Go to content

Zamiast decyzji o rozwodzie postanowiliśmy przejść trzy miesiące separacji. Czy to uratowało moją rodzinę?

separacja
fot. Unsplash

Nie mieliśmy pewności, czy chcemy się rozwieść. Ale wiedzieliśmy też, ze już dłużej ze sobą być nie umiemy. Poszliśmy na terapię i psycholożka namówiła nas na trzy miesiące separacji. Co z tego wynikło? (Wysłuchaliśmy historii jednej z naszych czytelniczek).

Separacja tak naprawdę nie jest niczym nadzwyczajnym. Przyznaj się, ile razy mąż po kłótni z tobą, trzasnął drzwiami, by zanocować o u swojego brata. Tak, to też była separacja. Tyle że na jedną noc.

Separacja może przynieść pewną poprawę, ponieważ pomaga obniżyć temperaturę emocji między dwójką ludzi. Dlatego właśnie zdecydowaliśmy się z mężem na takie rozstanie. Po prostu w towarzystwie terapeuty uznaliśmy, że jeśli nie będziemy mieć ze sobą kontaktu przez co najmniej trzy miesiące, wtedy emocje ustabilizują się i z tego pułapu łatwiej nam będzie dogadać się: czy chcemy dalej walczyć o naszą miłość, czy też składamy papiery rozwodowe.

Ostatnio po prostu kłóciliśmy się bez przerwy i poczułam, że o niczym innym nie marzę, tylko o tym, by to jakoś przerwać. Chodziło mi to, by wydostać siebie i dzieci się z tego okropnego napięcia. Chciałam też oczyścić swoją głowę. A jak wiadomo – do tego trzeba mieć jakąś przestrzeń. Mój mąż przyznał, że on też potrzebuje uporządkować sobie to, co naprawdę czuje i czego pragnie. On twierdzi, że nie chce rozwodu, tak jak ja czasem to w złości deklaruję. Jednak chętnie przystał na tę propozycję, by zrobić kilka kroków do tyłu.

Po dwóch tygodniach – czułam się świetnie

W końcu mogłam robić to, co chciałam. Upragniona wolność! – krzyczałam szczęśliwa. Nie miałam też żadnych, nawet najmniejszych kłopotów z dzieciakami. Z mężem ostatnio kłóciliśmy się o wszystko. Najbardziej zaś o to, jak wychowywać dzieci. On pozwala córkom w zasadzie na wszystko: mogą pod jego opieką chodzić nawet o godz. 1.00 w nocy spać, a potem nie koniecznie muszą iść do szkoły. Mogą też grać i siedzieć w internecie ile tylko pragną. Byle mu nie za bardzo zawracały głowę. Ja natomiast ustaliłam jasne zasady i w końcu w naszym domu zapanowała harmonia. Dziewczyny wiedza, że mogą dla rozrywki tylko godzinę siedzieć w internecie. Kiedy chcą dłużej, pytają mnie, czy mogą. Pomagają też chętniej przy zwykłych pracach domowych. Na lodówce wywiesiłyśmy grafik, kto i kiedy wychodzi z psem. Mam wrażenie, że nasza trójka odetchnęła głęboko, od kiedy pozbyłam się tego okropnego napięcia z naszego domu.

Miesiąc separacji – całkiem fajna stabilizacja

Zaczęłam się nawet zastanawiać, czy aby jestem uczciwa w stosunku do mojego męża. Może nie powinnam przedłużać agonii naszego małżeństwa, tylko już dawno powiedzieć mu wprost: „Nie chcę cię. Życie z tobą to okropna męczarnia!” Bo tak naprawdę separacja to jest taki próbny rozwód. Dzieci zaczynają przemieszczać się między naszymi domami, a ja już widzę, że tak chyba jest lepiej, bo one spokojnie się do tego dostosowują. Odnoszę wrażenie, że w ten sposób zyskałam czas na dostosowanie się i domkniecie różnych emocji w sobie.

Sześć tygodni separacji – czy to jego podstęp?

Po raz pierwszy zadzwonił mąż i zaproponował, byśmy przynajmniej w niedzielę zjedli wspólny obiad. Zaprasza nas wszystkich do restauracji. Zaczęłam się więc zastanawiać, czy to nie jest jakiś jego podstęp? Czy on chce namówić mnie do powrotu? Będzie próbował przepraszać? Na nowo się jakoś układać? Wcześniej ustaliliśmy, że zadzwonimy do siebie tylko w sytuacji – jeśli dojdzie do jakiejś ważnej krytycznej sytuacji, dotyczącej jednego z naszych dzieci. Do tej porty – przez całe sześć tygodni – porozumiewaliśmy się tylko poprzez sporadyczne maile.

Fot. iStock / simarik

Osiem tygodni separacji – on też lubi oddzielnie

W końcu zgodziłam się i poszliśmy na ten obiad. Okazało się, że maż wcale nie chce wracać i że też ceni sobie spokój, co mnie kompletnie zdziwiło. Nie tego się spodziewałam! Zaproponował jednak, byśmy raz w tygodniu jedli wspólne obiady i przynajmniej raz w miesiącu umawiali się na dłuższą rozmowę telefoniczną, podczas której wymienimy się informacjami na temat dzieci, by ujednolicić opiekę. Powiedziałam mu, ze to wszystko brzmi bardzo sensownie, ale jednak chce na ten temat porozmawiać terapeutką, bo kompletnie sie takiego obrotu spraw nie spodziewałam. Wydaje mi się, że to jest zmienienie zasad, które ustaliliśmy na początku.

Dziewięć tygodni separacji – nie mogę spać

Ciągle rozmyślam: „Czy oby mój maż nie ma kogoś na boku?” Daliśmy sobie niby w tym temacie zielone światło. W końcu jest to separacja. Ale nigdy nie przypuszczałam, że on by się tak szybko zakręcił koło innej kobiety. Myślałam, że bardziej mu zależny na naszej rodzinie. Nie mogę spać. Przekręcam się z boku na bok. Chyba potrzebuję silniejszych proszków nasennych od psychiatry, bo sobie nie dam rady.

Dziesięć tygodni separacji – to ja chcę teraz porozmawiać

Dzwonie do męża i proponuję mu spotkanie w cztery oczy. Bez terapeutki. Teraz on twierdzi, że się się zastanowi. Po trzech dniach oddzwania i mówi, że chce, ale tylko kiedy obok będzie nasza pani psycholog. Kiedy to mówi, czuję jak łzy napływają mi do oczy. Czuję, że tracę grunt pod nogami. On już mnie nie nie kocha. Gdyby kochał, leciałby na to spotkanie w cztery oczy jak na skrzydłach.

Jedenaście tygodni separacji – chyba za nim tęsknię

Na spotkaniu u terapeutki pytam męża, czy z kimś się spotyka. Zaprzecza. Ale ja mu nie wierzę. Mówię, że chcę na nowo poukładać sobie z nim życie. On milczy. Nie spieszy mu się z odpowiedzią. Twierdzi, że teraz on potrzebuje czasu, bo dobrze i spokojnie mu jest, kiedy mieszkamy osobno. Chciałby natomiast częściej opiekować się dziećmi i pyta mnie, czy rozważyłabym opiekę pół na pół. Ale ja już tego nie słyszę. Zatyka mi gardło. Mnie hardej. Mnie silnej i gadającej wszystkim koleżankom od co najmniej roku, że go już nie kocham. A jednak jest odwrotnie. Chcę, by do mnie wrócił.