Wibratory nie budziły nigdy mojego zainteresowania. Do samodzielnego seksualnego relaksu wybierałam prysznic w łazience i własną dłoń. W seksie – palce i penis mojego partnera.
Uwaga, materiał 18+ przeznaczony dla osób pełnoletnich!
Ale ostatnio rozmawiałam z przyjaciółkami o wibratorach i większość z nich je ma. I używa!
Szybko zadzwoniłam do Joanny Keszki, edukatorki seksualnej, mojego najlepszego seks pogotowia.
– Zwariowałaś?! Nie masz gadżetów? – zaśmiała się. – Dobra, przyjeżdżaj, pokażę ci najfajniejsze.
I tak chwilę później, zastanawiałam się, dlaczego do tej pory nie korzystałam z tych cudów. Bo przysięgam, to jest świetne!!! Nie chodzi tylko o orgazmy, co Joanna Keszka wyraźnie podkreśla. To nie są maszyny do orgazmu (no trochę są, Asiu), to są masażery. I tak jak nasze ciało lubi masaż i relaks, tak samo lubi to nasza łechtaczka.
A oto zestaw na początek:
Mały Francuz
Cudowna nazwa, co? – Sprowadzaliśmy go z Francji, zobaczyłam go i od razu rzuciłam „O jaki mały Francuz”. Czasami jeszcze nazywam go „łabądkiem” ze względu na kształt przypominający łabędzia – uśmiecha się Joanna Keszka.
Bestseller. Ponoć jeśli kupuje go jedna kobieta, za chwilę zamawia go też jej koleżanka. Elegancki, bardzo praktyczny. Nakładamy na palec i włączamy. Potem wystarczy chwilę poczekać aż się zaświeci. Świetnie rozmasowuje łechtaczkę, jest cichy, jak wszystkie masażery na ładowarkę, łatwo go utrzymać w ręce.
W zestawie z żelem rozgrzewającym idealny na prezent.
Kiedy? Świetnie się pomaga wyluzować w pojedynkę, ale nadaje się też dla pary. Mężczyzna jednocześnie wkłada partnerce penisa do pochwy i stymuluje ją Małym Francuzem. Jakoś to udźwignie, prawda?:)
Francuski języczek
Masażer idealny, dla tych kobiet, które wolą rozluźnienie niż ostrą stymulację. Przynajmniej na początku. Rozmasowuje wargi sromowe, łechtaczkę. Praktyczny, relaksujący. Idealnie też się dopasowuje do ciała, ze względu na kształt i dużą powierzchnię masującą można go włączyć i po prostu się na nim położyć, a potem…czytać książkę i oglądać film.
Jest cichy!
I te 10 programów wibracji. Przyspiesza, zwalnia, przyspiesza, zwalnia…
Bdesire, niezbędny klasyk
Kiedy myślimy wibrator, myślimy właśnie o nim. Zdaniem Joanny Keszki jest, jak mała czarna, zawsze warto go mieć w szafie.
Miękki, ma szeroką powierzchnię wibrującą, świetnie sprawdza się i na zewnątrz i do środka.
To jest ten niezwykły plus wibratorów klasycznych, dwa w jednym.
Siedem wibracji, na baterie, dość cichy.
Królik, trzy razy dobrze – Artiche
Przyznaję, testowałam z partnerem. I nie, za dużo się dzieje. Natomiast idealnie się nadaje do zabaw solo. No chyba, że Królik na początek, penis na deser. Albo odwrotnie.
Czy wiecie, że właśnie ten wibrator kochała Samantha z Seksu w Wielkim Mieście? Tak zrobił międzynarodową karierę i stał się światowym bestsellerem
Najbardziej uniwersalny wibrator, stymulują łechtaczkę, pochwę i wejście do pochwy, czyli trzy najbardziej czułe punkty jednocześnie.
Włączajcie po kolei. Najpierw przyjemność dla łechtaczki, potem wejście do pochwy, w końcu okolice punktu G.
Boss, wyższa szkoła jazdy
Mięciutki, świetnie wyprofilowany, elegancki.
Cztery prędkości i sześć rodzajów wibracji. Rolls Royce wśród wibratorów.
Na baterię i do ładowania. Ładny i funkcjonalny. Dla wielbicielek mocniejszego uderzenia. 🙂
Autorka: Kaja Łęcka