Alimenty są jak wrzód na tyłku każdego mężczyzny, który rozstaje się z matką swoich dzieci. Do dzisiaj nie zbadano, co ich tak boli najbardziej, portfel, czy duma. Tak napisałam chwilę po rozwodzie. Dzisiaj, bogatsza o kolejną kochankę byłego męża, która doczekała się naszego rozstania, dodałabym – weź najlepszego adwokata i zrób wszystko, żeby zasądzono ci godne alimenty!
Wszystko, to znaczy WSZYSTKO. Pożycz na prawnika, zbierz od koleżanek paragony z zakupów, przywdziej wojenne barwy, spuść wodami w klozecie jakiekolwiek oznaki ludzkiej przyzwoitości. Ani przez chwilę nie myśl o jego matce, wspólnych znajomych, nawet dzieciach. Tak, wyjdziesz na zdzirę, która całe życie czekała, żeby go oskubać. Tak, nikt nie będzie pamiętał, że to on cię zdradził i oszukał. Tak … – dopowiedz w myślach czym byłaś najbardziej zdziwiona, bo też się będzie zgadzać. Nigdy, nawet przez chwilę, niezależnie od okoliczności waszego rozstania i jak dobrym jest ojcem, nie waż się pomyśleć, że jak obiecał, że zapewni dzieciom, co potrzeba, że będzie opłacał, co zechcesz i nie będziesz dziadować – jeśli tylko to usłyszysz, odpalaj zdrowy rozsądek, profil zimnej suki i wal do sądu! Wiem, co piszę, bo dobrze ci życzę. Musisz zrozumieć jedną, prostą sprawę. Jeżeli nie zawalczysz raz a porządnie, to już do końca beztroskiego dzieciństwa swoich dzieci, uzależniona będziesz od:
– jego samopoczucia: „Jak u mnie ok, to kupię nowe ciuchy dzieciom. Jak u mnie ch*jowo, bo nowa panna chce mieć dzieci, a przedtem było jej wszystko jedno, kiedy cię z nią zdradzałem – to i ty pożałujesz. Przecież ten cały rozwód to twoja wina”
– samopoczucia nowej kobiety twojego byłego męża, głównie złego: „Za grosz godności osobistej, tylko dziadujemy przez nią, czy twoja była żona nie może znaleźć lepszej pracy?”
– jego nowych pasji – gdzieś musi odreagować na własnej skórze sprawdzone porzekadło, że „trawa zawsze bardziej zielona u sąsiada”
– jego kolejnego zakrętu życiowego…
Padłam ofiarą ostatniego powodu. Po pięciu latach wspaniałego związku z kochanką z firmy, stało się! Czy napiszę coś w stylu – „a nie mówiłam”, „karma wraca”, „która odbiła, tej będzie odbite”, itp…? Nie napiszę. Dość powiedzieć, że cudowny czar „nowego” przestał działać, powieki ujrzały codzienność, a i pani, jak się okazało, nie miała tylu zalet, o których opowiadała z taką empatią podczas naszego rozwodu. Ot, samo życie. Nobody is perfect. Nawet kochanka.
Ktoś musi beknąć za to jego niepowodzenie, a kto – już wiadomo. Mojemu byłemu mężowi pogorszyła się sytuacja materialna. Doprawdy nie bardzo kumam, jak mu się mogła pogorszyć, skoro odszedł do tak wspaniałej, niezależnej, dobrze zarabiającej kobiety. Ale się pogorszyła. Musiała jakoś znacznie, bo w związku z tym, że nigdy nie uregulowaliśmy spraw alimentacyjnych, on postanowił to zrobić za mnie. Słowem – mój były mąż postanowił wystąpić o alimenty. Tak… to ja mam je płacić. Do tej pory byliśmy dżentelmeńsko umówienia na to, że będzie opłacał synowi szkołę. Dosyć kosztowna, więc wzięłam na siebie opłaty za obiady, zajęcia dodatkowe, wszelkie wycieczki szkolne. Bo wiadomo, jakieś takie wyrzuty sumienia się pojawiły, cholera wie nawet jak to nazwać, żeby siebie nie obrazić.
Tatuś postanowił zatem uregulować sprawy raz na zawsze. Przed nami pierwsza rozprawa. Wiem jedno, bo nie mam zielonego pojęcia, co mnie czeka – wygra ten, kto będzie miał w dupie konwenanse. Wszystkie chwyty dozwolone.
Muszę tylko szybko poszukać szkolenia z cyklu: „Jak zostawić męża w samych skarpetach” albo „Zostań suką w pięć dni” – takim też nie pogardzę. Jakieś sugestie od Was?
C.D.N