Podobno każde małżeństwo przeżywa kryzys. Po siedmiu latach to już nawet nie wypada nie mieć kryzysu. Świadoma praw i obowiązków żony, na tę nerwową okoliczność zaczęłam się przygotowywać już pierwszego dnia po uroczystym zalegalizowaniu naszego związku. Nie, nie pokłóciliśmy się (to nastąpiło nazajutrz). Po prostu usiedliśmy przytuleni na łóżku i popijając wino, czytaliśmy kartki, karteczki i karteluszki ofiarowane nam w dobrej wierze przez życzliwych przyjaciół i nie mniej udanych członków rodziny.
– Kochani, małżeństwo to wielka próba – napisała ciotka, posiadaczka kota i mikroskopijnej kawalerki, szczycąca się tym, że za mąż to ona „nigdy w życiu, po moim trupie!”. – Jeśli jednak będziecie nad sobą pracować i nauczycie się sobie wybaczać – zaraz, ja mojemu mężowi wybaczyłam już pierwszego dnia znajomości, żenującą próbę podrywu „na obcokrajowca”, którym nigdy nie był (no chyba, że za granicą) – to może uda Wam się stworzyć coś pięknego i będziecie twardzi w swym związku jak skała. Łyk wina i porozumiewawcze spojrzenia. Skojarzenia mamy ciągle te same, więc kryzys nam chyba nie grozi. Sięgamy po następne życzenia.
– Drodzy Nowożeńcy – oficjalnie zwracają się do nas literki z bardzo eleganckiej, kremowej karty, przedstawiającą pannę młodą sztywną i chudą jak kij od mopa i pana młodego wystylizowanego na Ekskluzywnego Menela – dziś zaczął się nowy etap Waszego życia. Od teraz jesteście za siebie odpowiedzialni (hmmm, od trzech lat mieszkamy razem i wychowujemy wspólnie dziecko, ale autor życzeń mógł przeoczyć ten fakt. Składając życzenia osobiście, zwrócił się do mnie imieniem szkolnej miłości mojego męża, a na przyjęciu weselnym sprawiał wrażenie jakby pomylił imprezy. – Gdy pojawią się pierwsze problemy, warto wrócić pamięcią do tego pięknego dnia, dnia Waszego ślubu. Przed Wami ciężka praca, a jej ukoronowaniem będzie wspólna, szczęśliwa starość.
Kolejny łyk i szybka wyliczanka w myślach. Bardzo prosta: od 1 do 10.
– Dbaj o Swoją Żonę, Stary – krzyknął atrament z następnej kartki – bo inaczej ona zadba o Ciebie. Nie daj się zakuć w kajdany i pamiętaj, kto ma u Was nosić spodnie. Odwracam kartkę: rzeczywiście. Na rysunku, karykaturalnie przerysowana gruba baba w ślubnej sukni, goni swego oblubieńca, wymachując parą kajdanek. Pan młody, wybałusza ogromne oczy, a spodnie już pogubił, uciekając. Ręka zaczyna mi drżeć, kiedy sięgam po następne życzenia. Mój legalny od kilkudziesięciu godzin partner klepie mnie po plecach uspokajająco: – Kumpel ze szkoły. Nigdy nie byliśmy blisko…
Okazuje się, że takich „dalekich” kumpli było na naszym ślubie jeszcze kilku. Szybko przeglądam dowcipne kartki z równie szczerymi, płynącymi z serca życzeniami. Towarzyszą im tak samo zabawne ilustracje. O, na tej mam nawet kaganiec…
Eh! K. wyrywa mi szybko poplamioną pocztówkę przypominającą kadr z filmu 18 plus. Sięga po wesołą, fioletową kopertę z serduszkiem. Tym razem to on czyta te kilka krzepiących słów. Fotografię papużek nierozłączek opatrzono cytatem z Biblii i osobistą refleksją naszych weselnych gości – Nie zawsze będzie Wam tak kolorowo i pięknie jak dziś, ale warto dbać o siebie nawzajem, przezwyciężać kryzysy i stale umacniać swój związek. Pamiętajcie, nic tak nie umacnia małżeństwa, jak wspólne upadanie i podnoszenie się…
W głowie mam wizję: Ja i K. spętani stułą i wymalowani w wojenne barwy, pędzimy przez wojskowe koszary w rytm rozlegającego się co chwila „padnij – powstań”. Kieliszek już pusty. Ten drugi.
– Kto to napisał?! – pytam już leciuteńko wstawiona, ale nadal w podniosłym nastroju. To przecież pierwszy dzień naszego małżeństwa! Odpowiedź jest zaskakująca.
– A i D?! – prawie krzyczę – Drą koty o wszystko, on ogląda się za większością swoich koleżanek, a mnie trzy razy łapał za biust. Ona udaje przed wszystkimi, że jest najszczęśliwszą kobietą na ziemi. Gdyby nie wspólne dzieci, kredyt i olbrzymi dom, zostawiłaby go już dawno!
– D łapał cię za biust?! Trzy razy?!– cedzi przez zęby Mój Mąż.
Resztę wieczoru pamiętam, jak przez mgłę. Ale następny dzień już całkiem dobrze. Mieliśmy kryzys.
W sobotę wybieramy się na ślub znajomych. Kupiłam pustą kartkę i namalowałam na niej wielkie czerwone serce. Zielonym atramentem napisałam dedykację, której nie znalazłam na żadnej ze swoich ślubnych kart: Wszystkiego Najlepszego Kochani! Bądźcie szczęśliwi!