dzieci, które widzą wtedy, że nowy związek mamy czy taty nie jest jakimś kaprysem czy zabawą lecz poważnym zobowiązaniem. A jeśli widzą miłość i szacunek w nowym związku ojca czy matki, to jeszcze łatwiej im pogodzić się z tą trudną sytuacją. A nowe dziecko czasami samym swoim pojawieniem się sprzyja się zbudowaniu bardziej harmonijnego i lepiej pozszywanego patchworka.

No właśnie, a czy można pozwalać poprzednim partnerom ingerować w naszą nową rodzinę? Zdarza się, że dzieci są przecież celowo nastawiane negatywnie.

W naszej książce wielokrotnie apelujemy, żeby pod żadnym pozorem nie grać dziećmi. W rodzinach patchworkowych jest to wyjątkowo istotne. Tu wyznajemy zasadę „wszystkie dzieci nasze są” – nieważne z jakiego pochodzą łoża. W tej trudnej dla wszystkich sytuacji dzieci są pod szczególną ochroną i trzeba im zapewnić bezpieczeństwo. Dlatego nie wolno nimi grać przeciwko komukolwiek. Jeśli dorośli mają z czymś problem, powinni rozwiązać go między sobą. To generalna i fundamentalna zasada, którą warto stosować także w rodzinach tradycyjnych. Dzieci mają prawo kochać tak samo każdego z rodziców, a nam nie wolno traktować ich jako naszych sojuszników w konflikcie.

Sytuacja hipotetyczna – kobieta odchodzi z dzieckiem do nowego partnera, który nie podoba się biologicznemu ojcu. Ten decyduje się nastawiać dziecko przeciwko ojczymowi. Co robić?

Takie zachowanie jest niedojrzałe, szkodliwe i niedopuszczalne.

Ale jest nagminne, bo ludzie, a w tej sytuacji były mąż jest przepełniony złością i żalem, więc chce zniszczyć nowy związek. Najłatwiej będzie sprawić, żeby dziecko nie znosiło ojczyma. Oczywiście zasłaniając się dobrem dziecka.

To oznacza, że jest niedojrzałym człowiekiem. Nie poradził sobie z rozpadem rodziny i teraz gra dobrem dziecka przeciwko matce. Ona natomiast powinna wyjaśnić dziecku, o co tata ma żal i dlaczego nastawia dziecko przeciwko jej nowemu partnerowi. Takie taktyki po prostu trzema przed dziećmi demaskować, aby je skuteczniej chronić przed niekontrolowanymi emocjami dorosłych. Nie jest to ani mądre, ani szlachetne. Dlatego wielokrotnie powtarzamy naszej książce, poświęconej rodzinom patchworkowym, by rodzice biologiczni komunikowali się ze sobą i utrzymywali choćby neutralne stosunki. Żeby nie dawali upustu swoim negatywnym emocjom w obecności dzieci.

Każdy, kto jest w rodzinie patchworkowej, mówi, że dzięki niej wiele się nauczył o życiu, relacjach międzyludzkich czy sztuce negocjacji.

Nie bez powodu. Mówi się, że patchwork jest lepszą okazją do psychologicznej edukacji niż studia z psychologii wraz ze stażem z psychoterapii.

To może takie rodziny, gdy już przepracują wszystkie problemy, mają większe szanse na powodzenie?

Mają fantastyczny potencjał, pod warunkiem, że dorośli zechcą się ze sobą dogadywać i nie będą stroili fochów przez kolejne 20 lat.

Pana recepta na szczęśliwe życie w patchworku?

Dojrzałość, elastyczność, cierpliwość, determinacja, pokora, empatia, dobre umiejętności komunikacji, odporność na frustrację, otwarty umysł i serce. Słowem trzeba rozwinąć wszystkie swoje potencjalne cnoty i zasoby żeby to się udało. Nade wszystko pamiętać, że robótka typu patchwork wymaga czasu. Niekiedy musi minąć kilka lat, zanim kurz opadnie i
coś zaczyna być widać. Więc ważne jest by z klasą wychodzić z poprzednich związków . Im mniej ognia dymu i kurzu tym większe szanse na harmonię ma nasza duża, patchworkowa rodzina. Generalnie patchwork to trudny egzamin z dojrzałości i z życia. Więc jeśli los nas wystawił na taką próbę, to trzeba dać z siebie wszystko.

Wojciech Eichelberger / Fot. Łukasz Król

Wojciech Eichelberger / Fot. Łukasz Król

Wojciech Eichelberger – Psychoterapeuta, coach, trener, doradca biznesu. Współtwórca i dyrektor Instytutu Psychoimmunologii (IPSI) w Warszawie. Autor i współautor wielu bestsellerowych książek, m.in. „Życie w micie, Sny, które budzą” (Wojciech Eichelberger, Tomasz Jastrun) oraz „Patchworkowe rodziny. Jak w nich żyć” (Wojciech Eichelberger, Alina Gutek).

.