Go to content

Przez dwa lata byłam kochanką. Odeszłam od męża. Warto walczyć o swoje szczęście

Fot. iStock / Todor Tsvetkov

Kiedyś przy okazji kolejnej kłótni wykrzyczałam: „Zobaczysz, zdradzę cię w końcu, żeby od ciebie nie słyszeć pretensji i obelg za coś, czego nie zrobiłam. Więc zrobię to, wtedy będę wiedzieć, że ubliżasz mi nie bez przyczyny”.

Pawła poznałam po 10. latach mojego małżeństwa. Małżeństwa, w którym nie było miłości. To było szczenięce uczucie. Ja tuż po skończeniu podstawówki, on starszy o cztery lata imponował swoją mądrością i zaradnością. Poza tym miło, gdy interesuje się tobą starszy chłopak. W wieku 20. lat wyszłam za mąż. Tak bardzo chciałam wierzyć, że nam się uda. Najtrudniej jest przyznać się samej przed sobą, że związek w którym tkwisz, nie czyni cię szczęśliwą.

Częściej jednak myślałam: „Nie narzekaj. Przecież nie pije, nie bije, wszystko jest w porządku”

Wydawało mi się, że moje życie tak właśnie ma wyglądać. Nawet seks – na poziomie nastolatków, o którym w ogóle nie potrafiliśmy rozmawiać. Czego więcej miałam wymagać. A że bywał zazdrosny? Na początku mi to imponowało, bo to znak, że mu zależy.

Przy Pawle poczułam się kobietą. Nie poszliśmy do razu do łóżka. To była jedna ze służbowych imprez. Usiedliśmy naprzeciwko siebie… a ja myślałam, że takie rzeczy zdarzają się tylko w książkach… „Kiedy z tobą tańczę, to jakbym unosił się nad ziemią” – mówił, jak z kiepskich harlequinów, ale ja czułam podobnie,

Wcześniej myślałam, że złapałam Pana Boga za nogi, jakbym była garbata, brzydka. Po dwóch latach małżeństwa urodziłam córkę, która otworzyła mnie na ludzi, stałam się bardziej wrażliwa, mniej zamknięta w sobie. Zaczęłam rozglądać się wokół siebie i to wtedy pierwszy raz poczułam się samotna. Mąż nigdy nie zaangażował się w opiekę nad dzieckiem. Sama musiałam ze wszystkim dać sobie radę. Kiedy po kilku latach urodziłam syna, dla męża była to komfortowa sytuacja. Siedziałam w domu, rzadziej spotykałam się z ludźmi. To wtedy mówiłam: „Odejdę od ciebie, jeśli nic się nie zmieni”. A on wiedział, że to puste groźby – bez pracy, pieniędzy, z dwójką dzieci – gdzie miałabym pójść. I tak trwaliśmy obok siebie.

Mówi się, że przeciwieństwa się przyciągają. Być może, ale ja uważam, że tylko na krótką chwilę

Żeby stworzyć pełny związek, trzeba być podobnymi do siebie. Z Pawłem mogliśmy rozmawiać godzinami. Śmieszyły nas te same rzeczy, mieliśmy wspólne zainteresowania. Czasami umawialiśmy się po prostu na spacer, bez seksu. Tu nie chodziło tylko o seks… On pokaleczony w małżeństwie i ja, która zaczęłam przed samą sobą przyznawać się, że moje małżeństwo to farsa. Bo od początku zabrakło w nim miłości. Byliśmy parą dzieciaków, które postanowiły pobawić się w rodzinę. Kompletnie nie dojrzeliśmy do związku. Żyliśmy obok siebie, a ja nigdy nie wierzyłam, że się razem zestarzejmy.

On nieustannie mnie kontrolował. Zazdrość stała się chorobliwa, więc kłamałam, by uniknąć awantur. Jedno kłamstwo goniło następne, a kolejne kryło to wcześniejsze. Kłamałam, żeby wyjść z koleżanką, spotkać się po pracy ze znajomymi, wyskoczyć do kina.

Ale nie miałam odwagi odejść

Znam kobiety, które zdradzają, bo są nieszczęśliwe. One jednak nie odchodzą, zostają. Bo co ludzie powiedzą, bo przecież są dzieci. Bycie kochanką to tajemnica, to sekrety, spotkania w wyjątkowych miejscach. Uczucie podkręca smakowanie zakazanego. Związek z kochankiem? Po co? Przecież przez codzienność straci swój cały urok. Ale ja nie wahałam się ani chwili. Nigdy nie udawałam szczęśliwej żony wracając do domu. Rozwód był naturalną konsekwencją tego, jak wyglądało nasze małżeństwo.

Żałuję jednego, że przez dwa lata byłam kochanką. Do końca życia będę miała wyrzuty sumienia, że oszukiwałam, że byłam nieuczciwa. Mam nadzieję, że mój były mąż mi to kiedyś wybaczy.  Mam też świadomość tego, że przeze mnie cierpiała inna kobieta. Ale tam – w tamtym małżeństwie nie było uczucia. Ja nie byłam ta osobą, która zabrała jej męża, bo jego już dawno tam nie było. Rozwód był skutkiem tego, co się działo.

Kiedy mój syn miał dwa lata, wróciłam do pracy i odżyłam. To wtedy powiedziałam sobie, że już nigdy nie pozwolę, by ktoś podcinał mi skrzydła. W domu niekończące się awantury o to, z kim sypiam i z kim się spotykam. „Na pewno mnie zdradzasz, ciekawe z kim tym razem”. To było jak samospełniająca się przepowiednia.

Dlaczego nie odeszłam wcześniej?

Bo bałam się, że mój były mąż sobie nie poradzi. On zresztą sam tego argumentu używał. Straciłam dla niego resztę szacunku, kiedy zaproponował mi układ: „Żyjmy w trójkę” – wiedział już o Pawle. To wtedy zdobyłam się na szczerą rozmowę. Mówiłam mu, że od wielu lat jesteśmy nieszczęśliwi ze sobą, że może to jest ten czas, kiedy każde z nas powinno pójść swoją drogą, znaleźć siebie w tym życiu, spojrzeć na świat inaczej, że zakochaliśmy się w sobie będąc dzieciakami i nic z tego dobrego nie wynikło. Zatrzymaliśmy się na nastoletniej miłości i nie jesteśmy dobrym małżeństwem. Tłumaczyłam, że chciałabym, by nasze dzieci widziały mnie i jego szczęśliwych, ale poza tym małżeństwem, bo w tym związku nie będzie to naszym dzieciom dane. Chcę, by moje dzieci wiedziały, że w życiu trzeba podejmować bardzo trudne i że to one czynią nas szczęśliwymi.

Czy się bałam? Wchodziłam w nieznane. Znaliśmy swoją przeszłość. On zdradzał żonę przez wiele lat. Miał trójkę dzieci, ja dwójkę. Wspólne mieszkanie, życie. Nikomu, nawet sobie, nie obiecywałam gwiazdki z nieba.

Wobec dzieci od początku byliśmy szczerzy i uczciwi. Nigdy nie wciągnęliśmy ich w nasze sprawy. Po prostu – nie udało się. Pawła syn powiedział mu kiedyś: „Tato, jak dobrze widzieć cię szczęśliwym”, a moje dzieci paradoksalnie zyskały własnego ojca, który teraz się nimi zajmuje, gdy u niego są. Nie było łatwo. Musieliśmy stawić czoło wszystkim dookoła. Znaliśmy się z pracy, tam pewnie od plotek huczało. Mój tata długo nie mógł się pogodzić z moją decyzją. Ale we mnie była pewność. Chciałam raz w życiu być egoistką i pomyśleć o własnym szczęściu. I kiedy podjęłam decyzję, że odchodzę do innego mężczyzny wszystko zaczęło się układać. Na zasadzie – zamykasz jedne drzwi, otwierają się kolejne i kolejne.

Dzisiaj?

Dzisiaj po sześciu latach związku z Pawłem mogę powiedzieć, że każdego dnia kocham bardziej. Czuję się atrakcyjną kobietą, czuję się kochana, nasze życie pomimo, że nie ma już tajemnicy bycia kochankami jest przepełnione miłością i zrozumieniem. Od Pawła wiele się uczę. Oczywiście, że się kłócimy, że spieramy się o dzieci, trzaskami drzwiami. Mamy swoje nawyki wyniesione z poprzednich związków, które cały czas w nas tkwią i czasami bardzo przeszkadzają. Ale przeszłość odcięliśmy grubą kreską. Kupiliśmy mieszkanie, gdzie dla każdego z naszych dzieci jest miejsce. Dwa lata temu wzięliśmy ślub. Mamy pięciomiesięcznego synka, który jest dzieckiem prawdziwej, spełnionej i dojrzałej miłości. Taki patchwork. Szczęśliwy. Paweł ma świetny kontakt ze swoimi dziećmi, które spędzają u nas dużo czasu. Każde z naszych byłych małżonków poukładało sobie życie i również są szczęśliwi. Wszystko to, co się wydarzyło, wszystkie te naprawdę trudne decyzje okazały się właściwymi…

Tego szczęścia i tej pewności życzę każdej kobiecie, która może jest w podobnym momencie życia, jak ja sześć lat temu. Nie można tracić okazji do tego by być szczęśliwą, bo co ludzie powiedzą, bo dzieci. Kiedyś koleżanka, której zwierzyłam się, że chcę się rozwieść, ale nie wiem, czy dobrze robię, powiedziała mi: „A na co ty czekasz? Na to, że w wieku 90-ciu lat będziesz żałować, że tę decyzję podjęłaś za późno”. Walczcie o to, by być szczęśliwymi.  Jeśli jesteście pewne swoich i jego uczuć – idźcie za tym.