Zauważyłam, że posługujemy się różnymi językami. Niby ta sama grupa językowa, ta sama nacja, w szkołach, w rodzinie, ten sam język polski, a jednak on, mąż mój prywatny, gada w swoim, a ja w swoim dialekcie. Jak on zacznie, tak ja słowa nie pojmuję. Choć widzę przecież, że z innymi takimi jak on, facetami po prostu, komunikuje się brawurowo. Wszyscy oni przy tym używają tych samych zwrotów niezrozumiałych. Czasami jak się pogrążą w rozmowie, to człowiek jakby do Chin przyjechał i nic a nic nie kapuje.
Dla przykładu, wczoraj wieczorem, o jakimś kabelku rozprawiał z Jurkiem. Dziesiątka, ósemka, czwórka…. Jak boga kocham, zakodowali całą konwersację! Pomyślałam nawet, że może złośliwi są po prostu i nie chcą abym się połapała w tych ich ważnych ustaleniach na temat czego to? Kabla? Jakby mnie to w ogóle interesować miało!
Potem jednak zastanowiłam się przez chwilę, bo oto nagle przypomniało mi się jak to jest gdy na zakupy męża wysyłam. Doszło do tego, że bez zdjęcia nie ma szans na zakup pietruszki. Kolendrę przynosi bezbłędnie za każdym razem. W sumie ze zdjęciem też kolendrę przynosi. Nie widzi różnicy z pietruszką, jak mniemam. O ogórku to nawet nie wspomnę. Albo może właśnie wspomnę, bo co proszę o ogórka, cukinie mi przynosi i to w ilościach wielu, bo wiesz kochanie, zaskakująco tanio ten ogórek kosztował! Oczywiście po mascarę, lakier do paznokci czy zmywacz nie wysyłam człowieka, bo ryzyko jest tak wielkie, że szkoda w ogóle próbować. Raz tylko wysłałam go po podpaski, przyniósł watę i chusteczki higieniczne i oczekiwał nagrody za pomysłowe podejście do sprawy. No comments.
Bez dwóch zdań zatem jest tak, że posługujemy się różnymi językami
Mamy jakieś tam wspólne pole do komunikacji, większość jednak rozmów wywodzi się z tego właściwego, czy to nam czy to im, dialektu. Z pewnością taki obrót spraw podyktowany jest społecznymi rolami, które pełnimy w życiu codziennym. My w kuchni pół życia spędzamy, a więc pietruszkę i kolendrę doskonale rozróżniamy. Panowie z kolei dłubią w tych swoich samochodach czy innych garażach pełnych kabli, kabelków, śrub i śrubek. A więc dla nich: osiem, dziesięć, cztery to nie kod jest żaden lecz łopatologiczna wręcz komunikacja. Dla nas nie dość że kod to jeszcze czysta złośliwość. Z reguły bowiem do jednego wniosku, my kobiety dodajemy następny. Taki jaki nam akurat pasuje. I wychodzi, że mąż specjalnie i z premedytacją tak gada bo ma coś do ukrycia.
Mężczyźni są z Marsa, a kobiety z Wenus. To już wiemy. Ktoś przecież całą książkę popełnił na ten temat i nie da się ukryć, hit to był. Jak to się stało, że wszyscy wylądowaliśmy na tej samej Ziemi, tego nie wiem. Ale z tego chociażby powodu, komunikować się jakoś musimy. Nie mówię, broń boże, że to łatwa jest sprawa. Wszak jak tu się komunikować z kimś kto ogórka od cukinii nie rozróżnia i kto dziwnym jakimś afektem obdarza wiertarkę i młotek. Ale próbować trzeba, bo nawet jeśli pan Bóg w ramach poczucia humoru tak nam zrobił, to jednak ciągle jakoś żyć ze sobą musimy czy nam do śmiechu czy nie.
A więc mówmy. Rozmawiajmy. Komunikujmy
Wszystko co nam w duszy siedzi. Jak widzimy, że mąż nie rozumie, to obrazkiem go….dla ilustracji myśli rzecz jasna. Czasami wysiłku wymaga taka rozmowa, ale bez niej nie spotkamy się nigdy pośrodku. Jako byty z dwóch rożnych planet mamy z lekka odmienne oprogramowanie. Niestety w pakiecie nikt nam nie dał żadnego urządzenia, które tłumaczyłoby ten inny, męski gatunek na nasz, kobiecy dialekt. Taki jest brak naszego oprogramowania. Zresztą, nie tylko naszego, bo chłopaki to nie wiadomo czy większych niż my braków nie mają (kazus ogórka czy pietruszki skłania do zadumy prawie).
Błędem obu płci jest przy tym tzw. liczenie na to, że druga strona się domyśli czy zrozumie. Że nie trzeba godzin spędzić na tłumaczeniu. Że nie ma potrzeby klarować na czym nasze polegają pragnienia. Błąd. Błąd za błędem. Facet nie domyśli się w życiu o co chodzi kobiecie. A kobieta nawet jak spędzi tydzień na myśleniu, nawet jak przedyskutuje faceta wzdłuż i wszerz ze szwadronem przyjaciółek, tak nie dojdzie do tego cóż takiego facet miał na myśli. Niestety taka jest klasyka międzypłciowego nieporozumienia. Nie rozmawiamy ze sobą, nie nazywamy rzeczy po imieniu, co przy dwóch dialektach i pochodzeniu z rożnych planet raczej nie wróży sukcesem komunikacyjnym. Proste to jak przysłowiowa budowa cepa. A jednak, my kobiety zwłaszcza, jak jakieś uparte wariatki nic tylko analizę mężczyzny prowadzimy zamiast zapytać wprost.
Kobieto kochana. Zacznij ty lepiej mówić do swojego faceta. Powiedz mu czego chcesz, czego oczekujesz. Mężczyźni w głębi duszy są wielce zadaniowi. Dać im projekt, choćby to było ziemniaków skrobanie, czy zarezerwowanie romantycznego weekendu na Mazurach, a z pewnością jakoś lepiej czy gorzej się z niego wywiążą. Projektu nie dasz, nie licz na obiad czy spa w Krainie Wielkich Jezior. Bo choć to przykre i wielce rozczarowujące (tak wiem, sama jestem rozczarowana), istoty z Marsa nie maja w oprogramowaniu czytania w twoich myślach. Dlatego daj wreszcie spokój kochana i przestań liczyć na to, że facet się domyśli. Bo się nie domyśli. I nawet nie dlatego, że jest drań złośliwy, tylko dlatego, że się nie domyśli i już. Jak budowa cepa…takie to proste.