Go to content

Chcą walczyć o lepsze życie w domu, którego nie mają. W domu samotnej matki

Fot. iStock

Chcemy, żyć lekko, łatwo i przyjemnie. Chcemy czerpać z życia garściami. Ma być ciekawie i niebanalnie. Bezpiecznie i dobrze. Gdy nie jest, odwracamy głowę w drugą stronę. Bo życie powinno przypominać lekką komedię romantyczną. Koniecznie z happy endem – gromadką dzieci, księciem u boku i dużym pięknym domem, najlepiej z ogrodem. A co, gdy życie napisze inny scenariusz? Losy Marty i Agnieszki układały się różnie, ale jedno je połączyło – obie mieszkają w schronisku dla kobiet.

Marta: Myślałam, że mnie kocha. Dzisiaj podejrzewam, że bardziej niż na mnie, zależało mu na uzyskaniu obywatelstwa

Śliczna blondynka z dużymi niebieskimi oczami. Ufna, rozmowna, gdy spotkasz ją na swojej drodze, pomyślisz „fajna dziewczyna”. I ostatnie, co przyjdzie Ci do głowy, to myśl, że za tym uśmiechem kryje się morze wylanych łez. Że jej „fajność” jak dotąd nie przekładała się na równie przyjemne życie. Że liczy głównie na siebie. I mieszka w schronisku dla kobiet, które nie mają gdzie się  podziać.

Przyjechała do Warszawy z małej miejscowości. Szukała tutaj lepszej przyszłości. Duże miasto – tysiące szans i możliwości. Dlaczego miałoby się nie udać? Chciała się wyrwać ze swojego środowiska. W domu młodszy brat, któremu matka poświęcała więcej uwagi i ojciec mający problemy z alkoholem. Już wtedy liczyła głównie na siebie. Wierzyła, że wszystko się odmieni.

Na jednej z dyskotek poznała jego. Przystojny cudzoziemiec, był czarujący i traktował ją wyjątkowo. Zaczęli się spotykać. Marta nie ukrywa, że jej zaimponował. Był spełnieniem jej marzeń. Szybko się oświadczył, nalegał na ślub. Nawet dla niej było to zbyt szybko, nie chciała jednak doszukiwać się złych zamiarów. Wierzyła, że ją kocha, że chce być już tylko z nią. Dziś wspominając tamten czas, Marta podejrzewa, że zależało mu głównie na obywatelstwie. Ślub z Polką był dla niego przepustką do lepszego świata. Wtedy wierzyła, że jest inaczej.

Zamieszkali razem. Szybko zaszła w ciążę. Wtedy odkryła, że jej mąż do świętych nie należy i że potrafi być chorobliwie zazdrosny, ale to na nią przerzuca całą odpowiedzialność za swoje niekontrolowane wybuchy złości. Wystarczyło, że sprzątając łazienkę, przestawiła jego żel pod prysznic, a już usłyszała, że go zdradziła. Że kochanek po zbliżeniu wziął prysznic i  na pewno używał jego kosmetyków, bo stały inaczej. Doszukiwał się zdrad wszędzie. Próbowała mu tłumaczyć, że jest w błędzie, ale żaden argument do niego nie trafiał. Wiedział swoje i już. Z czasem Marta się poddała, potem dowiedziała się, że to on ją zdradził. Podobno nie raz. Mimo wszystko z nim była. Gdy zaszła w drugą ciążę on stwierdził, że wyjeżdża. Dziecka też nie chciał uznać, według niego, na pewno było owocem zdrady. Została sama w wynajętym mieszkaniu. Przed porodem postanowiła wrócić w rodzinne strony. Inaczej nie dałaby rady.  Tam przyszedł na świat ich drugi syn.

Był 8 marca, kiedy niespodziewanie zadzwonił do niej mąż. Ucieszyła się, bo jeszcze wierzyła, że mimo wszystko – pomimo tylu ran, tę rodzinę da się posklejać. Zamiast życzeń z okazji Dnia Kobiet, oświadczył jej, że chce rozwodu. To „prezent”, którego Marta nie zapomni.

Próbowała się pozbierać – dla dzieci. Miała w sobie siłę, by dla nich walczyć. Wróciła do Warszawy i zaczęła raz jeszcze. Pracowała, a po pracy dorabiała, byle wiązać koniec z końcem. Zmęczenie ustępowało miejsca lękowi, o to, z czego zapłaci czynsz za mieszkanie. Musiała mieć siłę. Miała – kosztem siebie. Chciała przetrwać dla siebie i dzieci. Najważniejszy cel? Nie poddać się. Wytrwać. Dać radę.

Nie myślała  wtedy o związkach, ale los postawił na jej drodze mężczyznę, przy którym mogła wreszcie poczuć się jak kobieta. Poznali się w pracy. Szarmancki, dbał o nią i zabiegał o jej względy. Dzieci z poprzedniego związku również zaakceptował. Marta, choć ostrożna, postanowiła spróbować raz jeszcze. Chciała ułożyć sobie życie. Chciała mieć rodzinę. Zamieszkali razem w dużym mieszkaniu, które dzielił wspólnie z matką.

Marta przez chwilę czuła, że wreszcie jest szczęśliwa i bezpieczna. Powiedziała mu o tym. Odkryła przed nim swój czuły punkt. Umiał to wykorzystać. W trakcie awantur słyszała, że ma się wynosić, bo nie jest u siebie. Często kłócił się z matką, dochodziło do przemocy. Policja coraz częściej przyjeżdżała pod ich adres.

On był u siebie. Marta nie. Jeden z policjantów delikatnie zasugerował jej, że jeśli czuje się źle w tym mieszkaniu, to może niech pomyśli o wyprowadzce. Po kolejnej awanturze Marta już nie wytrzymała, spakowała do trzech reklamówek najpotrzebniejsze rzeczy, zabrała dzieci i odeszła. Zatrzymała się u koleżanki nie wiedząc jak będzie wyglądało jej jutro. Ogarnęła ją pustka. Ciężar, który każdego dnia nosiła na swoich barkach zaczął ją przygniatać. W ośrodku pomocy społecznej skierowano ją do jednego ze schronisk dla kobiet.

Paradoksalnie to właśnie tutaj Marta wreszcie mogła odetchnąć. Przede wszystkim jednak przestała się bać, że razem z dziećmi znajdzie się na ulicy, bo ktoś każe jej się wynosić, albo nie będzie stać jej na czynsz. Nie może jednak pozostać tutaj zbyt długo. W schronisku można przebywać maksymalnie sześć miesięcy. Co będzie potem? Nie wiadomo.

Póki co, stara się wykorzystać dany jej czas najlepiej jak potrafi. Po raz pierwszy od dawna czuje, że nie jest sama. Może porozmawiać z pracownikiem ośrodka, może skonsultować swoją sprawę z prawnikiem lub zrzucić z siebie ciężar przeżyć w rozmowie z psychologiem.

W schronisku uczy się żyć na nowo. Podczas zajęć grupowych wspólnie z innymi mieszkankami uczestniczą w zajęciach, które mogą się przydać w życiu. Niektóre z nich budzą w Marcie pamięć o trudnych przeżyciach z przeszłości. Tak jak zajęcia z samoobrony, kiedy stanęła twarzą w twarz z bolesnymi wspomnieniami. Przypomniała sobie wówczas, że musiała bronić się, paznokciami wydzierając swoje bezpieczeństwo. Teraz uczy się asertywnej obrony i wyznaczania granic. Uczy się szacunku do siebie i tego, że ma prawo z czymś się nie zgadzać. Że może powiedzieć STOP.

Powoli zaczyna odbudowywać swoje życie.  Złożyła w urzędzie wniosek o przydział mieszkania. Wie, że na otrzymanie własnego M trzeba czekać bardzo długo. Poczeka. Ma w sobie wiele pokory.

Zapytana o marzenia odpowiada, że chciałaby mieć kiedyś swój własny dom – taki, do którego będzie wracać z radością. Dom tylko jej i dzieci. Bo chłopcy są najważniejszymi mężczyznami w jej życiu. A gdy to marzenie się spełni, urządzi dom najlepiej jak umie. A potem będą mieli psa. Te marzenia dają jej siłę na przyszłość.

Agnieszka: Piłam. Nigdy nie powiem, że ten problem mam już za sobą, ale próbuję zmienić swoje życie – przede wszystkim dla siebie

Swoją opowieść zaczyna od dzieciństwa. Nie było usłane różami. Wychowywała się w niepełnej rodzinie, a najbardziej stała w jej życiu była niepewność. Matka Agnieszki piła. Alkohol w jej domu był niemal zawsze.

Gdy poszła do szkoły, wybierała sobie na przyjaciół osoby, które miały podobną sytuację jak ona, nie czuła się przy nich gorsza. Zdarzało się, że pomieszkiwała u nich, nawet przez 2 – 3 tygodnie. Matka szukała jej, albo nie, zależy czy była trzeźwa. Nauczyciele niekoniecznie interesowali się Agnieszką, jeśli już, to raczej po to, by wyrazić swoją dezaprobatę z powodu jej długiej nieobecności. Gdy była starsza, wspólnie ze swoją paczką chodziła nad rzekę, bądź na niestrzeżony teren budowy, tam spędzali czas, pijąc alkohol. Z kupnem nie było problemu – na  pobliskiej „mecie” znali ich rodziców, sprzedawali więc bez problemu.

Gdy miała 15 lat okradła sąsiada, z którym od kilku dni piła jej matka. Nie, nie zabrała żadnych kosztowności ani wartościowych rzeczy. Wzięła jedzenie, bo tego wówczas potrzebowała najbardziej. Schowała je u siebie w łóżku. Gdy sprawa wyszła na jaw, postawiono ultimatum – albo zamieszka z ojcem, albo trafi do placówki dla niepełnoletnich. Zamieszkała więc z ojcem, ale ich relacja nie należała do najłatwiejszych. Ojciec pilnował, by podciągnęła się w nauce, ale trzymał ją dosyć krótko. To rzeczywistość zupełnie odbiegająca od tej, którą znała dotychczas. Dla młodej dziewczyny, obarczonej potężnym bagażem doświadczeń było to niełatwe doświadczenie,. Znała przecież zupełnie inną codzienność. To również czas, gdy musiała zmierzyć się ze sobą – uczęszczając na zajęcia dla dzieci z rodzin dotkniętych problemem alkoholowym, po raz pierwszy w życiu przeszło jej przez myśl, że ona sama również może mieć problem…

Miała 18 lat, gdy wróciła do tego, co było jej dobrze znane – do matki. Nie mieszkały jednak długo razem, bo po eksmisji, matka poszła do swojego przyjaciela. Agnieszka natomiast zamieszkała ze swoim bratem. On w przeciwieństwie do niej stronił od alkoholu, upatrując w nim całego zła, które dotknęło jego rodzinę. Agnieszce alkohol pozwalał ukoić strach, odprężyć się, zapomnieć o trudnej rzeczywistości.  Często chodziła na imprezy. Poznawała wielu mężczyzn, czasami przyprowadzała ich do domu, ku niezadowoleniu brata. Podczas jednej z imprez poznała swojego przyszłego partnera, z którym spędziła następnych kilka lat. Razem wyjechali do innego miasta. Nie był to dobry związek, wręcz przeciwnie. Ona popijała alkohol, on z kolei sięgał po narkotyki. Tak wyglądało ich wspólne życie. Agnieszka często zmieniała pracę. W sumie 27 razy. Myślała jednak, że ma kontrolę nad swoim życiem. Myliła się. Nie sądziła też, że jej problem dostrzegają inni, ale jedna rozmowa z koleżanką z pracy pozbawiła ją złudzeń. Wówczas usłyszała „lubię Cię, ale więcej Cię do siebie nie zaproszę”. To bolało.

Szukała wsparcia na terapii, ale nigdy żadnej nie ukończyła. Kiedy toksyczny związek, w którym tkwiła od lat rozpadł się, wpadła w wir przypadkowych znajomości. Gdy pewnego lata przyjechała do rodzinnego miasta, spotkała znajomego z lat wczesnej młodości – ciągnęło ich ku sobie. Zostali parą. Wtedy nie zastanawiała się, że mają odmienny sposób patrzenia na świat, że nieco inaczej wyobrażają sobie wspólne życie. Jej mężczyzna chciał mieć rodzinę, ale nie chciał rezygnować ze swojego dotychczasowego życia. Zaszła w pierwszą ciążę, a on akurat trafił za kratki. Poroniła. Potem, gdy wyszedł na wolność spróbowali raz jeszcze.

Gdy na świecie pojawiło się dziecko, Agnieszka starała się jak najlepiej wypełniać obowiązki matki, ale po dwóch miesiącach nałóg okazał się silniejszy. Wtedy dzieckiem zajmował się jej partner. Kiedy po raz pierwszy poczuła strach, że może stracić dziecko? Kiedy nietrzeźwa szła ulicą z synkiem i zwróciła uwagę policji. Po tym zdarzeniu w prasie pojawił się artykuł o nieodpowiedzialnej, nietrzeźwej matce, spacerującej z dzieckiem – to było o niej. Zabolało.

Nie wie jak, ale znalazła w sobie odwagę, by przyznać się do tego, że ma problem i dłużej nie ma siły zmagać się z nim sama. Przyznała, że wcale nie jest idealnie, ale chce to zmienić. Bała się, że przyznając się do tego, może stracić synka, ale chciała dla niego lepszego dzieciństwa, niż to, które miała ona. Przezwyciężyła strach i porozmawiała z kuratorem, sprawującym opiekę nad jej rodziną. Miała dosyć zapewniania wszystkich, że tak świetnie sobie radzi – chciała wreszcie zacząć żyć – prawdziwie, bez lęku.

Zamieszkała z dzieckiem w schronisku dla kobiet. Zerwała kontakty ze swoim środowiskiem. Uczęszcza na terapię, znalazła pracę. Jak sama przyznaje, nigdy nie powie, że nałóg jej już nie dotyczy, że ma to już na zawsze za sobą, bo żadna osoba, która wpadła w szpony nałogu tak o sobie nie powie. Agnieszka chce jednak walczyć o lepsze życie. Chce je zmienić przede wszystkim dla samej siebie. Jak sama przyznaje wielu znajomych z jej przeszłości nie ma już na świecie. Ona ma dla kogo żyć.