„Matko, to koniec świata” – pomyślałam, gdy zamykał nad ranem drzwi wychodząc z mojej sypialni. W głowie wirowało mi tysiące myśli. Cudowny seks, jakiego dawno nie doświadczyłam. I jego ciało takie znane, a jednak zupełnie inne. Bezpieczeństwo, spokój. A z drugiej strony motyle w brzuchu i niedowierzanie – czy to aby dzieje się NAPRAWDĘ? A jeśli to pomyłka, jeśli popełniamy błąd? Możemy zniszczyć wszystko, co wypracowaliśmy przez lata, a z drugiej strony… jesteśmy dorośli, dojrzali. Ale seks z były mężem?
Rozwiedliśmy się dziewięć lat temu. Nasze małżeństwo nie było szczęśliwe. Mieszkaliśmy przez kilka lat z teściami i chyba to od początku było przyczyną wszystkich nieporozumień. Ja młoda – miałam zaledwie 24 lata, szanująca starszych od siebie, pozwoliłam teściowej wejść mi na głowę. Ingerowała we wszystko – co i jak robię na obiad, jak dbam o siebie, kiedy zaszłam w ciążę, a jak już urodziłam, to ona kompletnie przejęła kontrolę nad moim macierzyństwem i życiem. Potrafiła wejść w nocy do naszej sypialni, kiedy mój syn płakał – bo był głodny, bo rosły mu zęby – dla niej każdy powód był dobry, by wygłosić swoje mądrości. A co ja mogłam? Mogłam zacisnąć zęby i nic nie mówić, bo wtedy myślałam, że tak niewiele wiem, że zawsze powinno się słuchać starszych.
Czasami, kiedy moja frustracja sięgała zenitu, bo teściowa wpadała do kuchni mówiąc: „No co ty, Wojtek nie lubi brokułów, a ty sałatkę z brokułami robisz?”, mówiłam mu, że nie wytrzymam. Że gdy jeszcze raz powie, co ze mnie za żona, bo ciasta w weekend nie upiekłam, to zwariuję. A on zupełnie tego nie rozumiał. Tłumaczył, że jego mama taka jest, ale że w końcu mieszkamy u nich, żeby się dorobić, nie wynajmować mieszkania. No i że pomoc mam, kiedy chcę mogę wyskoczyć po zakupy, do koleżanki, bo babcia wnukiem się zajmie. Ale ja za przeproszeniem w dupie miałam tę pomoc! Czułam, jak ona zawłaszczała każdy fragment mojego życia, a kiedy jej zwracałam uwagę, że sama sobie poradzę, że mam swoje zdanie na dany temat, obrażała się i mówiła mężowi, że do grobu ją wpędzę i że niewdzięczna jestem, bo przecież ona nic złego na myśli nie miała.
Kiedy zaczęła dopytywać o drugie dziecko powiedziałam – stop, koniec, wystarczy. Postawiłam mężowi sprawę jasno – albo się wyprowadzamy, albo rozwodzimy, bo ja z nią na karku nie wytrzymam ani dnia dłużej. I o dziwo przez jakiś czas był spokój, ale później znowu wszystko wróciło do normy. Znalazłam mieszkanie do wynajmu. Już wtedy pracowałam i zarabiałam nieźle. Nasz syn chodził do przedszkola, więc wiadomo, że było już łatwiej. Tyle, że mój mąż w ogóle nie chciał przyjąć do wiadomości, że się wyprowadzamy, że przecież nie po to pracujemy, żeby pieniądze wydawać na wynajem. Powiedziałam: „To weźmy kredyt i kupmy w końcu własne mieszkanie”. Było tysiące „ale”, że rodzicom przykro, że oni sami zostaną, że jednak tam jest dom i podwórku. A gdzie byliśmy my? Gdzie nasza rodzina? Przecież nie brałam ślubu z jego rodzicami! Postawiłam sprawę jasno: „Ja się z Jankiem wyprowadzam, ty decyduj, z kim zostajesz”. Teściowa, kiedy ją widziałam, ukradkiem ocierała łzy, żeby wpędzić mnie w wyrzuty sumienia, ale byłam nieprzejednana. Miałam 30 lat i chciałam w końcu zacząć żyć swoim życiem. Zostawiać kubki w zlewie, gdy mam na to ochotę, kłaść nogi na stół, i chodzić nago po mieszkaniu i seks uprawiać jak normalny człowiek, a nie po cichu i po ciemku w obawie, że ona za chwilę może wpaść. Boże, każdy szmer był w stanie wyprowadzić mnie z nastroju, bo bałam się, że ona zaraz do nas wejdzie i przyłapie. Przecież to chore było!
Tyle tylko, że jak się wyprowadziliśmy, zobaczyłam, jak mój mąż jest związany i zależny od swoich rodziców. On po pracy potrafił jechać najpierw do nich, a nie do naszego domu. Był na każde zawołanie, każdy telefon. Robiłam awantury, spokojnie tłumaczyłam, że tak się nie da, że mam poczucie, że matka jest dla niego ważniejsza niż ja. To bolało. Robisz obiad, a okazuje się, że on już zjadł u mamusi. Coraz częściej się kłóciliśmy, a on w domu spędzał coraz mniej czasu. Z teściową właściwie w ogóle nie rozmawiałam. Wiedziałam, że gada na mnie, że jestem najgorsza, że buntuję syna przeciwko niej, że jestem egoistką z jednym dzieckiem i niewdzięcznicą.
Rozwiedliśmy się, kiedy Janek miał dziesięć lat. Poczułam olbrzymią ulgę zrzucenia z siebie ciężaru dźwigania całej rodziny byłego męża. Rozstaliśmy się w miarę poprawnie. On wrócił na chwilę do rodziców, ale wiedziałam, że szybko wynajął, a później kupił mieszkanie – proszę zrobił coś, na co nie było go stać przez jedenaście lat naszego małżeństwa. Początkowo nasze kontakty były bardzo chłodne. Przekazywanie dziecka, informacje, jak w szkole, kiedy wywiadówka. Prawda jest taka, że on dawał z siebie wszystko jako ojciec. Był na każdym przedstawieniu Janka, każdym meczu, przychodził zawsze na urodzinowy tort. Z czasem zaczęłam to doceniać. Kiedy Janek był już nastolatkiem sam mi powiedział, że ciekawe czy tata nikogo nie ma, czy tylko przed nim się ukrywa. Nie interesowało mnie to specjalnie. Ja się z nikim nie związałam na dłużej. Jakieś takie przelotne znajomości, romanse zbyt dużo nieznaczące. Nigdy do Janka życia nie wprowadziłam żadnego „wujka”.
Wojtek kibicował Jankowi przy maturze, normalne było, że siedzieliśmy w dwójkę z zaciśniętymi kciukami. Im byliśmy starsi, tym mniej zadr było między nami. Byłam nawet trzy lata temu na pogrzebie Wojtka mamy, zmarła szybko, na raka. Wiedziałam, że dla niego dużo znaczyło, że przyszłam na cmentarz razem z Jankiem, dla którego była ukochaną i rozpieszczającą go babcią. Co z tego, że my się nie dogadałyśmy, przecież to już było.
Zadzwonił, czy może wpaść, bo chciał porozmawiać o wyjeździe Janka do pracy, który wymyślił sobie, że pojedzie za granicę, żeby zarobić na studia. Miałam oczywiście tysiące wątpliwości. Umówiliśmy się, że Wojtek wpadnie, jak Janka nie będzie, wyjechał na weekend do kolegi – jego rodzice mieli dom pod miastem. Niczego sobie nie wyobrażałam, o niczym nie myślałam. Był piątek, otworzyłam sobie butelkę wina, wciągnęłam na tyłek dresy, a kiedy Wojtek przyszedł, na luzie usiedliśmy razem w kuchni. Nalałam mu wina, zrobiłam na szybko kolację z tego, co miałam w lodówce. Siedzieliśmy i rozmawialiśmy, jak starzy znajomi. Przez moment przeszło mi przez myśl: „co tu się dzieje”, ale szybko ją odrzuciłam. Wojtek opowiadał o pracy, wspominaliśmy czas, kiedy Wojtek był mały, a teraz do pracy chce iść… Poczułam taki luz… Jakbym spotkała dawno nie widzianego przyjaciela, który mnie zna, który dużo o mnie wie. Zmienił się przez te lata. Stał się pewny siebie, własnego zdania, nie uciekał już wzrokiem, ale śmiał się tak, jak kiedyś. Kiedy zamilkliśmy na chwilę, zrobiło się niezręcznie… Szybkie spojrzenie na zegarek, że już po północy, że tak późno. Wiecie, jak to jest, kiedy chcesz szybko zatrzeć krępująca sytuację – zbierasz naczynia, druga osoba szykuje się do wyjścia… Stanęliśmy w drzwiach i… coś pękło. Jeny, ja nawet nie wiem, jak znaleźliśmy się w sypialni. To był taki seks, jakbyśmy oboje dojrzewali do niego przez ostatnie 10 lat i tęsknili… Jego ciało, takie znane i tak inne. I on inny… „Nic nie mów, proszę”, wyszeptał tylko i nie mówiłam, bo po co. Dawno nauczyłam się brać to, co życie mi niesie, a tym razem przyniosło mi byłego męża do mojego łóżka…
Z zamyślenia wyrwał mnie SMS, zrobiło się już jasno… „Może masz ochotę na kolację?”. Poczułam się jak nastolatka umawiająca się na randkę… Zapraszał do nowej restauracji. Czeka nas pewnie rozmowa, bardziej poważna, ale z drugiej strony… Co tu analizować. Oboje jesteśmy dorośli. Idę na randkę z byłym mężem, a może raczej z facetem, którego ostatniego wieczora poznałam na nowo? Może każdy zasługuje na drugą szansę?