Go to content

„Mam 76 lat. Mąż zostawił mnie po 30 latach małżeństwa. Jeszcze nie wiem, czy się podniosę”. Historia pewnego rozwodu

dojrzała kobieta na plaży o zachodzie słońca
fot. iStock

Poruszam się na wózku, wierzę, że to chwilowe. Mój system nerwowy odmówił posłuszeństwa, wysiadły nogi, ból w okolicach bioder jest okrutny, jak przemieszczające się odłamki od strzałów – Anna ciężko wzdycha, widać, że myślami jest bardzo daleko, co najmniej trzy lata temu, kiedy zaczął się jej koszmar.

Zapadła na twarzy, szczupła 76-latka, bardzo zadbana, z oczami pełnymi łez, patrzy martwo w jeden punkt. To puste miejsce na ścianie po grafice Malczewskiego, którą dostała od męża na 60. urodziny. Zabrał tylko ją, kiedy pospiesznie opuszczał mieszkanie. Potem zniknęło ze wspólnego konta prawie 200 tysięcy, które miały być na przyjemności. Albo na czarną
godzinę. Wtedy dotarło do niej, że to koniec. Przeszywający ból w klatce piersiowej, panika, złość, żal – wszystko na raz.

Anna, dusza towarzystwa, kochająca ludzi, spotkania, niezależna finansowo, całe życie pracująca na wysokim stanowisku w wydawnictwie, ze wspólną małżeńską skarbonką całe życie. Jaka ja byłam naiwna, jaka naiwna – powtórzyła już trzeci raz.

Granatowa torba

Pierwsze niepokojące, dwuznaczne sygnały, że ON coś ukrywa pojawiły się już dziesięć lat temu, kiedy wyjechał do oddalonego o 300 km miasta, by prowadzić budowę ogromnej fabryki. Ale wzorowo zawsze meldował się w każdy weekend i święta, urlopy i wyjazdy rodzinne. Kiedy pojechałam do niego, do wynajmowanego mieszkania, nic nie wzbudziło moich podejrzeń, dzisiaj zwróciłabym jedynie uwagę na maskotki i kwiaty w wazonie. Jaki normalny facet kupuje sobie świeże kwiaty do wazonu, a w sypialni trzyma misia jak z festynu… W tym wieku…?

A jednak wtedy do głowy mi nie przyszło, że to znaczy coś więcej. Po trzech latach kontraktu wrócił do domu, ale z kolei znikał na weekendy, tłumacząc się nowym kontraktem i koniecznością zawodowych wyjazdów. Kiedy któregoś dnia zobaczyłam w przedpokoju jego granatową torbę, przygotowaną na wyjazd, jakieś dziwne przeczucie kazało mi tam zajrzeć. Nigdy tego wcześniej nie robiłam.

Serce biło jak oszalałe, kiedy otwierałam zamek torby, jakbym była pewna, że znajdę tam coś, czego nie powinnam. Do dzisiaj pamiętam to uczucie, kiedy moja ręka napotkała butelkę szampana i truskawki. Tak, świeże truskawki schowane obok ubrań! Zakręciło mi się w głowie. Aż usiadłam na podłodze. Oczy zaszły łzami. Pomyślałam wtedy: boże, przecież jestem taka stara, za stara na takie rzeczy, tego się nie robi po tylu latach małżeństwa, tego się nie robi…

30 lat małżeństwa

Dzisiaj wiem, że robi. I ani wiek, ani staż małżeństwa nie chroni od najgorszych świństw, a człowieka poznaje się tak naprawdę nie – żyjąc z nim pod jednym dachem, a dzieląc te dachy… I trzeba założyć najgorsze. Każde zdanie: „nie, tego na pewno mi nie zrobi, nie, tego na pewno nie zabierze”, „nie jest przecież potworem” – cokolwiek nie myślałam na „nie”
– robił! Z dziką satysfakcją, drwiącym uśmieszkiem, z premedytacją. Patrzyłam na tego człowieka i go nie poznawałam.

30 lat wcześniej poznaliśmy się na osiedlu, na które uciekłam po 3 latach przemocowego związku, z malutką córeczką na rękach. On wprowadzał się po swoim rozwodzie. Połączyliśmy siły, troski, zaczynaliśmy od zera. Nie bałam się, byłam pełna nadziei, radości, że ten falstart życiowy na pewno zostanie mi wynagrodzony. I był. Oboje dużo pracowaliśmy, dobrze zarabialiśmy. Mieliśmy dobre życie. Ale okazało się, że to była moja wersja. Do dzisiaj zadaję sobie pytanie, jak można się tak pomylić. Bardzo dbałam o nasz dom, o niego, raczej odpuszczałam ja kiedy pojawiały się odmienne zdania, czy potrzeby. Jednoczyłam naszą patchworkową rodzinę, dbałam o jego syna, jego rodzinę. To ja inicjowałam wspólne spotkania, czy wyjazdy.

Tego dnia, kiedy znalazłam szampana i truskawki w torbie, nie wiedziałam, że idę na wojnę. Nie wiedziałam też, że jedno zdanie: „Wiem, że masz kochankę” – zmieni wszystko i wszystkich. I że będzie to walka do ostatniego talerza. Niestety nie ma kursów ani szkoleń, które przygotują do takiej wojny, dają rozkład jazdy i pilotują do sali sądowej. Popełniłam mnóstwo błędów, dzisiaj przygotowałabym się do tego całkiem inaczej. Bo kiedy ta druga, siedzi już w twoim samochodzie, jeździ do twojego wakacyjnego azylu – nie walczysz o niego, walczysz już tylko o siebie i to, z czym zostaniesz.

Podsłuch w samochodzie

Dlaczego nikomu nie powiedziałam o szampanie i truskawkach? Dlaczego postanowiłam być w tym sama? Oprócz żalu i załamania tą sytuacją, czułam coś, co sparaliżowało mnie najbardziej. Wstyd. W S T Y D.

Taka fajna, dobrana para – mówili o nas na osiedlu. On taki przystojny, kulturalny, „pani to w czepku urodzona, takiego ze świecą szukać” – słyszałam. Rękę wtedy mogłam dać sobie uciąć, że co jak co, ale małżeństwo mi się udało. I chociaż miałam przebłyski, że przecież to się da jakoś wytłumaczyć, te truskawki i szampan w torbie weekendowej, to nic logicznego do głowy nie przychodziło. Umówiłam się ze sobą, że nie będę robić awantur bez twardych dowodów, bo i co niby mogłam wtedy udowodnić…

Z pomocą pana z punktu dorabiania kluczy, zainstalowałam podsłuch w samochodzie ale przez cały tydzień udawałam spokój i opamiętanie. Wysiłek psychiczny ponad ludzkie siły! Co prawda pamiętam swoje drżące wargi pytające o kolejny jego wyjazd, odpowiadające zdawkowo na zwykłe pytania o samopoczucie, gdzie jemy, gdzie klucz do piwnicy, co u Teresy. Wyjechał w kolejną sobotę rano, jak co tydzień. Tym razem wrzucił tylko otwieracz do wina i czekoladki.

c.d.n.

Wysłuchała: Agnieszka Żukowska