To koniec. Odchodzisz, albo on cię zostawia. Jedyne, co w tym momencie czujesz to paląca pustka, po czymś, co z trudem nazwałabyś miłością (w końcu miłość trwa wiecznie, czyż nie?). Pustka, przed którą najczęściej uciekamy w objęcia nowej znajomości. Ale, czy to zawsze jest dobry wybór?
Z doświadczenia wiem, że niekoniecznie. Po moim ostatnim związku obłożyłam się poradnikami na temat rozstań. W końcu natrafiłam na informację o tym, że czas jaki potrzebujemy na to, aby dojść do siebie po rozstaniu, powinien być równy długości trwania związku lub przynajmniej jego połowy. Zarzekałam się więc, że będę singielką przynajmniej przez rok. Wytrzymałam 3 miesiące.
Na początku szło mi całkiem nieźle. Jedna po drugiej, wcielałam w życie złote rady z poradników. „Postaw swojej rozpaczy granice”. Postawiłam. Przez większość dnia starałam się normalnie funkcjonować, a nocami ryczałam do poduszki. „Pozbądź się wspólnych zdjęć i pamiątek” – byłoby łatwiej, gdybym nie musiała mieszkać w naszym mieszkaniu. Ale dałam radę. Schowałam i wyrzuciłam, co się dało, po czym wywróciłam mieszkanie do góry nogami, byle tylko wyglądało nieco inaczej, niż przedtem. „Spotykaj się z przyjaciółmi”. I tu zaczęły się schody.
Na moje szczęście w nieszczęściu mieszkałam akurat wtedy blisko najbardziej imprezowych ulic w mieście… Znajomi nie odpuszczali. „Nie chce słyszeć słowa – nie! Idziemy i koniec. Wybawisz się, rozerwiesz, nie będziesz tyle myśleć o tym du*ku”. Zabierali mnie do miejsc, gdzie nie musiałam się stroić (nie miałam na to najmniejszej ochoty), a i muzyka była w sumie bardziej niż znośna. Na jednej z takich imprez, poznałam Jego. Przystojny, wysoki brunet, o niebanalnym poczuciu humoru. Uczepił się mnie, jak rzep psiego ogona. Tłumaczyłam, że to nie jest dla mnie najlepszy czas, że nie szukam nikogo na stałe. Nie przeszkadzało mu to wcale.
No i pomyślałam: czemu nie. Nagle te wszystkie „pobądź chwile sama, odkryj siebie na nowo” przestały mieć jakiekolwiek znaczenie. Nie muszę przecież być w tym wszystkim tak do końca sama. Prawda? Jemu to odpowiada, nikogo nie oszukuję, więc wszystko w porządku. Jak się później miało okazać, była jednak jedna osoba, którą robiłam wtedy w balona i to na czysto – ja sama.
Mój przystojny brunet nie odstępował mnie na krok. Zabierał na kolacje, wycieczki za miasto, do kina, prawił komplementy. Słowem – chodzący ideał. Miał tylko jedną zasadniczą wadę – nie był Nim. W ciągu dnia czułam się przy nim świetnie, za to nocą dalej płakałam do poduszki. Po pewnym czasie zaczęłam żałować. Bo, choć nie można mierzyć uczuć w dniach ani godzinach, szybko zdałam sobie sprawę z tego, że moje dojście do siebie po tym czasie, było jedynie powierzchowne. Gdzieś głęboko w środku dalej drzemały we mnie silne uczucia, które nie mogąc znaleźć drogi ujścia, targały mną od środka. „Nie mogę przecież kochać ich obu jednocześnie?!” – myślałam. Zanim się obejrzałam, znów byłam sama, tylko że tym razem był to mój świadomy wybór.
Dzisiaj przyznaję, że zachowywałam się głupio. Głupio, bo wierzyłam, że wyleczę się z miłości, miłością. Głupio, bo zamiast starać się iść do przodu, znowu byłam po uszy w gównie. Głupio, bo nie wiedziałam, jak mam się z tego znowu wyplątać. Słyszałam ostatnio, że tam, gdzie warto dotrzeć, nie ma dróg na skróty. Potwierdzam. Jeśli chcesz dojść do siebie po rozstaniu, musisz z tego dołka wyjść krok po kroku. Z całym bólem jaki przychodzi ci znieść. Sorry. Tylko wtedy masz szansę się czegoś nauczyć.
Tak więc, po kilku miesiącach złudnej poprawy, znowu wylądowałam w mojej samotni. Ale tym razem wydała mi się ona jakaś inna, dziwnie kojąca. Dalej cierpiałam, ale miałam wrażanie, że tak jak w chorobie, nastąpił we mnie jakiś punkt zwrotny i teraz był to już raczej „ból na wyleczenie”. Wyrzuciłam wszystkie poradniki i zaczęłam zwracać uwagę na to jak się aktualnie czuję, a nie na to jak powinnam się czuć. Skupiłam się na sobie. Na tym, co tylko „moje”. Wróciłam do tego, kim byłam zanim On mnie zmienił. Zastanów się, co zawsze chciałaś robić, a z różnych względów nie znalazłaś na to czasu? Ja na przykład od zawsze chciałam codziennie jeździć na rowerze, ale ciągle brakowało mi do tego motywacji. Czas po rozstaniu wydał mi się najlepszym momentem, aby w końcu się przełamać. Wreszcie zaczęłam realizować swoje marzenia. Wyjechałam do obcego kraju. Nauczyłam się języka, którego zawsze chciałam się nauczyć. No i numer jeden na mojej liście – w końcu skoczyłam ze spadochronem!
Czy żałuję tego, że nie wytrzymałam całego roku? I tak, i nie. Z jednej strony mogłam sobie oszczędzić tych nieprzespanych nocy i zmartwień. Z drugiej każde doświadczenie czegoś nas uczy. Może w przyszłości będę mądrzejsza… Jak długo zatem powinniśmy być sami? Nie wiem, bo pewnie każdy potrzebuje innej ilości czasu na to, aby dokonać „wewnętrznej przemiany”. Wierzę, że kiedy będziesz gotowa na kolejny związek, na pewno to poczujesz. Zrób sobie jednak przysługę i zanim znowu się w coś wpakujesz zastanów się, czy czas bycia samą to tylko stracony czas.