Jest cudowny. Każda kobieta czuje się przy nim świetnie. Niczym się nie przejmuje, pięknie uwodzi, kocha się bawić, problemy zaczynają się później. Bo trzeba płacić rachunki, dotrzymywać zobowiązań, czasem czegoś sobie odmówić. Czy da się ujarzmić Piotrusia Pana? Magda spróbowała.
Magda z Kubą, Piotrusiem Panem, jak go nazywa, jest w związku piętnaście lat. Mają piętnastoletniego syna i siedmioletnią córkę.
Sobota popołudniu, tuż przed niedzielą bez handlu. Dzwonię do Kuby: „Zrobiłeś zakupy, jak obiecałeś? – pytam. Po drugiej stronie cisza. W końcu słyszę: „ Zapomniałem. Mogłabyś zrobić ty? Zresztą jutro na pewno będzie coś otwarte”. „Nie mogłabym, bo to było twoje zadanie, a do jutra nie będę czekać” – ucinam. Wyłączam telefon i idę na długą kawę. Liczę, ile mniej więcej Kubie zajmie zrobienie zakupów, a potem ich układanie w szafkach i lodówce. Gdybym wróciła do domu od razu, Kuba przyszedłby ze sklepu, siatki rzucił w przedpokoju i z rozbrajającą minął spytał: „Ogarniesz to już? Tyle się w kolejce do kasy nastałem”. Nie mam zamiaru już go wyręczać.
Albo inna sytuacja. Wracam do domu. Autobus się spóźnia, przystępuję z nogi na nogi. Jestem wściekła, bo zostawiłam Kubie samochód. Kolejny raz. Bo on nie jest przyzwyczajony do życia bez auta, a dziś miał kilka spotkań w sprawie nowej pracy. Już na klatce schodowej słyszę hałasy dobiegające z naszego mieszkania. Śmiech,
muzyka i krzyk, przekleństwa i dopingowanie do walki, krew napływa mi do mózgu. Kumple i głupie gry. Rok temu weszłabym do domu z okrzykiem radości i uśmiechem na twarzy. „Super, że znów wpadliście” czarowałabym, a potem spytała, jak idiotka, czy nie wyjść im jeszcze po piwo. Dziś mówię wprost: „Słychać was na dole, chcecie, aby sąsiedzi znów wezwali policję?” Daję Kubie znak, że ma przejść ze mną do kuchni. Tam już podnoszę głos: „Koledzy mają 10 minut do wyjścia, inaczej nie śpię dziś w domu”. Jestem potworem? Nie. Nauczyłam się tak go traktować, jak on traktuje mnie. To jest trudne, ale nie możemy matkować wiecznym chłopcom, bo tylko jeszcze bardziej ich psujemy.
Mężatki opisują życie z wiecznym chłopcem
Rachunki nieopłacone, a on wpada do domu z nowymi gadżetami: deską, grą. Oczywiście dla siebie. Bo egoizm to też cecha wiecznych chłopców. Wszystkie historie do siebie podobne, jakby to był ten sam mężczyzna. Różnią się tylko szczegóły. Bo jeden wyda wszystko na wyjazd, a drugi kupi sobie drogi sprzęt muzyczny. Ale każda z nas opowiada, jaki on był wspaniały w pierwszych miesiącach związku.
Bo początki z Piotrusiem Panem są bajką. Kubę poznałam u znajomych. Najgłośniej się śmiał, opowiadał najlepsze
dowcipy. Krążyła koło niego grupka adoratorek i fanów. Dzień później podjechał pod mój dom. „Masz jakieś plany” rzucił. Nie miałam planów. Zabrał mnie wtedy w góry. Zarezerwował pokój, w bagażniku miał namiot i śpiwory. „Spotkałam ideał” opowiadałam potem przyjaciółkom. Kuba pomagał ojcu prowadzić firmę, nie wiem, kiedy to robił, bo większość czasu spędzał na zabawie. Miał lekką rękę do pieniędzy. Spodobały mu się buty? Kupował. Na wystawie zobaczył fajne koszule- kupował. Spełniał każdą swoją zachciankę. Pamiętam nasz pierwszy dłuższy wyjazd: nad morze, gdzie co roku spędzał lipiec i sierpień jako instruktor kite’a. W dzień pływał, wieczorem pił piwo i palił jointy z kumplami. Zwróciłam uwagę na jedyne małżeństwo w grupie. Facet cały czas na desce, jego żona na kempingu z półtoraroczną córką. Mąż dołączał do rodziny na chwilę, popołudniu. „Moja córunia” robił dziewczynce karuzelę albo nosił ją na rękach. Cierpliwości mu starczało najwyżej na piętnaście minut. Potem zostawiał dziecko żonie i szedł bawić się z kolegami.
Pomyślałam wtedy: „Koszmar, nie chcę tak żyć”. Ale do głowy by mi nie przyszło, że Kuba to podobny typ. Uwielbiał dzieci, z mojej przyjaciółki synem bawił się pół wieczoru, ze starszym oglądał gangsterskie filmy. Koleżanki mi zazdrościły. Trzeba rozkręcić idealną imprezę? Tomek pogrzebał w płytach i znajdował perełkę. Kochał tańczyć. Spontaniczny wyjazd z grupą znajomych? Tomek potrzebował pół godziny, żeby zabukować piękne miejsce. Na wyjeździe lało i cała ekipa snuła się z minorowymi minami, wyciągał karty i zarządzał grę w makao i wyścigi. „Będę miała z nim wspaniałe życie” myślałam.
Kryzys numer jeden
„Zobacz, jaki kupiłem rower, to klasyk klasyków, a na allegro jedyne trzy tysiące”. Kuba wpadł do mieszkania rozpromieniony z nowym rowerem. Oniemiałam. Trzy tysiące to nam brakowało do wakacji. I na odświeżenie łazienki, nie wspominając już o talerzach i łyżkach, bo mieliśmy każde inne, wstydziłam się przed znajomymi. „A co z naszą umową, że inwestujemy w mieszkanie?” – spytałam. „Na to też się znajdą pieniądze! Nie nudź?”.
Albo organizowaliśmy imprezę w domu. Podzieliliśmy zadania. Ja miałam zrobić zakupy, Kuba sprzątać. Po kilku godzinach wróciłam obładowana do domu. W przedpokoju potknęłam się o rozwalony odkurzacz i części do małego, latającego samolotu. Kuba siedział w dużym pokoju i próbował zamontować silnik samolotu, wokół porozrzucane narzędzia, a ze stołu nawet nie sprzątnięte po śniadanie. „Co ty wyrabiasz? Miałeś sprzątać!” zdenerwowałam się. „Zacząłem i nie mogę przestać. Coś tu źle działa, chyba wadliwy egzemplarz. A sprzątanie nie zając, nie ucieknie” uspokajał. Skończyło się tak, że ja szorowałam mieszkanie i gotowałam, a on robił swoje. Potem coraz częściej myślałam, że żyje z chłopcem, a nie mężczyzną. Całe weekendy spędzane z kumplami na grach, piwka, rowery. I nie byłoby nic w tym złego gdyby koledzy nie byli najważniejsi. Zachowywał się jak piętnastolatek, który do życia nie potrzebuje partnerki, ale kumpli.
Kryzys numer dwa– dziecko z Piotrusiem Panem
„Rodzę, weź torbę dla dziecka i przyjedź jak najszybciej” napisałam. „Dobra, wychodzę z pracy i jadę” odpowiedział Kuba. Minęła godzina, dwie, trzy, wciąż nie przyjeżdżał. Kiedy dzwoniłam, włączała się poczta. Ryczałam ze złości. Syna urodziłam sama. Kuba wpadł do szpitala po 20.00. „Błagam, wybacz, nie wiedziałem, że tym razem naprawdę rodzisz, położyłem się na kanapie na chwilę i zasnąłem”. Co mogłam zrobić? Co można powiedzieć człowiekowi, który zaspał?
Ale zrozumiałam, że nie mogę na nim polegać. Później takie historie zdarzały się coraz częściej. „Kochanie, Wojtuś płacze” budził mnie w środku nocy. „Nie mogłeś wstać i zrobić mu mleka” denerwowałam się. „Boję się, że zrobię coś nie tak” tłumaczył. Ciągle się bał. Dopiero z czasem zrozumiałam, że jemu wygodniej się bać. Zwala mnie pracę, którą mógłby sam wykonać. Przecież oboje mieliśmy dziecko pierwszy raz, też się tego uczyłam. Tylko, że ja musiałam się tego nauczyć, on nie chciał. To jest chyba często najtrudniejsza konfrontacja- mieć dziecko z Piotrusiem Panem. Wiem, że wielu z nich szybko pakuje manatki i znajduje kolejną dziewczynę bez zobowiązań. Bałam się tego, więc nigdy nie robiłam awantur.
Mijały lata, syn dorastał. Kuba był super tatą do zabaw. Układał skomplikowane budowle z klocków lego, biegał na spacery, uczył jeździć na rowerze, kopać w piłkę. Na wyjazdach był najlepszym wujkiem. Trzeba z chłopakami na pograć w piłkę? Zgłaszał się od razu. Zorganizować podchody? Był pierwszy. Tyle że ja nieustannie przeżywałam podobne emocje. Wracałam do domu zmęczona, w domu bałagan, syn z tatą gra na komputerze. „Dałeś mu kolację?”. „Nie, jedliśmy paluszki. „Pamiętałeś, żeby dać mu leki?” „Boże, zapomniałem”. Jego „zapomniałem” tolerowałam jeśli dotyczyło mnie, nie mogłam tolerować, gdy zaczęło dotyczyć naszego syna.
Przełomem był moment, gdy zaszłam w drugą ciążę. Kuba się nie ucieszył tylko przeraził. „Nie jestem na to gotowy. Brakuje mi wyjazdów, życia” rozpaczał. Patrzyłam na jego histerię i czułam narastającą nienawiść. Zawsze tylko on, jego sprawy, pragnienia, dziecięce marzenia. On, on. Miałam tego dość. Nie chciałam żyć z chłopcem tylko z mężczyzną. Odwiedziłam jedną koleżankę. Jej mąż gotował i ogarniał dziecko. Druga, w ciąży: leżała na kanapie, a mąż donosił kolejne frykasy, spełniał jej zachcianki. Nagle zrozumiałam, że są kobiety, które nie muszą obsługiwać swojego faceta, bo same są obsługiwane.
Granice, które trzeba postawić
Nieustanne kłopoty w pracy, zapominanie, zwalanie wszystkiego na mnie. Lekkie podejście do zobowiązań. To mogło byś jeszcze zabawne na studiach, ale nie u prawie czterdziestolatka z dwójką dzieci. Zapisałam się na terapię. Pobiegłam do notariusza zrobić rozdzielność majątkową. „Sam się zajmuj swoimi finansami, nie chcę długów” – wyrzucałam. Kłóciliśmy się codziennie, zawsze wracał z kwiatami, przepraszał, obiecywał zmianę. Tyle że ja w nią nie wierzyłam.
Terapeutka nie doradzała mi rozstania, jak wiele samodzielnych, często samotnych koleżanek. Próbowała zrozumieć dlaczego tyle lat godziłam się na takie życie, dlaczego nie stawiałam granic. Zrozumiałam, że do Kuby miałam te same emocje co do taty – bałam się. Bałam się go stracić, a uważałam, że jeśli się zbuntuję, on odejdzie do młodszej, zabawnej dziewczyny, która pozwoli mu się wciąż bawić.
Zastanawiałam się też dlaczego Kuba taki jest. Żadnych traum. Kochany syn rodziców, fajna siostra. Szczęśliwa rodzina. „Może tęskni za swoją Nibylandią? Miejscem, gdzie nic nie musiał?” zaśmiała się. Uzmysłowiłam sobie, że jestem jedyną osobą, która coś Kuby wymaga. Całej reszcie świata, w tym jego rodzinie wystarczy to, że zabawia nas na święta, nieustannie mówi komplementy i miłe rzeczy. Zaczęłam uczyć się od niego lekkiego podejścia do życia. Wyjeżdżałam z koleżankami, przestałam tak oszczędzać. Nauczyłam się nie panikować z powodu niezapłaconego rachunku. Kuba był w szoku. „Ale jak to jedziesz?”, „Ale jak to nie zapłaciłaś?”. „A tak to” odpowiadałam. Tracił grunt pod nogami. Od terapeutki usłyszałam, że to jest dużo lepsze od awantur. Trzeba odpuścić kontrolę, żeby musiał on musiał ją przejąć.
Nie mam złudzeń, że on się zmieni. Nieustannie widzę w nim nawyki chłopca: wieczorem jedzie do supermarketu, robi zakupy dla siebie. Myślał, że ja kupię sobie sama. Rozmawiamy kto bierze dziś samochód, on zawsze potrzebuje go bardziej. Ograniczył jednak kolegów, przestał kupować sobie miliony rzeczy. Wciąż jesteśmy dobrą parą, choć czasem marzę, żeby to właśnie mną się ktoś kiedyś zaopiekował.