Kochany, nie zauważyłam, kiedy zacząłeś odchodzić. Jak mogłam przegapić tak ważny moment, jak mogłam nie złapać tej chwili, żeby ją zatrzymać, zacisnąć na niej rękę i nie puścić, nie pozwolić, by minęła i by za nią przyszła kolejna. Wiesz, trzymałabym ją kurczowo, wyciskała z niej życie, żeby zapomniała, że w ogóle chciała nadejść. Albo, żeby straciła przytomność i nie wiedziała, po co właściwie się zjawiła. Ale jej nie zauważyłam. Dzisiaj myślę, że odchodziłeś bardzo powoli, przez wiele lat.
Odchodziłeś już wtedy, gdy pojawiły się dzieci, a ty rzuciłeś się w wir pracy. Kiedy ktoś z naszych znajomych pytał, co u nas słychać, schemat był ten sam: „Dobrze, wiesz, jak z dziećmi, wiecznie na zmęczeniu, ale i tak jest cudnie”. Wtedy się cieszyłam, że identyfikujesz się z moim zmęczeniem, bo to ja wstawałam, karmiłam, przewijałam. Robiłam wszystko, by twoje życie się nie zmieniło, żebyś wstawał wypoczęty, zadowolony, z miłością patrzył na mnie i nasze dzieci. Myślałam, że tak przekupię twoją miłość, zyskam więcej, więcej dając.
Zasypiałeś na kanapie w dużym pokoju, kiedy ja czytałam dzieciom bajki. Przykrywałam cię kocem i zasypiałam sama w dużym, zimnym, bo pustym łóżku. Z czasem coraz częściej. Bo ty coraz rzadziej zaglądałeś do naszej sypialni. „Taki etap” – tłumaczyłam sobie i odrobinę spokojna zasypiałam, bo zmęczenie odmawiało mi jakiejkolwiek ochoty na seks i analizowanie tego, co się między nami dzieje. Myślałam o wakacjach, twoim urlopie, weekendzie, kiedy dzieci damy babciom. Ta iluzja, to wyobrażenie tego, jak będzie, gdy zostaniemy w końcu sami, zagłuszała mój niepokój, bo w końcu przyjdzie czas, kiedy to, co dzisiaj się odmieni.
Ale się nie zmieniało. W swojej frustracji i strachu, że cię tracę, wykrzyczałam, że czuję się jak matka twoich dzieci, praczka i sprzątaczka, że nie pamiętam, kiedy ostatni raz spojrzałeś na mnie z pożądaniem, kiedy widziałeś we mnie prawdziwą kobietę. Kobietę, która pragnie namiętności, która potrzebuje być pożądana, która chce, by jej facet ją zauważał.
Pamiętasz seks sprzed dzieci? Najpierw nieudolny, gdy uczyliśmy się siebie nawzajem, gdy nie wiedzieliśmy, czego każde z nas chce, czego pragnie i potrzebuje. Zakładaliśmy maski luzu, obeznania i pewności, że seks właśnie tak powinien wyglądać. Ale z czasem było coraz lepiej. Coraz odważniej, bo coraz bliżej. Poznawaliśmy się, ufaliśmy sobie, więc otwieraliśmy się na wszystko, co nowe. Zaskakiwaliśmy siebie własną kreatywnością i chęcią próbowania tego, co jeszcze chwilę wcześniej wydawało się nam wstydliwe, a nawet czasami nieprzyzwoite. Wiesz, to seks jest lustrem związku. Zrozumiałam to, gdy zauważyłam, że odchodzisz. Z seksu pełnego namiętności, zaskoczeń, często śmiechu i zabawy dobiliśmy tam, gdzie mieszka rutyna.
Wiesz, jak czuje się kobieta, która prosi o seks? Jak domaga się uważności, kiedy leży niemal naga przy boku mężczyzny, którego ona pożąda, a on jej nie zauważa. Mówi, że jest zmęczony, że nie ma ochoty. Ok, jasne, przecież faceci to nie maszyny do seksu, wy też potrzebujecie czasu, wrażliwości. Czytałam o tym, próbowałam znaleźć powód za ciebie myśląc, że jest gdzieś głęboko ukryty, nieuświadomiony. Nasz seks stał się mechaniczny, jak nasze codzienne życie. To „dzień dobry” rano, SMS w południe: „Jak mija ci dzień, zrobisz zakupy, czy ja mam zrobić?”, jak po południu: „Będę trochę później, dasz radę odebrać dzieci?”, i wieczorem, gdy dzieci szły spać, a my milczeliśmy siedząc obok siebie na kanapie i gapiąc się w telewizor.
Nawet ja przestałam mieć ochotę na seks, na powtarzalność tych wszystkich gestów. Najpierw ręka na moim udzie, później na mojej piersi, kilka sekund całowania, twoja ręka coraz niżej, czasami twoje usta. Moje ręce na twoich pośladkach. Ja wiedziałam, co zrobić, żeby tobie było dobrze, a ty wiedziałeś, co działa na mnie. Podobno tysiące powtórzeń prowadzi do perfekcji – cynicznie czasami myślałam, a czasami nie myślałam nawet, że się z tobą kocham, w głowie robiłam listę zakupów, planowałam weekend, myślałam, gdzie i do kogo muszę zadzwonić. Przez moment, kiedy ty wiedziałeś, który guzik nacisnąć, by moją głowę odciągnąć od codzienności, poddawałam się tobie i na krótką chwilę wiedziałam, że jesteśmy jednością, że tu i teraz jestem tylko twoja, a ty tylko mój. Ta spójność, na intymność i chwila, która jest tylko nasza, do której nikt się nie może wkraść, nie może nam jej zabrać. Ta chwila krzyczała w mojej głowie dziękując za to, że jesteś.
Ale następna przynosiła już obojętność. Jakby akt spełnienia nie mógł rozciągnąć się między nami na dłużej, jakby z momentem, gdy odpadaliśmy od siebie ciężko oddychając, wchodziła chwila oddalenia, której nie sposób było przegonić.
I tak, jak my rzadziej patrzyliśmy na siebie z miłością, jak mniej czułości w ciągu dnia sobie okazywaliśmy, tak nasz seks zanikał. A może było odwrotnie. Kiedy znudzeni rutyną udawaliśmy, że śpimy, byleby nie odgrywać na nowo tej sztucznej sceny seksualnego aktu na potrzeby jednego widza – miłości, która chciała nas jeszcze widzieć razem.
Kochany, dziś już nie kładziesz ręki na moim udzie… Ja nie czekam na twój dotyk, wręcz się go boję, bo już nie chcę, żeby do mnie przyszedł. Wiem, że odchodzisz, a może odchodzę ja? Kiedy zamykamy się na siebie, zamykamy się na to wszystko, co między nami, na te chwile, które kiedyś tak nas łączyły, tak bardzo definiowały naszą miłość, gdy w miłosnym uniesieniu ty krzyczałeś, a ja szeptałam, jak bardzo się kochamy i oboje mieliśmy pewność, że to co czujemy, jest prawdziwe i tylko my jesteśmy tego świadkiem…