Go to content

„Ucieczka od męża i pakowanie to był obłęd. Ciuchy i książki na szybko do czarnego worka. Byle zdążyć…”

fot. image_jungle/iStock

Anna pochodzi z Podkarpacia, ma 40 lat i dziś jest przedsiębiorczą kobietą. Projektuje meble do zabudowy i wykonuje je w swoim warsztacie. Jest mamą czwórki dzieci i ma dziś dużą patchworkową rodzinę. Mówi, że czuje się szczęśliwa, rozumiana i silna. Ale jej droga do osiągnięcia tego nie była łatwa. Musiała się wyzwolić z toksycznego małżeństwa, walczyć o swoje dzieci. Bez wsparcia. Była sama. Posłuchajcie jej historii.

List do redakcji:

Od 20 lat ciągle walczę z przeciwnościami. Z obecnej perspektywy rozumiem, że każdy jest kowalem swojego losu. Wiele kobiet, tak jak ja kiedyś, tkwi w toksycznych związkach, z których ciężko im się uwolnić, głównie z powodów materialnych. Myślimy: „Bo co ludzie powiedzą” albo „Bo, co rodzina powie”. W dodatku polskie prawo wcale nam nie pomaga.

Byłam w związku, w którym występowała przemoc słowna, fizyczna i materialna. Trwało to kilka ładnych lat. Nie odchodziłam, bo bałam się i nie miałam dokąd iść. Zero zaplecza finansowego i brak wsparcia rodziny to poważne hamulce. Doszło do sytuacji, kiedy ogarnęła mnie taka niemoc i brak wizji na przyszłość, że postanowiłam popełnić samobójstwo. Mimo że byłam mamą trójki dzieci. Stan umysłu w takich chwilach jest po prostu nie do opisania. Ale w chwili kiedy byłam gotowa na zrealizowanie tego planu, moja córka obudziła się w nocy i zaczęła mnie wołać. Potraktowałam to jako znak, że muszę żyć dla swoich dzieci.

Początek walki

Działać postanowiłam, kiedy córka wyznała mi, że woli chodzić do szkoły w weekend, bo wtedy ma spokój. To był taki moment, że zaczęłam przygotowywać wszystko, by odejść. Ale to nie było proste. Pomogła mi na początek terapia w Ośrodku Interwencji Kryzysowej, gdzie dostałam wsparcie merytoryczne i psychologiczne. Dzięki tym rozmowom zaczęłam rozumieć, co tak naprawdę dzieje się z moimi dziećmi i ze mną. Znalazłam też prawnika i odważyłam się dzwonić w chwilach kryzysowych na policję. Założono nam niebieską kartę, poszły wnioski do prokuratury o zakaz zbliżania i zakaz kontaktu, zaczęłam składać zeznania na policji, pozew o rozwód, pozew alimentacyjny.

Tak naprawdę trzeba mieć mnóstwo siły, aby tę drogę przejść. Kobiety muszą liczyć się z tym, że choć wszyscy widzą siniaki, niewiele osób będzie chciało w takiej sprawie zeznawać. Odwracają się, zmieniają front i obwiniają kobietę za to, co dzieje się w rodzinie. Ale ja szłam dalej. Kiedy podjęłam ostateczną decyzję, znalazłam dom do wynajęcia. Sam czynsz wynosił 1500 zł, a ja wtedy zarabiałam 2000 zł. Dlatego nie wiem, jakim cudem udało mi się znaleźć w sobie tyle odwagi.

Dzień wyprowadzki

Dzień wyprowadzki pamiętam jak dziś. Maj 2017 roku w deszczu zrobiłam cztery kursy samochodem combi, by przewieźć nasze najpotrzebniejsze rzeczy. To był obłęd. Pakowane na szybko. W czarne worki ciuchy i książki. W jeden worek wszystko jak leci. Byleby tylko zdążyć. O godzinie 21.30 byłam już w wynajętym domu z trójką dzieci, w miarę bezpieczna. Pierwszą noc spaliśmy jak cyganie. Następnego dnia okazało się, że tak naprawdę nie mamy nic, co jest Potrzebne w normalnym funkcjonowaniu. Zapomniałam garnków, miksera, odkurzacza, żelazka. Wtedy pomyślałam, że najważniejsze jest, że mam dzieci, a one mają mnie.

Jednak to był dopiero początek walki. Czekały nas rozprawy sądowe i konieczność zeznawania przez dzieci, przesłuchania w obecności biegłego psychologa sądowego. Kobiety w takich sytuacjach muszą być naprawdę twarde, bo w tym momencie pojawiają się SMS-y, wyzwiska rzucane na zmianę z przepraszaniem i obiecywaniem odmiany losu. Chcę też ostrzec kobiety, że najgorsze są plotki, że jak żona odchodzi to albo ma kochanka, alba sama jest winna rozpadowi małżeństwa. Nie ma co też liczyć na sprawiedliwy wyrok sądowy, który rozwiąże wszystkie problemy. Przekonałam się o tym, kiedy sąd zasądził mężowi jako karę – prace społecznie. W dodatku, kiedy nie mieliśmy jeszcze rozwodu, przepisy w gminie o zasiłki wymagały nadal wpisania męża do gospodarstwa domowego i to przekreślało moje szanse na otrzymanie pomocy. Mimo wszystko starałam się zawsze mieć uśmiech na twarzy i myśleć o przyszłości.

Własna firma

Wiedziałam już, że mogę liczyć tylko na siebie. W 2019 roku postanowiłam też odejść z pracy. Dziś śmieję się, że wyjechałam z niej na wstecznym biegu. Pracowałam na stolarni; zawsze na pierwszej linii frontu, bo wszyscy wiedzieli, że studiowałam na politechnice, jestem obrotna i nie boję się pracować nawet po dwanaście godzin dziennie. Nie czułam się jednak tam doceniania, a pieniądze płacono mi nieregularnie, część długów nigdy nie udało mi się wyegzekwować. Kiedy więc końcu poczułam, że miarka się przebrała, wsiadłam w auto i odjechałam. Zrobiłam to emocjonalnie, ale wiedziałam, że jak nie teraz, to nigdy.

Kolejne dwa tygodnie to był koszmar. Nie umiałam sobie poradzić ze sobą. Zostałam bez pieniędzy, bez samochodu, bo jeździłam służbowym. Pamiętam taki moment, że wyliczyłam sobie, że mam trzy złote w portfelu na dzień i poprosiłam syna, by nie przyjeżdżał do domu na weekend z internatu. To było okropne.

Jednak pomału zaczęłam oganiać naszą rzeczywistość. Najpierw zaproponowałam współpracę podwykonawcy, który dziś jest moim wspólnikiem i również partnerem życiowym. Zaczęło się między nami od przyjaźni i pracy. Nie chciałam związku, bo myślałam sobie: Po co mi chłop, który będzie mnie ograniczać?”. Razem wymyśliliśmy, że będziemy robić meble do Warszawy. Ale jak? Przecież nikogo nie znamy, nie mamy „pleców”. Ale się uparliśmy i już. I tak to się zaczęło. Najpierw u mnie w garażu, później wynajęliśmy pierwszy warsztat. I wtedy przyszła niespodzianka. W styczniu 2020 roku okazało się, że jestem w ciąży. Początek pandemii, a ja w ciąży, z trójką dzieci i raczkującą firmą. To był bardzo ciężki czas, ale moja siła walki była jednak większa.

Nowa rodzina

W sierpniu 2020 urodził się syn, który mimo iż był wielką życiową niespodzianką, to stał się naszą siłą napędową. Postanowiliśmy połączyć nasze życia, bo mój partner ma dwoje dzieci, a ja trójkę. Udało nam się stworzyć patchworkową rodzinę i dziś jestem dumna z tego, że starsze dzieci też nam pomagają w pracy. W 2021 przenieśliśmy warsztat do bardziej obszernego miejsca i nie poddajemy się.

Napisałam ten list, bo chciałam powiedzieć każdej kobiecie, która jest teraz w patologicznym związku, że nie musi w nim być, mimo iż nie ma w tej chwili pieniędzy. Można pracować, mając trójkę dzieci. Oczywiście, że to jest trudne, ale wcale nie trzeba żyć z zasiłków. Można dać sobie radę bez alimentów. Mnie się udaje! Można też stworzyć związek partnerski w dojrzałym życiu i mieć dużą patchworkową rodzinę. I jeszcze jedno: kobieta może stać się cenioną specjalistą w dziedzinie, którą społeczeństwo zaanektowało dla mężczyzn. Trzeba tylko chcieć.

Kilka słów do kobiet

Na początku kobieta w takiej sytuacji, jak moja, musi odważyć się mówić – przyjaciółce, sąsiadce, pani na infolinii. Musi pokonać wstyd i lęk, że być może dzieci będą wytykane w szkole palcami. Trzeba sobie też ułożyć w głowie plan. Trzeba też mieć dowody, bo nikt ci nie uwierzy. A jak już się raz na tę drogę wejdzie, to nie można się z niej wycofać. Choćby ktoś przyrzekał zmianę i obiecywał gruszki na wierzbie. Jak się wycofasz, to nie będziesz już tak wiarygodna dla sądu. To ważne. Bo kobiety wierzą, że on się zmieni dla dziecka albo że będzie dla ciebie dobry, bo jesteś w ciąży. Ale to jest tylko na chwilę. Nie za wszystko trzeba też płacić, ja dostałam wsparcie w Ośrodku Interwencji Kryzysowej, za darmo.

Czy dziś jestem szczęśliwa? Uważam, że szczęście to tylko chwile. Jestem bezpieczna i spokojna. Mam partnera, z którym się rozumiemy, który nie jest despotą i wspiera mnie. Czy nie mam problemów? Mam tryliardy problemów codziennie – z pracownikami, dziećmi, klientami. Jak każdy. Jednak to wszystko spowodowało, że dziś jestem silniejsza. Czy mam stany depresyjne i lękowe? Mam. Niekiedy myślę o tym, by uciec daleko, najlepiej gdzieś w Bieszczady. Ale to jest chwilowe.

To, co się działo w moim życiu przez wiele lat, zostawiło ślady i blizny, których nie da się usunąć. Ja jednak wiem, że będę walczyć dalej. Kiedyś postanowiłam sobie, że będę „królową mebli” i wierzę, iż ten cel osiągnę. Zawsze miałam umysł ścisły, widziałam rzeczy przestrzennie. Jestem dumna z siebie, a najbardziej z tego, że pomimo wszystkich gorszych chwil, mojego lęku i strachu – nie popadłam w alkoholizm czy depresję. Czuję, że dziś za moją rodzinę – za całą szóstkę naszych dzieci – pójdę w ogień. Za moją firmę, która jest moim siódmym dzieckiem również.